[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pojawiają sięubrani w zielone kurtki fedaini i mudżahedini.Już mają broń zdobyli arsena-ły.%7łołnierze, którzy dotąd strzelali do tłumu, teraz bratają się z ludem i noszączerwone gozdziki wetknięte w lufy karabinów.Scena jest zasypana cukierkami.Z powodu ogólnej radości kupcy rozrzucają w tłumie kosze cukierków.Mimo żejest południe, wszystkie samochody mają zapalone światła.Na cmentarzu wielkiezgromadzenie.Wszyscy przyszli opłakiwać poległych.Przemawia matka, którejsyn popełnił samobójstwo, gdyż jako żołnierz nie chciał strzelać do braci ma-nifestantów.Przemawia sędziwy ajatollach Teleghani.Stopniowo gasną światłareflektorów.W końcowej scenie z najwyższego piętra, które już całkowicie opu-stoszało, zjeżdża na parter pawi tron tron szachów, inkrustowany tysiącamikamieni.Bije z niego kolorowa, oślepiająca łuna.Na tronie przedziwna postaćwielkich rozmiarów, wyniosła, majestatyczna.Też promieniuje jaskrawym, pora-żającym światłem.Do rąk i nóg, do głowy i tułowia ma podłączone jakieś kable,druty i przewody.Widok tej postaci budzi naszą grozę, boimy się jej, odrucho-wo chcemy upaść na kolana.Ale na scenie zjawia się grupa monterów, odłączająkable i przecinają drut po drucie.Blask promieniujący z postaci zaczyna gasnąć,ona sama staje się coraz mniejsza i coraz bardziej zwyczajna.W końcu monterzyodstępują na bok, aż tronu wstaje szczupły, starszy pan, ot, taki pan, jakiego mo-żemy spotkać w kinie, w kawiarni lub w kolejce, który teraz otrzepuje garnitur,poprawia krawat i opuszcza scenę, aby udać się na lotnisko.Szach stworzył system zdolny tylko do tego, aby się bronić, a niezdolny, abyprzynosić zadowolenie ludziom.Była to jego największa słabość i prawdziwaprzyczyna ostatecznej klęski.Psychologiczną podstawą takiego systemu jest po-garda, jaką żywi władca wobec własnego ludu, przekonanie, że zawsze możnaswój ciemny naród oszukać, ciągle coś mu obiecując.Ale irańskie przysłowiemówi: obietnice mają wartość tylko dla tych, którzy w nie wierzą.Chomeini wrócił z emigracji i zanim wyjechał do Qom, na krótko zatrzymałsię w Teheranie.Wszyscy pragnęli go zobaczyć, kilka milionów ludzi chciałouścisnąć mu rękę.Budynek szkoły, w którym się zatrzymał, oblegały tłumy.Każ-dy uważał, że ma prawo spotkać się z ajatollachem.Wszak walczyli o jego powrót,przelewali krew.Panował nastrój euforii, wielkiego uniesienia.Ludzie chodzili,poklepywali się po ramionach tak, jakby jeden drugiemu chciał powiedzieć widzisz? Wszystko możemy!111Jakże rzadko przeżywa lud takie chwile! Ale teraz to poczucie zwycięstwawydawało się naturalne i zasadne.Wielka Cywilizacja szacha leżała w gruzach.Czym była ona w swojej istocie? Obcym przeszczepem, który się nie przyjął.Byłapróbą narzucenia pewnego modelu życia społeczeństwu przywiązanemu do zupeł-nie innych tradycji i wartości.Była przymusem, operacją chirurgiczną, w którejbardziej chodziło o to, aby udała się sama operacja, niż aby pacjent pozostał przyżyciu, a przede wszystkim aby pozostał sobą.Odrzucenie przeszczepu jakże nieubłagany jest ten proces, jeżeli już się za-cznie.Wystarczy, że społeczeństwo nabierze przekonania, że narzucona mu for-ma egzystencji przynosi więcej zła niż pożytku.Wnet zacznie okazywać swojąniechęć najpierw skrycie i biernie, potem coraz bardziej otwarcie i bezwzględ-nie.Nie zazna spokoju, dopóki nie oczyści organizmu z tego siłą wszczepionegociała.Będzie głuche na perswazje i argumenty.Będzie zapalczywe, niezdolne dorefleksji.Przecież u podstaw Wielkiej Cywilizacji leżało wiele szlachetnych inten-cji, pięknych ideałów.Ale lud widział je tylko w postaci karykatury, a więc w tejformie, jaką w procesie praktyki przybierał świat idei.I dlatego nawet wzniosłeidee zostały poddane w wątpliwość.A potem? Co stało się potem? O czym mam teraz napisać? O tym, jak kończysię wielkie przeżycie? Smutny temat.Bo bunt jest wielkim przeżyciem, przygo-dą serca.Spójrzcie na ludzi, kiedy uczestniczą w buncie.Są pobudzeni, przeję-ci, gotowi do poświęceń.W tym momencie żyją w świecie monotematycznym,ograniczonym tylko do jednej myśli pragną