[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt tam nigdy nie bywa³.Ani cz³owiek, ani zwierzê.Nad g³ê-bi¹ fruwa³y tylko niebieskie ³¹tki.Kiedy niekiedy zab³¹ka³ siê a¿ tam z odleg³ych regli pomarañczowy motyl.LeSny ptaszek, siwar-nik, ukryty w czarnej g³êbi smereków, z cicha i rzewnie Swiergoli³.Zreszt¹ by³a cisza.Las obej-mowa³ staw silnym ramieniem.Jak m¹¿ Slepy, g³uchy i zdzicza³y w mêkach zazdroSci, os³ania³wiekuistym uSciskiem ³ono tej cudnej, mieni¹cej siê wody, która zamyka³a w sobie wszystkie cudaniebios, porann¹ i zachodni¹ zorzê, ró¿nobarwne ob³oki, wiatr i z³ot¹ b³yskawicê, gwiazdy, ksiê-¿yc i samo wieczne s³oñce.Uwiêziona woda czyni³a sobie igraszkê ze wszystkiego, co wolnoSæjej krêpowa³o: ze Swierków, kosówek, brzegów i z³otego szlaku wiêdn¹cych szuwarów.Ci¹gnê³aw swoje odmêty las, pozwala³a mu sk³adaæ kosmate ga³êzie na ³onie swym spokrewnionymz zorz¹ porann¹, na ³onie swym niepochwytnej barwy jak kolor piór na szyi pawia, ale nim chwilaminê³a, rozgarnia³a jego ga³êzie, czyni³a z nich smugi d³ugie, jakoby w³osy zielone, przêd³a jew sploty cudaczne, ci¹gnê³a w poprzek swej tafli i ko³ysa³a pow³Ã³czyste zwoje na falach szkli-stych.Jak niespodziany uSmiech wznosi³y siê i cicho gas³y ruchome we³ny.I oto gin¹³ w nich kaprys.Wizerunki drzew odmienia³y siê w widma d³ugie, niepodobne do ni-czego na ziemi, niby to w kliny w³ochate, nastrzêpione, mokre, ostrzami zanurzone w g³êbinie209i dosiêgaj¹ce tak nieskoñczenie niskiej granicy, ¿e j¹ ludzkie oko ledwie mog³o pochwyciæ.Widma drzew wraca³y stamt¹d, umyka³y w górê, strwo¿one i chwiejne, wa³êsa³y siê dr¿¹c totu, to tam, jak muzyka z³owieszcza, szybka i okropna, piorunuj¹cymi zmianami swymi wyra¿a-j¹ca dok³adniej ni¿ rachunek bojaxñ nocy bezsennej, bojaxñ rozwartej przepaSci bez dna.Helena, skoro tylko na brzeg jeziora przypad³a, siada³a w nieruchomoSci i mówi³a do wody:- Có¿ mu dziS zrobisz? Jak siê odmienisz? Siostrzyczko-niewolnico, jak¿e siê bêdziesz dzi-siaj bawi³a? Ach, sama nie wiesz, sama jeszcze nie wiesz, co siê z tob¹ za chwilê stanie.I oto, jak gdyby w odpowiedzi, rozwiera³o siê lazurowe ³ono jeziora i z nieopisanym przepy-chem p³yn¹³ w nim ob³ok oSlepiaj¹co bia³y, namaszczony królewsk¹ moc¹ i potêg¹ wszyst-kiego blasku s³oñca.Kszta³t swój przemienia³ z wolna: cudowna, z³oto-bia³a jego g³owa uk³a-da³a siê inaczej, coraz inaczej, by lepiej Sniæ jej by³o, Sniæ-mySleæ o niebie bezmiernym, ojcuwiecznym, o ziemi, Slicznej matce.WskroS obszarów lazuru szed³ rozwiaæ siê w postaæ inn¹,w coS innego siê zamieniæ, przeistoczyæ - i zgin¹æ.210Okno skalneWysoko, wysoko ponad szerokim, rozleg³ym lasem le¿eli tego dnia u wejScia do pieczary. Okno skalne wychodzi³o na przepaSciste zbocze grani.Stamt¹d dopiero widaæ by³o dolinê,jak d³uga i szeroka.Wewnêtrzna Sciana wapiennej ska³y, wznosz¹cej