[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczegopowiedziała, że on jest nieuczciwy? Co jej powiedziała siostrakoleżanki? Może że ma żonę, która pracuje jako nauczycielka,a nie jest ubezwłasnowolnioną wariatką, której ze względu nasynów nie może oddać do zakładu zamkniętego.A może tamtapowiedziała swoją wersję o Kudelskim? O koszmarze zezwłokami nie mogła na szczęście wiedzieć.Chyba informacjeo żonie tak ją zdenerwowały.Właśnie tak jej powiedział.ŻeMałgosia jest chora psychicznie, ma na przemian depresję i manię.W okresach depresji chce się zabić.W czasie manii wchodzi nadach, bo wydaje jej się, że umie latać.Była pełna współczucia.Błękitne oczy miała rozszerzone.Patrzyła na niego z mieszankąmiłości i współczucia.Dobrze to wymyślił.Wiadomość o tym, że profesor nie żyje, przyniosła sekretarka.Weszła do gabinetu i powiedziała:– Panie doktorze, dzwoniła pani Sujecka.Nasz profesor miałzawał.Zerwał się z miejsca i chciał jechać natychmiast do szpitala.Zaczął wydawać polecenia.Przede wszystkim trzeba byłozawołać Kasię Markowską.Za chwilę miały zacząć się zajęcia.Profesora nie było.On chciał wyjść.Dwiema grupami musielizająć się koledzy.Na domiar wszystkiego w tym dniu właśniemiało zostać przeprowadzone kolokwium.To dodatkowa trudność,ale to nic, przecież i tym mogli zająć się jego zastępczyni i kolegana porannej zmianie.– Dlaczego pani stoi? – zapytał ze złością.– Proszę pójść podoktor Markowską.Sekretarka stała jednak w miejscu i patrzyła na czubki butów.Zrozumiał.Wiedział, zanim zdecydowała się powiedzieć, że jużnie trzeba.Jest po wszystkim.Kiedy zabierało go pogotowie, jużnie oddychał.Lekarz, dawny student, poznał swojego nauczyciela.Pewnie tylko dlatego nie odstąpił od reanimacji.Robił, co mógł,żeby dojechać do szpitala z chorym, który mógłby jeszcze trafić nakardiochirurgię.Reanimacja trwała ponad godzinę.Próbowanowszystkiego.Na próżno.Sujecki umarł.Nie przeżył upokorzeniazwiązanego z odsunięciem go od pracy.– Pan profesor umarł? – Krzysztof zachowywał się, jakby nierozumiał, czym jest rozległy zawał ściany przednio-dolnej.– Krzysiek, idź do domu – przekonywała Kasia.Krzysztof czuł się jak automat.Kasia Markowska kilkakrotniewchodziła do jego gabinetu i próbowała ustalić, jak się mają w tejsytuacji zachować, albo chociażby wysłać Krzysztofa do domu.Wytrzeźwiał dopiero, kiedy Kasia zażądała numeru telefonu doMałgosi.Stwierdziła, że do niej zadzwoni, żeby przyjechała pomęża.Obudził się na chwilę i wszystko ustalili.Kolokwiumzostało przesunięte, nekrolog zamówiony, wszyscy ważnipowiadomieni o śmierci Sujeckiego.Informacja o dacie i godziniepogrzebu miała się ukazać na stronie internetowej i tablicyogłoszeń, kiedy tylko będzie znana.Wyszedł wreszcie na wiosennesłońce.Poszedł do Łazienek, na spacer.Nie chciał wracać dodomu.Do Di już nie mógł pójść.Tęsknił za nią straszliwie.Chodził po parku, aż zmarzł na kość.W końcu poszedł naprzystanek tramwajowy.Podjechał nowoczesny pojazd, do któregoKrzysztof wsiadł, ciesząc się, że zawiezie go w pobliże domu Di.Nie, nie zamierzał do niej wchodzić.Chciał tylko zobaczyć, czynie świeci się w jej oknie światło.Może nawet mignie jej cień.Albo nawet sama wyjrzy przez okno.Lubiła przecież wyglądaćprzez okno.Miała mały stolik w kuchni przy samym oknie.Przyśniadaniu zerkała i komentowała, jakich ludzi tam widzi.Bawiłasię w psychologa.Zgadywała, czy są szczęśliwi czy nie, czydobrze zaczęli dzień.– Prosiłam cię, żebyś nie przychodził.