[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem - nic się nie działo.Spędzali pogodne noce pod niebem bez śladu chmurki i rano ruszali dalej.Prowadził Starzec.A prowadził tak pewnie, że Baylay nawet nie pytał go, czy wie, gdzie szukać Brula-Przyjętego.Przeskok od deszczu do upału i spiekoty był tak gwałtowny, że Baylay nieprędko zdołał się z ową zmianą pogodzić.Wciąż sięgał odruchowo do ramion, by poprawić pelerynę, której nie było; coraz to spoglądał w niebo, szukając chmur - i za każdym razem, na nowo zdumiony, potrząsał głową.Podobnie zachowywała się Karenira.I ona - widział to - bała się Kraju i nie ufała jego spokojowi.Jeden Starzec szedł naprzód nieodmiennie obojętny i zadumany.Mówił tak samo niewiele, jak w Ciężkich Górach; przyzwyczaili się już dawno do jego milczenia, ale tu, w Obszarze, przyjmowali jako coś nowego.Może dlatego, że instynktownie patrzyli na Starca jak na swego przewodnika, opiekuna i.obrońcę?Baylay dobrze zapamiętał słowa Króla Gór, który nazwał Starca Przyjętym.Dorlan-Przyjęty, tak brzmiało to imię.Inaczej Baylay wyobrażał sobie mędrca Szerni.Na pewno nie jako wiecznie milczącego i zadumanego dziadka.Przyjęty.Mimo wszystko powątpiewał.Słyszał, że magowie nie jedzą i nie śpią, potrafią biegać szybko, jak wiatr.Zaś Starzec - zapewne, mądry i, jak na swoje lata, bardzo silny, żwawy, ale.Użyłby przecież swej potęgi nie raz, gdyby w istocie takową rozporządzał.Czyż nie zabiłby sępa, pojedynku z którym, Karenira omal nie przypłaciła życiem? Czyż nie powaliłby atakujących rozbójników? Nie mógł przecież wiedzieć, że nadbiegnie Rbit i przerwie walkę.Baylay przypomniał sobie nagle słowa Starca: „Dorlan dawno umarł.” Nie rozumiał ich.Nie był głupcem, pojmował, że nie trzeba brać tego dosłownie.Ale co naprawdę kryło się w tym zdaniu? Czyżby Starzec istotnie był kiedyś Przyjętym? Sam opowiadał, jak dał Karenirze oczy innego człowieka.Coś podobnego nie leżało w mocy zwykłego śmiertelnika.A zatem? Czy jednak wydarzyło się potem coś, co sprawiło, że Starzec postradał swe umiejętności? Czy możliwe, by tak było?Dorlan-Przyjęty.Wydało się Baylayowi, że słyszał już gdzieś to nazwisko.Nie, nie od Basergora-Kragdoba.Znacznie wcześniej.Czyżby z ust Golda? Ale tego nie był pewien.Obejrzał się na Karenirę, ale nie zapytał.Napotkał jej spojrzenie.Od owej pamiętnej nocy, coś się między nimi popsuło.Czy już na zawsze?Miałby czasem ochotę wziąć tą dziewczynę w ramiona, przytulić, całować po szerokich, gęstych brwiach i małych ustach, pieścić.Nie mógł, nie wolno mu było - choć przecież rację miał Rbit.Kochał ją.Lecz miał żonę.Ilarę.Jakie będzie ich spotkanie? Bo że ją odnajdzie - nie wątpił.Nie myślał wcale o Brulu, nie widział swojej z nim walki.Nie wiedzieć czemu wydawało mu się, że Ilarę trzeba nie tyle uwolnić, co po prostu zabrać.Klęski u celu nie brał pod uwagę, nie przyjmował w ogóle do wiadomości, że coś może stanąć na przeszkodzie.Byłoby to zbyt bezsensowne.Tak, właśnie.Bezsensowne.Ale nie mniej bezsensowne, w jakiś sposób niehonorowe, było to, że przez cały czas korzystał z pomocy kobiety, którą miał potem zostawić dla innej - uwolnionej przy udziale tej pierwszej.***Baylay - usłyszał śpiew.Przystanął i rozejrzał się szybko dokoła.Chór silnych, męskich głosów brzmiał coraz wyraźniej, pieśń wzmagała się, potężniała.Niesamowicie wzniosłe tony dobiegały zewsząd, przytłaczały rytmem i harmonią.Zatrzymał się i stał nieruchomo, zdumiony, zachwycony, przerażony.Jego towarzysze zatrzymali się.Dartańczyk dosłyszał stłumiony, dobiegający jakby z wielkiej odległości, niespokojny głos Starca:- Co słyszycie? Prędko!- Burzę.- odpowiedziała.- Burza nad Równinami.