[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mógłby polecieć tam jako rybołów i wrócić na statek przed świtem.Ale po co odwiedzać Roke? Wszędzie można znaleźć spustoszone krainy, nie ma potrzeby specjalnie ich szukać, uznał.Wygodniej usadowił się na zwoju liny i zapatrzył w niebo.Spoglądając na zachód, ujrzał cztery jasne gwiazdy Kuźni wiszące nisko nad morzem.Wydawały się nieco niewyraźne.Nagle na jego oczach kolejno zgasły.Gładka tafla morza leciusieńko zadrżała.- Kapitanie! - zawołał Medra, zrywając się z miejsca.- Obudź się!- Co się stało?- Nadciąga magiczny wiatr.Za nami.Zwińcie żagiel.Powietrze nawet nie drgnęło; było kompletnie nieruchome.Wielki żagiel wisiał na maszcie.Jedynie zachodnie gwiazdy gasły i znikały w milczącej czerni wznoszącej się wolno coraz wyżej.Kapitan spojrzał w niebo.- Magiczny wiatr, mówisz? - spytał z wahaniem.Ludzie parający się magią używali pogody niczym broni, posyłając grad, by wybił zbiory wroga, i wichurę, by zatopiła jego statki.Podobne burze, szalone, nieprzewidywalne, nie ustawały w miejscu, do którego je skierowano, i sprawiały kłopoty żniwiarzom bądź żeglarzom jeszcze setki mil dalej.- Zwińcie żagiel, zdejmijcie żagiel! - powtórzył rozkazująco Medra.Kapitan ziewnął, rzucił przekleństwo i zaczął wykrzykiwać rozkazy.Członkowie załogi podnieśli się z pokładu i powoli spuszczali wielką płachtę.Szef wioślarzy, zadawszy kilka pytań kapitanowi i Medrze, jął wrzeszczeć na niewolników, budził nieszczęsnych uderzeniami pokrytej węzłami liny.Żagiel był już w połowie masztu, ruszyła się połowa wioseł, Medra wymówił pół zaklęcia uspokajającego, gdy uderzył magiczny wiatr.Towarzyszyła mu błyskawica rozdzierająca nagłą, nieprzeniknioną ciemność.Lunął deszcz.Statek wierzgnął niczym spłoszony koń i skoczył naprzód tak gwałtownie, że maszt się ułamał, choć liny wytrzymały.Żagiel uderzył w wodę, napełnił się i pociągnął za sobą galerę.Wielkie wiosła osunęły się w dulkach.Zakuci w łańcuchy niewolnicy krzyczeli na swych ławach.Baryłki tranu pękały i przewalały się po pokładzie, a żagiel ciągnął i nie puszczał.Pokład wzniósł się pionowo.Kolejna wielka fala uderzyła w galerę, przewróciła ją i zatopiła.Rozpaczliwe wrzaski umilkły nagle.Ryk sztormu słabł, w miarę jak niezwykły wiatr oddalał się na wschód.W sercu burzy morski ptak rozpostarł skrzydła, wznosząc się znad czarnych wód.Bezbronny, samotny, pofrunął na północ.Pierwsze promienie słońca na wąskim paśmie piasku pod granitowymi urwiskami oświetliły ślady ptasich nóg.W pewnym momencie ślady urwały się, zastąpione ludzkimi śladami.Odciski stóp zdążały wzdłuż plaży zwężającej się między skałami a morzem.Potem i one zniknęły.Medra zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa towarzyszącego ciągłemu przyjmowaniu obcej postaci.Był jednak wstrząśnięty po katastrofie i osłabiony długim nocnym lotem, a szara plaża doprowadziła go jedynie do stromych skał, na które nie zdołałby się wdrapać.Rzucił zaklęcie i raz jeszcze wypowiedział słowo.Już jako rybołów wzleciał na mocnych skrzydłach ponad urwisko.Potem, opętany żądzą lotu, pofrunął dalej nad krainą jeszcze spowitą w mrok.Daleko w oddali ujrzał jaśniejącą w pierwszych promieniach słońca kopułę wysokiego zielonego wzgórza.Tam właśnie pofrunął i tam wylądował.A gdy dotknął ziemi, znów stał się człowiekiem.Długą chwilę stał bez ruchu, oszołomiony.Miał wrażenie, że nie powrócił do swej postaci z własnej woli, lecz sprawiło to dotknięcie tej ziemi, tego wzgórza.Władała tu magia, znacznie potężniejsza niż jego własna.Czujny, zaciekawiony rozejrzał się wokół.Na całym wzgórzu kwitł iskiernik.Jego długie płatki połyskiwały żółcią w trawie.Dzieci w Havnorze znały ów kwiat.Nazywały go iskrami