– Drgnął, kiedy usłyszałjej głos.Stał dokładnie pod jej oknami, na ulicy.Nie pamiętał, kiedywysiadł z tramwaju, kiedy doszedł do znajomej ulicy.Spojrzał nanią.Była w domowych ubraniach, crocsach na nogach, narzuciłajedynie na siebie kurtkę.Musiała go spostrzec i zejść do niego nadół.– Mogę wejść? – zapytał.– Nie – powiedziała stanowczo.– Już mówiłam, już prosiłam.– Wiem, Di, ale coś się stało.– Miała spytać, co takiego, alesię powstrzymała.– Nie przychodź tu więcej – powtórzyła i weszła do swojejbramy.– Profesor umarł! – krzyknął za nią, ale ona już chyba skręciłai zamknęła za sobą drzwi.Jakiś chłopak chyłkiem przeszedł obokniego.Musiał słyszeć, co Krzysztof powiedział.Poczuł sięokropnie.Żałosny, stary dureń.Po co tam szedł? Spojrzał nazegarek.Było bardzo późno.Nie pamiętał prawie, co robiłw ciągu dnia, jedynie to ostre, wiosenne powietrze.Wrócił dodomu.Liczył na awanturę, pretensje, pytania, gdzie był.W domupanowała cisza.Małgosia siedziała na fotelu i czytała jakieśczasopismo.Spojrzała na niego znad kolorowych fotek.Pomyślał,że byłoby ironią losu, gdyby jego żona oglądała zdjęciaprzygotowywaneprzezkochankę.Małgosiatymczasemzmarszczyła brwi.– Wyglądasz, jakbyś śmierć spotkał – powiedziała.– Spotkałem – wyszeptał.– Sujecki umarł.Zaczął płakać jak dziecko, siedząc w kurtce i butach na brzegutapczanu.Ona miała usta otwarte ze zdumienia, wyglądała, jakbyją coś bardzo przestraszyło.– Popełnił samobójstwo? – zapytała schrypniętym głosem.– Nie musiał – odpowiedział.– Wyrzucono go z pracy podonosie i dostał zawału.– Przecież zawał się leczy.– Wyglądała, jakby zobaczyłaupiora.– Wiem, że go nie lubiłaś – zaczął.– Ale dla mnie był jakojciec.– Wiem – powiedziała ostro.– Jak ojciec.Jak on mógł.umrzeć?Odsunął się od niej.O co jej mogło znowu chodzić.– Czy ty choć raz mogłabyś stanąć po mojej stronie? – krzyknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Dlaczegopowiedziała, że on jest nieuczciwy? Co jej powiedziała siostrakoleżanki? Może że ma żonę, która pracuje jako nauczycielka,a nie jest ubezwłasnowolnioną wariatką, której ze względu nasynów nie może oddać do zakładu zamkniętego.A może tamtapowiedziała swoją wersję o Kudelskim? O koszmarze zezwłokami nie mogła na szczęście wiedzieć.Chyba informacjeo żonie tak ją zdenerwowały.Właśnie tak jej powiedział.ŻeMałgosia jest chora psychicznie, ma na przemian depresję i manię.W okresach depresji chce się zabić.W czasie manii wchodzi nadach, bo wydaje jej się, że umie latać.Była pełna współczucia.Błękitne oczy miała rozszerzone.Patrzyła na niego z mieszankąmiłości i współczucia.Dobrze to wymyślił.Wiadomość o tym, że profesor nie żyje, przyniosła sekretarka.Weszła do gabinetu i powiedziała:– Panie doktorze, dzwoniła pani Sujecka.Nasz profesor miałzawał.Zerwał się z miejsca i chciał jechać natychmiast do szpitala.Zaczął wydawać polecenia.Przede wszystkim trzeba byłozawołać Kasię Markowską.Za chwilę miały zacząć się zajęcia.Profesora nie było.On chciał wyjść.Dwiema grupami musielizająć się koledzy.Na domiar wszystkiego w tym dniu właśniemiało zostać przeprowadzone kolokwium.To dodatkowa trudność,ale to nic, przecież i tym mogli zająć się jego zastępczyni i kolegana porannej zmianie.– Dlaczego pani stoi? – zapytał ze złością.– Proszę pójść podoktor Markowską.Sekretarka stała jednak w miejscu i patrzyła na czubki butów.Zrozumiał.Wiedział, zanim zdecydowała się powiedzieć, że jużnie trzeba.Jest po wszystkim.Kiedy zabierało go pogotowie, jużnie oddychał.Lekarz, dawny student, poznał swojego nauczyciela.Pewnie tylko dlatego nie odstąpił od reanimacji.Robił, co mógł,żeby dojechać do szpitala z chorym, który mógłby jeszcze trafić nakardiochirurgię.Reanimacja trwała ponad godzinę.Próbowanowszystkiego.Na próżno.Sujecki umarł.Nie przeżył upokorzeniazwiązanego z odsunięciem go od pracy.