osiągnąć pożądany cel.Wszystkobędzie mu podporządkowane, wszelka niedogodność staje się łatwa do zniesienia,żadna ofiara nie jest zbyt wielka.Bunt uwalnia nas od własnego ja, od codzienne-go ja, które wydaje nam się teraz małe, nijakie i nam samym obce.Zdumieni,odkrywamy w sobie nieznane zasoby energii, jesteśmy zdolni do zachowań takszlachetnych, że nas samych wprawia to w podziw.A ileż przy tym dumy, żepotrafiliśmy się wznieść tak wysoko! Ileż satysfakcji, że tak wiele daliśmy z sie-bie! Ale przychodzi chwila, kiedy nastrój gaśnie i wszystko się kończy.Jeszczeodruchowo, z nawyku, powtarzamy gesty i słowa, jeszcze chcemy, żeby było takjak wczoraj, ale już wiemy i to odkrycie napełnia nas przerażeniem że towczoraj więcej się nie powtórzy.Rozglądamy się wokoło i dokonujemy nowegoodkrycia ci, którzy byli z nami, też stali się inni, też coś w nich zgasło, cośsię wypaliło.Nagle nasza wspólnota rozpada się, każdy wraca do codziennego ja,które z początku krępuje jak zle skrojone ubranie, ale wiemy, że jest to nasze ubra-nie i że innego nie będziemy mieć.Z niechęcią patrzymy sobie w oczy, unikamyrozmów, przestaliśmy być sobie potrzebni.Ten spadek temperatury, ta zmiana klimatu, należy do najbardziej przykrychi przygnębiających doświadczeń.Zaczyna się dzień, w którym coś powinno sięstać.I nie dzieje się nic.Nikt nas nie wzywa, nikt nie oczekuje, jesteśmy zbędni.Zaczynamy odczuwać wielkie zmęczenie, stopniowo ogarnia nas apatia.Mówimy112sobie muszę odpocząć, muszę się pozbierać, nabrać sił.Koniecznie chcemy za-czerpnąć świeżego powietrza.Koniecznie chcemy zrobić coś bardzo codziennego posprzątać mieszkanie, naprawić okno.Są to wszystko działania obronne, abyuniknąć depresji, która nadciąga.Więc zbieramy siły i naprawiamy okno.Ale niejest nam dobrze, nie jesteśmy radośni, ponieważ czujemy, jak uwiera nas żużel,który nosimy w sobie.Mnie też udzielał się ten nastrój, który ogarnia nas, kiedy siedzimy przy ga-snącym ognisku.Chodziłem po Teheranie, z którego znikały ślady wczorajszychprzeżyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Pojawiają sięubrani w zielone kurtki fedaini i mudżahedini.Już mają broń zdobyli arsena-ły.%7łołnierze, którzy dotąd strzelali do tłumu, teraz bratają się z ludem i noszączerwone gozdziki wetknięte w lufy karabinów.Scena jest zasypana cukierkami.Z powodu ogólnej radości kupcy rozrzucają w tłumie kosze cukierków.Mimo żejest południe, wszystkie samochody mają zapalone światła.Na cmentarzu wielkiezgromadzenie.Wszyscy przyszli opłakiwać poległych.Przemawia matka, którejsyn popełnił samobójstwo, gdyż jako żołnierz nie chciał strzelać do braci ma-nifestantów.Przemawia sędziwy ajatollach Teleghani.Stopniowo gasną światłareflektorów.W końcowej scenie z najwyższego piętra, które już całkowicie opu-stoszało, zjeżdża na parter pawi tron tron szachów, inkrustowany tysiącamikamieni.Bije z niego kolorowa, oślepiająca łuna.Na tronie przedziwna postaćwielkich rozmiarów, wyniosła, majestatyczna.Też promieniuje jaskrawym, pora-żającym światłem.Do rąk i nóg, do głowy i tułowia ma podłączone jakieś kable,druty i przewody.Widok tej postaci budzi naszą grozę, boimy się jej, odrucho-wo chcemy upaść na kolana.Ale na scenie zjawia się grupa monterów, odłączająkable i przecinają drut po drucie.Blask promieniujący z postaci zaczyna gasnąć,ona sama staje się coraz mniejsza i coraz bardziej zwyczajna.W końcu monterzyodstępują na bok, aż tronu wstaje szczupły, starszy pan, ot, taki pan, jakiego mo-żemy spotkać w kinie, w kawiarni lub w kolejce, który teraz otrzepuje garnitur,poprawia krawat i opuszcza scenę, aby udać się na lotnisko.Szach stworzył system zdolny tylko do tego, aby się bronić, a niezdolny, abyprzynosić zadowolenie ludziom.Była to jego największa słabość i prawdziwaprzyczyna ostatecznej klęski.Psychologiczną podstawą takiego systemu jest po-garda, jaką żywi władca wobec własnego ludu, przekonanie, że zawsze możnaswój ciemny naród oszukać, ciągle coś mu obiecując.Ale irańskie przysłowiemówi: obietnice mają wartość tylko dla tych, którzy w nie wierzą.Chomeini wrócił z emigracji i zanim wyjechał