we mg³ê swój po³upanyszczyt, otwiera³a siê w pewnym miejscu i ciasny otwór prowadzi³ tamtêdy do skalistego asy-lum, jakby na straszny dziedziniec zburzonego zamczyska.W górze, na zrêbach podobnychdo piór skrzyd³a pancernego rycerza, chwia³y siê odwieczne kêpy Swierków i zwisa³ rudymech.Z owego kot³a skalnego schodzi³a dok¹dS w dó³ grota ci¹gn¹ca siê d³ugim a ostro skle-pionym korytarzem.W cieniach jego le¿a³ lód ziemi¹ okryty, a ze Scian s¹czy³a siê wilgoæobmierz³a.Dzikie Sciany tej niedosiêg³ej fortecy i czarny las nad nimi sta³y nad rozkoszn¹s³oneczn¹ dolin¹, która le¿a³a nisko, otulona w jasne hale, w nadrzeczne murawy, wzdycha-j¹c ci¹gle odmiennym szumem Dunajca, podobna do uSmiechu srogich i straszliwych gór.Strome turnie wychyla³y siê ponad urwisko, wychodz¹c poza swoj¹ podstawê, jakby mierzy-³y przepaSæ u ich stóp.Dziwnie uroczy mech przykrywa³ ich szczeliny.Wszczepia³y w nie¿ar³oczne korzenie ma³e Swierczki i nik³e drzewka jarzêbiny.Na bujnych trawach o szerokim liSciu, na kêpach zesch³ych borówek, co otula³y luzem le¿¹-ce kamienie, wypoczywali jak na puchu.Wygrzewali siê w s³oñcu przy otworze pieczary i wszczelinach skalnych.A gdy s³oñce zbyt doskwiera³o nag³oSci¹ p³omieni, z chichotem kryli siê przed nim do wnê-trza jaskini, zawieraj¹cego w swej g³êbi bry³ê wiecznego lodu.Rmieli siê w g³os ze s³oñca,wyczuwaj¹c plecami jadowity ch³Ã³d pieczary.Chwytali czerstwe zimno zdrowymi p³ucamii spalone twarze znowu obracali ku s³oñcu.Tak im d³ugie godziny sp³ynê³y na wypatrywaniuziemi i nieba.Sennymi oczyma witali pracowników górskiego po³udnia, lekkie, wyd³u¿onepom³ody, bia³e ob³oczki, jakoby tchnienia wiatru stê¿a³e i w kszta³t zaklête, kiedy z gór w ci-choSci Swiêtej wychodz¹c przep³ywaj¹ nad najpiêkniejsz¹ dolin¹ Swiata.Ociê¿a³ymi xrenica-mi wodzili po otch³aniach leSnych szarozielonych, sk¹d pojedyncze ska³y wynurzaj¹ siê nie-spodzianie, sk¹d wykwitaj¹ ¿yw¹ barw¹ kiScie buków.Od szczytów gór lecia³y ich oczy w dó³za cieniami, pe³nymi czarnego b³êkitu.Setnym i tysi¹cznym spojrzeniem pozdrawiali piono-we ska³y, obwieszone subtelnym z³otem z¿Ã³³k³ej jarzêbiny.Napotyka³y ich oczy miejsca takcudne, niewiarogodnie piêkne, ¿e Helena za³amywa³a rêce i p³aka³a z zachwytu.Kiedy nie-kiedy rzucali w ten wielki a bezludny przestwór, w ten olbrzymi kraj niczyj, krzyk zgodnyi Spiewny.Wywo³ywali swe imiona spieszczone, przemienione w poca³unek i, zachwyceni, z nabo¿n¹rozkosz¹ s³uchali, jak wysmuk³e, rzexbione szczyty wapniaków i niedostêpne zwa³y dalekie-go granitu, jak niezg³êbione lochy i podziemia, lasy i potoki, hale i Scie¿ki skaliste wo³aj¹ ichpo imieniu, wzywaj¹ ku nim zewsz¹d.Rozkoszny dxwiêk imienia Heleny oblata³ przestwór211daleki, a¿ jak melodia najcudniejsza tej ziemi wraca³ do nich i owiewa³ radoSci¹ niewypo-wiedzian¹.Wydawa³o siê im