– Pan profesor umarł? – Krzysztof zachowywał się, jakby nierozumiał, czym jest rozległy zawał ściany przednio-dolnej.– Krzysiek, idź do domu – przekonywała Kasia.Krzysztof czuł się jak automat.Kasia Markowska kilkakrotniewchodziła do jego gabinetu i próbowała ustalić, jak się mają w tejsytuacji zachować, albo chociażby wysłać Krzysztofa do domu.Wytrzeźwiał dopiero, kiedy Kasia zażądała numeru telefonu doMałgosi.Stwierdziła, że do niej zadzwoni, żeby przyjechała pomęża.Obudził się na chwilę i wszystko ustalili.Kolokwiumzostało przesunięte, nekrolog zamówiony, wszyscy ważnipowiadomieni o śmierci Sujeckiego.Informacja o dacie i godziniepogrzebu miała się ukazać na stronie internetowej i tablicyogłoszeń, kiedy tylko będzie znana.Wyszedł wreszcie na wiosennesłońce.Poszedł do Łazienek, na spacer.Nie chciał wracać dodomu.Do Di już nie mógł pójść.Tęsknił za nią straszliwie.Chodził po parku, aż zmarzł na kość.W końcu poszedł naprzystanek tramwajowy.Podjechał nowoczesny pojazd, do któregoKrzysztof wsiadł, ciesząc się, że zawiezie go w pobliże domu Di.Nie, nie zamierzał do niej wchodzić.Chciał tylko zobaczyć, czynie świeci się w jej oknie światło.Może nawet mignie jej cień.Albo nawet sama wyjrzy przez okno.Lubiła przecież wyglądaćprzez okno.Miała mały stolik w kuchni przy samym oknie.Przyśniadaniu zerkała i komentowała, jakich ludzi tam widzi.Bawiłasię w psychologa.Zgadywała, czy są szczęśliwi czy nie, czydobrze zaczęli dzień.– Prosiłam cię, żebyś nie przychodził.– Drgnął, kiedy usłyszałjej głos.Stał dokładnie pod jej oknami, na ulicy.Nie pamiętał, kiedywysiadł z tramwaju, kiedy doszedł do znajomej ulicy.Spojrzał nanią.Była w domowych ubraniach, crocsach na nogach, narzuciłajedynie na siebie kurtkę.Musiała go spostrzec i zejść do niego nadół.– Mogę wejść? – zapytał.– Nie – powiedziała stanowczo.– Już mówiłam, już prosiłam.– Wiem, Di, ale coś się stało.– Miała spytać, co takiego, alesię powstrzymała.– Nie przychodź tu więcej – powtórzyła i weszła do swojejbramy.– Profesor umarł! – krzyknął za nią, ale ona już chyba skręciłai zamknęła za sobą drzwi.Jakiś chłopak chyłkiem przeszedł obokniego.Musiał słyszeć, co Krzysztof powiedział.Poczuł sięokropnie.Żałosny, stary dureń.Po co tam szedł? Spojrzał nazegarek.Było bardzo późno.Nie pamiętał prawie, co robiłw ciągu dnia, jedynie to ostre, wiosenne powietrze.Wrócił dodomu.Liczył na awanturę, pretensje, pytania, gdzie był.W domupanowała cisza.Małgosia siedziała na fotelu i czytała jakieśczasopismo.Spojrzała na niego znad kolorowych fotek.Pomyślał,że byłoby ironią losu, gdyby jego żona oglądała zdjęciaprzygotowywaneprzezkochankę.Małgosiatymczasemzmarszczyła brwi.– Wyglądasz, jakbyś śmierć spotkał – powiedziała.– Spotkałem – wyszeptał.– Sujecki umarł.Zaczął płakać jak dziecko, siedząc w kurtce i butach na brzegutapczanu.Ona miała usta otwarte ze zdumienia, wyglądała, jakbyją coś bardzo przestraszyło.– Popełnił samobójstwo? – zapytała schrypniętym głosem.– Nie musiał – odpowiedział.– Wyrzucono go z pracy podonosie i dostał zawału.– Przecież zawał się leczy.– Wyglądała, jakby zobaczyłaupiora.– Wiem, że go nie lubiłaś – zaczął.– Ale dla mnie był jakojciec.– Wiem – powiedziała ostro.– Jak ojciec.Jak on mógł.umrzeć?Odsunął się od niej.O co jej mogło znowu chodzić.– Czy ty choć raz mogłabyś stanąć po mojej stronie? – krzyknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]