do Qom, na krótko zatrzymałsię w Teheranie.Wszyscy pragnęli go zobaczyć, kilka milionów ludzi chciałouścisnąć mu rękę.Budynek szkoły, w którym się zatrzymał, oblegały tłumy.Każ-dy uważał, że ma prawo spotkać się z ajatollachem.Wszak walczyli o jego powrót,przelewali krew.Panował nastrój euforii, wielkiego uniesienia.Ludzie chodzili,poklepywali się po ramionach tak, jakby jeden drugiemu chciał powiedzieć widzisz? Wszystko możemy!111Jakże rzadko przeżywa lud takie chwile! Ale teraz to poczucie zwycięstwawydawało się naturalne i zasadne.Wielka Cywilizacja szacha leżała w gruzach.Czym była ona w swojej istocie? Obcym przeszczepem, który się nie przyjął.Byłapróbą narzucenia pewnego modelu życia społeczeństwu przywiązanemu do zupeł-nie innych tradycji i wartości.Była przymusem, operacją chirurgiczną, w którejbardziej chodziło o to, aby udała się sama operacja, niż aby pacjent pozostał przyżyciu, a przede wszystkim aby pozostał sobą.Odrzucenie przeszczepu jakże nieubłagany jest ten proces, jeżeli już się za-cznie.Wystarczy, że społeczeństwo nabierze przekonania, że narzucona mu for-ma egzystencji przynosi więcej zła niż pożytku.Wnet zacznie okazywać swojąniechęć najpierw skrycie i biernie, potem coraz bardziej otwarcie i bezwzględ-nie.Nie zazna spokoju, dopóki nie oczyści organizmu z tego siłą wszczepionegociała.Będzie głuche na perswazje i argumenty.Będzie zapalczywe, niezdolne dorefleksji.Przecież u podstaw Wielkiej Cywilizacji leżało wiele szlachetnych inten-cji, pięknych ideałów.Ale lud widział je tylko w postaci karykatury, a więc w tejformie, jaką w procesie praktyki przybierał świat idei.I dlatego nawet wzniosłeidee zostały poddane w wątpliwość.A potem? Co stało się potem? O czym mam teraz napisać? O tym, jak kończysię wielkie przeżycie? Smutny temat.Bo bunt jest wielkim przeżyciem, przygo-dą serca.Spójrzcie na ludzi, kiedy uczestniczą w buncie.Są pobudzeni, przeję-ci, gotowi do poświęceń.W tym momencie żyją w świecie monotematycznym,ograniczonym tylko do jednej myśli pragną osiągnąć pożądany cel.Wszystkobędzie mu podporządkowane, wszelka niedogodność staje się łatwa do zniesienia,żadna ofiara nie jest zbyt wielka.Bunt uwalnia nas od własnego ja, od codzienne-go ja, które wydaje nam się teraz małe, nijakie i nam samym obce.Zdumieni,odkrywamy w sobie nieznane zasoby energii, jesteśmy zdolni do zachowań takszlachetnych, że nas samych wprawia to w podziw.A ileż przy tym dumy, żepotrafiliśmy się wznieść tak wysoko! Ileż satysfakcji, że tak wiele daliśmy z sie-bie! Ale przychodzi chwila, kiedy nastrój gaśnie i wszystko się kończy.Jeszczeodruchowo, z nawyku, powtarzamy gesty i słowa, jeszcze chcemy, żeby było takjak wczoraj, ale już wiemy i to odkrycie napełnia nas przerażeniem że towczoraj więcej się nie powtórzy.Rozglądamy się wokoło i dokonujemy nowegoodkrycia ci, którzy byli z nami, też stali się inni, też coś w nich zgasło, cośsię wypaliło.Nagle nasza wspólnota rozpada się, każdy wraca do codziennego ja,które z początku krępuje jak zle skrojone ubranie, ale wiemy, że jest to nasze ubra-nie i że innego nie będziemy mieć.Z niechęcią patrzymy sobie w oczy, unikamyrozmów, przestaliśmy być sobie potrzebni.Ten spadek temperatury, ta zmiana klimatu, należy do najbardziej przykrychi przygnębiających doświadczeń.Zaczyna się dzień, w którym coś powinno sięstać.I nie dzieje się nic.Nikt nas nie wzywa, nikt nie oczekuje, jesteśmy zbędni.Zaczynamy odczuwać wielkie zmęczenie, stopniowo ogarnia nas apatia.Mówimy112sobie muszę odpocząć, muszę się pozbierać, nabrać sił.Koniecznie chcemy za-czerpnąć świeżego powietrza.Koniecznie chcemy zrobić coś bardzo codziennego posprzątać mieszkanie, naprawić okno.Są to wszystko działania obronne, abyuniknąć depresji, która nadciąga.Więc zbieramy siły i naprawiamy okno.Ale niejest nam dobrze, nie jesteśmy radośni, ponieważ czujemy, jak uwiera nas żużel,który nosimy w sobie.Mnie też udzielał się ten nastrój, który ogarnia nas, kiedy siedzimy przy ga-snącym ognisku.Chodziłem po Teheranie, z którego znikały ślady wczorajszychprzeżyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]