wtedy, ¿e to góry wo³aj¹ same, ¿e siê góry i rzeki tak samaw nich kochaj¹ jak oni w sobie.Osi¹gali chwile szczêScia najwiêkszego na ziemi.Ca³y Swiatzewnêtrzny przemieni³ sw¹ istotê na rozkosz, a rozkosz by³a na us³ugach mi³oSci.Wywo³uj¹ctak po drugie i po trzecie echo swych imion, wyrzucali zarazem z piersi b³ogos³awieñstwonieba i ziemi, wychwalanie wszystkiego, co jest pod utwierdzeniem, hymn dusz wzruszonychdo samej g³êbi, owo, jak mówi Pismo, b³ogos³awieñstwo niebieskie z wierzchu, b³ogos³a-wieñstwo przepaSci le¿¹cej w dole, b³ogos³awieñstwo piersi i ¿ywota.Nie byli w stanie odejSæstamt¹d.Nie mogli oderwaæ siê od doliny, bali siê straciæ z oczu najmilsze turnie, rozkosznyszum potoku i swoje echo kochane.Zostali tam na noc.U wejScia do pieczary roz³o¿yli ognisko i zwyczajem swoim, p³aszczemwspólnym okryci, usnêli.Rwita³o, gdy Rafa³ zbudzony zosta³ z twardego snu przez straszneuczucie.Targn¹³ siê z ziemi.W mgnieniu oka poczu³, ¿e jest zwi¹zany.Chcia³ praw¹ rêk¹dosiêgn¹æ sztyletu, który mia³ w zanadrzu, ale rêka nie ruszy³a siê z miejsca.Uczu³, ¿e szty-letu ju¿ nie ma.Le¿a³ twarz¹ ku ziemi, z rêkoma w ³okciach i d³oniach, z nogami w kolanachi stopach spêtanymi powrozem, przywi¹zany do Swierkowego pnia.Gdy to w pó³Snie uczu-wa³ i zacz¹³ rozumieæ, nagle us³ysza³ rozpaczliwy jêk Heleny.Szarpn¹³ siê ze wszech si³,wygi¹³ jak ¿mija i zdo³a³ odwróciæ g³owê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nikt tam nigdy nie bywa³.Ani cz³owiek, ani zwierzê.Nad g³ê-bi¹ fruwa³y tylko niebieskie ³¹tki.Kiedy niekiedy zab³¹ka³ siê a¿ tam z odleg³ych regli pomarañczowy motyl.LeSny ptaszek, siwar-nik, ukryty w czarnej g³êbi smereków, z cicha i rzewnie Swiergoli³.Zreszt¹ by³a cisza.Las obej-mowa³ staw silnym ramieniem.Jak m¹¿ Slepy, g³uchy i zdzicza³y w mêkach zazdroSci, os³ania³wiekuistym uSciskiem ³ono tej cudnej, mieni¹cej siê wody, która zamyka³a w sobie wszystkie cudaniebios, porann¹ i zachodni¹ zorzê, ró¿nobarwne ob³oki, wiatr i z³ot¹ b³yskawicê, gwiazdy, ksiê-¿yc i samo wieczne s³oñce.Uwiêziona woda czyni³a sobie igraszkê ze wszystkiego, co wolnoSæjej krêpowa³o: ze Swierków, kosówek, brzegów i z³otego szlaku wiêdn¹cych szuwarów.Ci¹gnê³aw swoje odmêty las, pozwala³a mu sk³adaæ kosmate ga³êzie na ³onie swym spokrewnionymz zorz¹ porann¹, na ³onie swym niepochwytnej barwy jak kolor piór na szyi pawia, ale nim chwilaminê³a, rozgarnia³a jego ga³êzie, czyni³a z nich smugi d³ugie, jakoby w³osy zielone, przêd³a jew sploty cudaczne, ci¹gnê³a w poprzek swej tafli i ko³ysa³a pow³Ã³czyste zwoje na falach szkli-stych.Jak niespodziany uSmiech wznosi³y siê i cicho gas³y ruchome we³ny.I oto gin¹³ w nich kaprys.Wizerunki drzew odmienia³y siê w widma d³ugie, niepodobne do ni-czego na ziemi, niby to w kliny w³ochate, nastrzêpione, mokre, ostrzami zanurzone w g³êbinie209i