[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwróciła spojrzenie.Pró-bowała pochwycić kształty czarnych plamek, tańczących przed porażonymi zrenicami.Wkrótce pojawił się goniec garnizonu.Przechyliła się w siodle, wyciągnęła rękęi poklepała pięknego ogiera po szyi.Potem zwróciła się do kuriera.174 Widzisz te brzozy? pokazała ręką. Tam będę, na skraju lasu.Poproś ko-mendanta o wszystkich jezdnych, co do jednego.Chcę ich tu jeszcze tej nocy, jak naj-szybciej.Normalną ilość jucznych, ale oprócz tego parę luzaków pod siodłem.Tak? Tak, pani. Czekaj.Powiedz komendantowi, że nie zmarnuję ludzi.Wyciągnę Rawata, alenie za wszelką cenę.Powtórzysz to dokładnie.Tak? Tak, pani. Czekaj.Powiesz jeszcze, ze rozpoznam Alerów i ściągnę prosto do Alkawy.Tak? Tak, pani. Powtórz.Wyrecytował wszystko, słowo w słowo. Doskonale.Gnaj.Patrzyła, jak się oddala.7Alerowie dotrzymali umowy ale niezupełnie tak, jak chciał Rawat.Długo zasta-nawiał się, jaki obrać kierunek po opuszczeniu wioski: w stronę Alkawy, do Erwy, czyteż do osad, gdzie mógłby zostawić wygnańców.Chłopska gromada zaczęła ciążyć munieznośnie; chciał jak najszybciej odstawić wieśniaków.dokądkolwiek.Okazało się jednak, że sprawę wyboru drogi będzie musiał odłożyć do następnegodnia.Teraz wybrali mu ją Alerowie.I Rawat zrozumiał, że chodziło nie tylko o to, bypozbyć się niewygodnego garnizonu wioski.Srebrnym wojownikom zależało na tym,176by ruszył wprost przed siebie, na przełaj przez step.Skierowano go tam, skąd wróciłaposzarpana zgraja.Prawdopodobnie prosto na spotkanie nadciągających złotych.Rawat, próbując okiełznać duszącą go wściekłość, jednocześnie jako żołnierz musiałw duchu przyznać, że było to posunięcie dobrze pomyślane.Bijąc się ze Złotym Ple-mieniem osłabiał je na korzyść Srebrnego.Ponadto a może przede wszystkim złote bestie potrafiły rozpoznać mundur legionisty.Obecność armektańskiego wojska(nawet złożonego z paru rannych żołnierzy) mogła skłonić Złote Plemię do odwrotu.Do zachodu słońca wlekli się noga za nogą, eskortowani przez duże alerskie siły.Woły mozolnie ciągnęły ciężkie wozy, na których złożono rannych.Ale nie tylko wozyspowalniały marsz.Nic nie mogło powstrzymać wieśniaków przed zabraniem z wioskitylu gratów, ile tylko dało się unieść.Setnik prawie pożałował, że zabronił pędzeniakrów i świń.Przynajmniej by szły same.Niezliczone skorupy, jakieś worki, skrzynkiwypełnione nie wiadomo czym wszystko to ani myślało iść na własnych nogach.Jechało na chłopskich plecach.i tuż przed zachodem słońca Rawat całkiem seriozaczął się zastanawiać, kiedy ci słaniający się ze zmęczenia ludzie zaczną zostawiaćw stepie swoje dzieci, byleby dalej móc targać klamoty.Albo kiedy zrzucą z wozów177wszystkich rannych.Gdy spoglądał za siebie, widział szeroki pas stratowanej trawy,koleiny wyciśnięte w ziemi przez koła wozów i mnóstwo pogubionych sprzętów.Od kilku dni przeżywał najkoszmarniejszą przygodę swego życia.Teraz marzył tyl-ko o jednym: by posłuchać wreszcie mądrego Ambegena i rozpocząć starania o samo-dzielne dowództwo stanicy.Starania! Ależ by musiał się starać.Posłałby zgłoszeniei spokojnie czekał na pierwszy wolny etat.Komendant Okręgów Wschodnich potrze-bował doświadczonych ludzi.Wziąłby swoją stanicę i siedział w niej.siedział.sie-dział.Kto inny latałby po polach, stawał na głowie, byle zgrać w całość przypadkowązbieraninę żołnierzy.Kto inny tłumaczyłby chłopom, że gdy się straciło wszystko targanie z sobą drewnianej miski i szaflika nie ma wcale sensu.Siedziałby w stanicy.Zimą, gdy Alerowie rzadziej wypuszczali zagony, sprowadziłby żonę.Byliby razemprzez dwa, a może i trzy miesiące.Nie układało im się w