- Baylay?Nie potrafił powiedzieć nawet słowa.Karenira szarpnęła go za ramię.Bez efektu.Starzec patrzył przez chwilę w rozszerzone, nieprzytomne źrenice młodzieńca, po czym rozkazał:- Uderz go! Uderz go natychmiast!Spojrzała z lękiem, zbyt przerażona, by zrozumieć, o co chodzi.Starzec nie czekał, sam wymierzył, zastygłemu w osłupieniu Baylayowi, potężny policzek.Poprawił z drugiej strony.Głowa Dartańczyka chwiała się bezwładnie.Szeroko otwarte oczy wciąż były nieprzytomne.Karenira wzięła zamach i chlasnęła na odlew.Rozległ się suchy trzask uderzenia, głowa mężczyzny odskoczyła gwałtownie w bok.Jęknął i uniósł rękę do twarzy.Karenira, nie namyślając się wiele, przytrzymała go i palnęła jeszcze raz.- Baylay! - wołał Starzec.- Baylay! Czy to śpiew?! Tępo skinął głową.Starzec zacisnął usta.- To źle.- rzucił.- Chodźmy, chodźmy szybko.Pociągnęła Dartańczyka za sobą.Sztywno stawiał kroki, zaczął powłóczyć nogami.Holowała go z coraz większym trudem.Przewrócił się wreszcie - i nie wstawał.- Na Szerń, jak długo jeszcze będę cię niańczyć? - zawołała, ale ze strachem, nie z gniewem.Starzec obejrzał się.- Szybciej - rzucił z niezwykłym u niego rozdrażnieniem.- Tu niedaleko jest Martwa Plama - dodał niejasno - jeśli nie dotrzemy do niej wkrótce.Bij go! Bij bez przerwy! Tylko ciągły ból może pomóc! Tylko ciągły ból!Z determinacją trzasnęła bezwładną głowę.Nie poskutkowało.- Mocniej! Nie rozumiesz, że masz bić, a nie poklepywać?!Zacisnęła zęby, zerwała się i potężnie kopnęła leżącego w bok.Stęknął głucho.- Dobrze! Jeszcze! Musi iść, jeśli zaraz nie znajdzie się w obrębie Plamy.Z rozpaczą kopnęła jeszcze raz, i znowu.Ciężko przetoczył się na plecy i rozwarł powieki.Wymamrotał coś niewyraźnie.Pochyliła się nagle i jęknąwszy z wysiłku, zarzuciła ciężkie ciało na ramię.Ruszyli prawie biegiem.Starzec dysząc truchtał tuż za nią, co jakiś czas słyszała odgłos uderzenia i głowa Baylaya waliła ją w plecy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.A potem - nic się nie działo.Spędzali pogodne noce pod niebem bez śladu chmurki i rano ruszali dalej.Prowadził Starzec.A prowadził tak pewnie, że Baylay nawet nie pytał go, czy wie, gdzie szukać Brula-Przyjętego.Przeskok od deszczu do upału i spiekoty był tak gwałtowny, że Baylay nieprędko zdołał się z ową zmianą pogodzić.Wciąż sięgał odruchowo do ramion, by poprawić pelerynę, której nie było; coraz to spoglądał w niebo, szukając chmur - i za każdym razem, na nowo zdumiony, potrząsał głową.Podobnie zachowywała się Karenira.I ona - widział to - bała się Kraju i nie ufała jego spokojowi.Jeden Starzec szedł naprzód nieodmiennie obojętny i zadumany.Mówił tak samo niewiele, jak w Ciężkich Górach; przyzwyczaili się już dawno do jego milczenia, ale tu, w Obszarze, przyjmowali jako coś nowego.Może dlatego, że instynktownie patrzyli na Starca jak na swego przewodnika, opiekuna i.obrońcę?Baylay dobrze zapamiętał słowa Króla Gór, który nazwał Starca Przyjętym.Dorlan-Przyjęty, tak brzmiało to imię.Inaczej Baylay wyobrażał sobie mędrca Szerni.Na pewno nie jako wiecznie milczącego i zadumanego dziadka.Przyjęty.Mimo wszystko powątpiewał.Słyszał, że magowie nie jedzą i nie śpią, potrafią biegać szybko, jak wiatr.Zaś Starzec - zapewne, mądry i, jak na swoje lata, bardzo silny, żwawy, ale.Użyłby przecież swej potęgi nie raz, gdyby w istocie takową rozporządzał.Czyż nie zabiłby sępa, pojedynku z którym, Karenira omal nie przypłaciła życiem? Czyż nie powaliłby atakujących rozbójników? Nie mógł przecież wiedzieć, że nadbiegnie Rbit i przerwie walkę.Baylay przypomniał sobie nagle słowa Starca: „Dorlan dawno umarł.” Nie rozumiał ich.Nie był głupcem, pojmował, że nie trzeba brać tego dosłownie.Ale co naprawdę kryło się w tym zdaniu? Czyżby Starzec istotnie był kiedyś Przyjętym? Sam opowiadał, jak dał Karenirze