dosiêgaj¹ce tak nieskoñczenie niskiej granicy, ¿e j¹ ludzkie oko ledwie mog³o pochwyciæ.Widma drzew wraca³y stamt¹d, umyka³y w górê, strwo¿one i chwiejne, wa³êsa³y siê dr¿¹c totu, to tam, jak muzyka z³owieszcza, szybka i okropna, piorunuj¹cymi zmianami swymi wyra¿a-j¹ca dok³adniej ni¿ rachunek bojaxñ nocy bezsennej, bojaxñ rozwartej przepaSci bez dna.Helena, skoro tylko na brzeg jeziora przypad³a, siada³a w nieruchomoSci i mówi³a do wody:- Có¿ mu dziS zrobisz? Jak siê odmienisz? Siostrzyczko-niewolnico, jak¿e siê bêdziesz dzi-siaj bawi³a? Ach, sama nie wiesz, sama jeszcze nie wiesz, co siê z tob¹ za chwilê stanie.I oto, jak gdyby w odpowiedzi, rozwiera³o siê lazurowe ³ono jeziora i z nieopisanym przepy-chem p³yn¹³ w nim ob³ok oSlepiaj¹co bia³y, namaszczony królewsk¹ moc¹ i potêg¹ wszyst-kiego blasku s³oñca.Kszta³t swój przemienia³ z wolna: cudowna, z³oto-bia³a jego g³owa uk³a-da³a siê inaczej, coraz inaczej, by lepiej Sniæ jej by³o, Sniæ-mySleæ o niebie bezmiernym, ojcuwiecznym, o ziemi, Slicznej matce.WskroS obszarów lazuru szed³ rozwiaæ siê w postaæ inn¹,w coS innego siê zamieniæ, przeistoczyæ - i zgin¹æ.210Okno skalneWysoko, wysoko ponad szerokim, rozleg³ym lasem le¿eli tego dnia u wejScia do pieczary. Okno skalne wychodzi³o na przepaSciste zbocze grani.Stamt¹d dopiero widaæ by³o dolinê,jak d³uga i szeroka.Wewnêtrzna Sciana wapiennej ska³y, wznosz¹cej we mg³ê swój po³upanyszczyt, otwiera³a siê w pewnym miejscu i ciasny otwór prowadzi³ tamtêdy do skalistego asy-lum, jakby na straszny dziedziniec zburzonego zamczyska.W górze, na zrêbach podobnychdo piór skrzyd³a pancernego rycerza, chwia³y siê odwieczne kêpy Swierków i zwisa³ rudymech.Z owego kot³a skalnego schodzi³a dok¹dS w dó³ grota ci¹gn¹ca siê d³ugim a ostro skle-pionym korytarzem.W cieniach jego le¿a³ lód ziemi¹ okryty, a ze Scian s¹czy³a siê wilgoæobmierz³a.Dzikie Sciany tej niedosiêg³ej fortecy i czarny las nad nimi sta³y nad rozkoszn¹s³oneczn¹ dolin¹, która le¿a³a nisko, otulona w jasne hale, w nadrzeczne murawy, wzdycha-j¹c ci¹gle odmiennym szumem Dunajca, podobna do uSmiechu srogich i straszliwych gór.Strome turnie wychyla³y siê ponad urwisko, wychodz¹c poza swoj¹ podstawê, jakby mierzy-³y przepaSæ u ich stóp.Dziwnie uroczy mech przykrywa³ ich szczeliny.Wszczepia³y w nie¿ar³oczne korzenie ma³e Swierczki i nik³e drzewka jarzêbiny.Na bujnych trawach o szerokim liSciu, na kêpach zesch³ych borówek, co otula³y luzem le¿¹-ce kamienie, wypoczywali jak na puchu.Wygrzewali siê w s³oñcu przy otworze pieczary i wszczelinach skalnych.A gdy s³oñce zbyt doskwiera³o nag³oSci¹ p³omieni, z chichotem kryli siê przed nim do wnê-trza jaskini, zawieraj¹cego w swej g³êbi bry³ê wiecznego lodu.Rmieli siê w g³os ze s³oñca,wyczuwaj¹c plecami jadowity ch³Ã³d pieczary.Chwytali czerstwe zimno zdrowymi p³ucamii