życiu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Odwróciła spojrzenie.Pró-bowała pochwycić kształty czarnych plamek, tańczących przed porażonymi zrenicami.Wkrótce pojawił się goniec garnizonu.Przechyliła się w siodle, wyciągnęła rękęi poklepała pięknego ogiera po szyi.Potem zwróciła się do kuriera.174 Widzisz te brzozy? pokazała ręką. Tam będę, na skraju lasu.Poproś ko-mendanta o wszystkich jezdnych, co do jednego.Chcę ich tu jeszcze tej nocy, jak naj-szybciej.Normalną ilość jucznych, ale oprócz tego parę luzaków pod siodłem.Tak? Tak, pani. Czekaj.Powiedz komendantowi, że nie zmarnuję ludzi.Wyciągnę Rawata, alenie za wszelką cenę.Powtórzysz to dokładnie.Tak? Tak, pani. Czekaj.Powiesz jeszcze, ze rozpoznam Alerów i ściągnę prosto do Alkawy.Tak? Tak, pani. Powtórz.Wyrecytował wszystko, słowo w słowo. Doskonale.Gnaj.Patrzyła, jak się oddala.7Alerowie dotrzymali umowy ale niezupełnie tak, jak chciał Rawat.Długo zasta-nawiał się, jaki obrać kierunek po opuszczeniu wioski: w stronę Alkawy, do Erwy, czyteż do osad, gdzie mógłby zostawić wygnańców.Chłopska gromada zaczęła ciążyć munieznośnie; chciał jak najszybciej odstawić wieśniaków.dokądkolwiek.Okazało się jednak, że sprawę wyboru drogi będzie musiał odłożyć do następnegodnia.Teraz wybrali mu ją Alerowie.I Rawat zrozumiał, że chodziło nie tylko o to, bypozbyć się niewygodnego garnizonu wioski.Srebrnym wojownikom zależało na tym,176by ruszył wprost przed siebie, na przełaj przez step.Skierowano go tam, skąd wróciłaposzarpana zgraja.Prawdopodobnie prosto na spotkanie nadciągających złotych.Rawat, próbując okiełznać duszącą go wściekłość, jednocześnie jako żołnierz musiałw duchu przyznać, że było to posunięcie dobrze pomyślane.Bijąc się ze Złotym Ple-mieniem osłabiał je na korzyść Srebrnego.Ponadto a może przede wszystkim złote bestie potrafiły rozpoznać mundur legionisty.Obecność armektańskiego wojska(nawet złożonego z paru rannych żołnierzy) mogła skłonić Złote Plemię do odwrotu.Do zachodu słońca wlekli się noga za nogą, eskortowani przez duże alerskie siły.Woły mozolnie ciągnęły ciężkie wozy, na których złożono rannych.Ale nie tylko wozyspowalniały marsz.Nic nie mogło powstrzymać wieśniaków przed zabraniem z wioskitylu gratów, ile tylko dało się unieść.Setnik prawie pożałował, że zabronił pędzeniakrów i świń.Przynajmniej by szły same.Niezliczone skorupy, jakieś worki, skrzynkiwypełnione nie wiadomo czym wszystko to ani myślało iść na własnych nogach.Jechało na chłopskich plecach.i tuż przed zachodem słońca Rawat całkiem seriozaczął się zastanawiać, kiedy ci słaniający się ze zmęczenia ludzie zaczną zostawiaćw stepie swoje dzieci, byleby dalej móc targać klamoty.Albo kiedy zrzucą z wozów177wszystkich rannych.Gdy spoglądał za siebie, widział szeroki pas stratowanej trawy,koleiny wyciśnięte w ziemi przez koła wozów i mnóstwo pogubionych sprzętów.Od kilku dni przeżywał najkoszmarniejszą przygodę swego życia.Teraz marzył tyl-ko o jednym: by posłuchać wreszcie mądrego Ambegena i rozpocząć starania o samo-dzielne dowództwo stanicy.Starania! Ależ by musiał się starać.Posłałby zgłoszeniei spokojnie czekał na pierwszy wolny etat.Komendant Okręgów Wschodnich potrze-bował doświadczonych ludzi.Wziąłby swoją stanicę i siedział w niej.siedział.sie-dział.Kto inny latałby po polach, stawał na głowie, byle zgrać w całość przypadkowązbieraninę żołnierzy.Kto inny tłumaczyłby chłopom, że gdy się straciło wszystko targanie z sobą drewnianej miski i szaflika nie ma wcale sensu.Siedziałby w stanicy.Zimą, gdy Alerowie rzadziej wypuszczali zagony, sprowadziłby żonę.Byliby razemprzez dwa, a może i trzy miesiące.Nie układało im się w życiu [ Pobierz całość w formacie PDF ]