oczy innego człowieka.Coś podobnego nie leżało w mocy zwykłego śmiertelnika.A zatem? Czy jednak wydarzyło się potem coś, co sprawiło, że Starzec postradał swe umiejętności? Czy możliwe, by tak było?Dorlan-Przyjęty.Wydało się Baylayowi, że słyszał już gdzieś to nazwisko.Nie, nie od Basergora-Kragdoba.Znacznie wcześniej.Czyżby z ust Golda? Ale tego nie był pewien.Obejrzał się na Karenirę, ale nie zapytał.Napotkał jej spojrzenie.Od owej pamiętnej nocy, coś się między nimi popsuło.Czy już na zawsze?Miałby czasem ochotę wziąć tą dziewczynę w ramiona, przytulić, całować po szerokich, gęstych brwiach i małych ustach, pieścić.Nie mógł, nie wolno mu było - choć przecież rację miał Rbit.Kochał ją.Lecz miał żonę.Ilarę.Jakie będzie ich spotkanie? Bo że ją odnajdzie - nie wątpił.Nie myślał wcale o Brulu, nie widział swojej z nim walki.Nie wiedzieć czemu wydawało mu się, że Ilarę trzeba nie tyle uwolnić, co po prostu zabrać.Klęski u celu nie brał pod uwagę, nie przyjmował w ogóle do wiadomości, że coś może stanąć na przeszkodzie.Byłoby to zbyt bezsensowne.Tak, właśnie.Bezsensowne.Ale nie mniej bezsensowne, w jakiś sposób niehonorowe, było to, że przez cały czas korzystał z pomocy kobiety, którą miał potem zostawić dla innej - uwolnionej przy udziale tej pierwszej.***Baylay - usłyszał śpiew.Przystanął i rozejrzał się szybko dokoła.Chór silnych, męskich głosów brzmiał coraz wyraźniej, pieśń wzmagała się, potężniała.Niesamowicie wzniosłe tony dobiegały zewsząd, przytłaczały rytmem i harmonią.Zatrzymał się i stał nieruchomo, zdumiony, zachwycony, przerażony.Jego towarzysze zatrzymali się.Dartańczyk dosłyszał stłumiony, dobiegający jakby z wielkiej odległości, niespokojny głos Starca:- Co słyszycie? Prędko!- Burzę.- odpowiedziała.- Burza nad Równinami.- Baylay?Nie potrafił powiedzieć nawet słowa.Karenira szarpnęła go za ramię.Bez efektu.Starzec patrzył przez chwilę w rozszerzone, nieprzytomne źrenice młodzieńca, po czym rozkazał:- Uderz go! Uderz go natychmiast!Spojrzała z lękiem, zbyt przerażona, by zrozumieć, o co chodzi.Starzec nie czekał, sam wymierzył, zastygłemu w osłupieniu Baylayowi, potężny policzek.Poprawił z drugiej strony.Głowa Dartańczyka chwiała się bezwładnie.Szeroko otwarte oczy wciąż były nieprzytomne.Karenira wzięła zamach i chlasnęła na odlew.Rozległ się suchy trzask uderzenia, głowa mężczyzny odskoczyła gwałtownie w bok.Jęknął i uniósł rękę do twarzy.Karenira, nie namyślając się wiele, przytrzymała go i palnęła jeszcze raz.- Baylay! - wołał Starzec.- Baylay! Czy to śpiew?! Tępo skinął głową.Starzec zacisnął usta.- To źle.- rzucił.- Chodźmy, chodźmy szybko.Pociągnęła Dartańczyka za sobą.Sztywno stawiał kroki, zaczął powłóczyć nogami.Holowała go z coraz większym trudem.Przewrócił się wreszcie - i nie wstawał.- Na Szerń, jak długo jeszcze będę cię niańczyć? - zawołała, ale ze strachem, nie z gniewem.Starzec obejrzał się.- Szybciej - rzucił z niezwykłym u niego rozdrażnieniem.- Tu niedaleko jest Martwa Plama - dodał niejasno - jeśli nie dotrzemy do niej wkrótce.Bij go! Bij bez przerwy! Tylko ciągły ból może pomóc! Tylko ciągły ból!Z determinacją trzasnęła bezwładną głowę.Nie poskutkowało.- Mocniej! Nie rozumiesz, że masz bić, a nie poklepywać?!Zacisnęła zęby, zerwała się i potężnie kopnęła leżącego w bok.Stęknął głucho.- Dobrze! Jeszcze! Musi iść, jeśli zaraz nie znajdzie się w obrębie Plamy.Z rozpaczą kopnęła jeszcze raz, i znowu.Ciężko przetoczył się na plecy i rozwarł powieki.Wymamrotał coś niewyraźnie.Pochyliła się nagle i jęknąwszy z wysiłku, zarzuciła ciężkie ciało na ramię.Ruszyli prawie biegiem.Starzec dysząc truchtał tuż za nią, co jakiś czas słyszała odgłos uderzenia i głowa Baylaya waliła ją w plecy [ Pobierz całość w formacie PDF ]