spalone twarze znowu obracali ku s³oñcu.Tak im d³ugie godziny sp³ynê³y na wypatrywaniuziemi i nieba.Sennymi oczyma witali pracowników górskiego po³udnia, lekkie, wyd³u¿onepom³ody, bia³e ob³oczki, jakoby tchnienia wiatru stê¿a³e i w kszta³t zaklête, kiedy z gór w ci-choSci Swiêtej wychodz¹c przep³ywaj¹ nad najpiêkniejsz¹ dolin¹ Swiata.Ociê¿a³ymi xrenica-mi wodzili po otch³aniach leSnych szarozielonych, sk¹d pojedyncze ska³y wynurzaj¹ siê nie-spodzianie, sk¹d wykwitaj¹ ¿yw¹ barw¹ kiScie buków.Od szczytów gór lecia³y ich oczy w dó³za cieniami, pe³nymi czarnego b³êkitu.Setnym i tysi¹cznym spojrzeniem pozdrawiali piono-we ska³y, obwieszone subtelnym z³otem z¿Ã³³k³ej jarzêbiny.Napotyka³y ich oczy miejsca takcudne, niewiarogodnie piêkne, ¿e Helena za³amywa³a rêce i p³aka³a z zachwytu.Kiedy nie-kiedy rzucali w ten wielki a bezludny przestwór, w ten olbrzymi kraj niczyj, krzyk zgodnyi Spiewny.Wywo³ywali swe imiona spieszczone, przemienione w poca³unek i, zachwyceni, z nabo¿n¹rozkosz¹ s³uchali, jak wysmuk³e, rzexbione szczyty wapniaków i niedostêpne zwa³y dalekie-go granitu, jak niezg³êbione lochy i podziemia, lasy i potoki, hale i Scie¿ki skaliste wo³aj¹ ichpo imieniu, wzywaj¹ ku nim zewsz¹d.Rozkoszny dxwiêk imienia Heleny oblata³ przestwór211daleki, a¿ jak melodia najcudniejsza tej ziemi wraca³ do nich i owiewa³ radoSci¹ niewypo-wiedzian¹.Wydawa³o siê im wtedy, ¿e to góry wo³aj¹ same, ¿e siê góry i rzeki tak samaw nich kochaj¹ jak oni w sobie.Osi¹gali chwile szczêScia najwiêkszego na ziemi.Ca³y Swiatzewnêtrzny przemieni³ sw¹ istotê na rozkosz, a rozkosz by³a na us³ugach mi³oSci.Wywo³uj¹ctak po drugie i po trzecie echo swych imion, wyrzucali zarazem z piersi b³ogos³awieñstwonieba i ziemi, wychwalanie wszystkiego, co jest pod utwierdzeniem, hymn dusz wzruszonychdo samej g³êbi, owo, jak mówi Pismo, b³ogos³awieñstwo niebieskie z wierzchu, b³ogos³a-wieñstwo przepaSci le¿¹cej w dole, b³ogos³awieñstwo piersi i ¿ywota.Nie byli w stanie odejSæstamt¹d.Nie mogli oderwaæ siê od doliny, bali siê straciæ z oczu najmilsze turnie, rozkosznyszum potoku i swoje echo kochane.Zostali tam na noc.U wejScia do pieczary roz³o¿yli ognisko i zwyczajem swoim, p³aszczemwspólnym okryci, usnêli.Rwita³o, gdy Rafa³ zbudzony zosta³ z twardego snu przez straszneuczucie.Targn¹³ siê z ziemi.W mgnieniu oka poczu³, ¿e jest zwi¹zany.Chcia³ praw¹ rêk¹dosiêgn¹æ sztyletu, który mia³ w zanadrzu, ale rêka nie ruszy³a siê z miejsca.Uczu³, ¿e szty-letu ju¿ nie ma.Le¿a³ twarz¹ ku ziemi, z rêkoma w ³okciach i d³oniach, z nogami w kolanachi stopach spêtanymi powrozem, przywi¹zany do Swierkowego pnia.Gdy to w pó³Snie uczu-wa³ i zacz¹³ rozumieæ, nagle us³ysza³ rozpaczliwy jêk Heleny.Szarpn¹³ siê ze wszech si³,wygi¹³ jak ¿mija i zdo³a³ odwróciæ g³owê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]