z Hien, które spłonęło, gdy smok Orm Ognisty zaatakował wyspy, a Erreth-Akbe ścigał go na najdalszy zachód, aż na Selidor.Medra przypominał sobie pieśni i opowieści o bohaterach: Erreth-Akbem i innych przed nim, Akambarze, który wyparł Kargów na wschód, i Serriadhu, władcy pokoju.A także o magu Athu i Morredzie, Białym Czarnoksiężniku, umiłowanym królu.Odważni i mądrzy, stanęli przed nim, jakby wezwał ich, przywołał, choć nie wypowiedział ni słowa.Ujrzał ich.Stali w wysokiej trawie wśród kwiatów w kształcie płomyków kołyszących się w porannym wietrze.A potem wszyscy zniknęli.Znów był sam na wzgórzu, wstrząśnięty i zadziwiony.Widziałem władców i królów Ziemiomorza, pomyślał.I wszyscy są tylko trawą rosnącą na tym wzgórzu.Powoli ruszył na wschodnie zbocze, jasne i ciepłe, skąpane w blasku słońca, które wyłoniło się już zza horyzontu.W jego promieniach ujrzał dachy miasta nad wychodzącą na wschód zatoką.A dalej za nimi granicę, gdzie morze styka się z niebem.Odwróciwszy się na zachód, zobaczył pola, pastwiska i drogi.Na północy wznosiły się długie zielone wzgórza.W południowym zakątku wyspy wyrastał gaj wysokich drzew [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Mógłby polecieć tam jako rybołów i wrócić na statek przed świtem.Ale po co odwiedzać Roke? Wszędzie można znaleźć spustoszone krainy, nie ma potrzeby specjalnie ich szukać, uznał.Wygodniej usadowił się na zwoju liny i zapatrzył w niebo.Spoglądając na zachód, ujrzał cztery jasne gwiazdy Kuźni wiszące nisko nad morzem.Wydawały się nieco niewyraźne.Nagle na jego oczach kolejno zgasły.Gładka tafla morza leciusieńko zadrżała.- Kapitanie! - zawołał Medra, zrywając się z miejsca.- Obudź się!- Co się stało?- Nadciąga magiczny wiatr.Za nami.Zwińcie żagiel.Powietrze nawet nie drgnęło; było kompletnie nieruchome.Wielki żagiel wisiał na maszcie.Jedynie zachodnie gwiazdy gasły i znikały w milczącej czerni wznoszącej się wolno coraz wyżej.Kapitan spojrzał w niebo.- Magiczny wiatr, mówisz? - spytał z wahaniem.Ludzie parający się magią używali pogody niczym broni, posyłając grad, by wybił zbiory wroga, i wichurę, by zatopiła jego statki.Podobne burze, szalone, nieprzewidywalne, nie ustawały w miejscu, do którego je skierowano, i sprawiały kłopoty żniwiarzom bądź żeglarzom jeszcze setki mil dalej.- Zwińcie żagiel, zdejmijcie żagiel! - powtórzył rozkazująco Medra.Kapitan ziewnął, rzucił przekleństwo i zaczął wykrzykiwać rozkazy.Członkowie załogi podnieśli się z pokładu i powoli spuszczali wielką płachtę.Szef wioślarzy, zadawszy kilka pytań kapitanowi i Medrze, jął wrzeszczeć na niewolników, budził nieszczęsnych uderzeniami pokrytej węzłami liny.Żagiel był już w połowie masztu, ruszyła się połowa wioseł, Medra wymówił pół zaklęcia uspokajającego, gdy uderzył magiczny wiatr.Towarzyszyła mu błyskawica rozdzierająca nagłą, nieprzeniknioną ciemność.Lunął deszcz.Statek wierzgnął niczym spłoszony koń i skoczył naprzód tak gwałtownie, że maszt się ułamał, choć liny wytrzymały.Żagiel uderzył w wodę, napełnił się i pociągnął za sobą galerę.Wielkie wiosła osunęły się w dulkach.Zakuci w łańcuchy niewolnicy krzyczeli na swych ławach.Baryłki tranu pękały i przewalały się po pokładzie, a żagiel ciągnął i nie puszczał.Pokład wzniósł się pionowo.Kolejna wielka fala uderzyła w galerę, przewróciła ją i zatopiła.Rozpaczliwe wrzaski umilkły nagle.Ryk sztormu słabł, w miarę jak niezwykły wiatr oddalał się na wschód.W sercu burzy morski ptak rozpostarł skrzydła, wznosząc się znad czarnych wód.Bezbronny, samotny, pofrunął na północ.Pierwsze promienie słońca na wąskim paśmie piasku pod granitowymi urwiskami oświetliły ślady ptasich nóg.W pewnym momencie ślady urwały się, zastąpione ludzkimi śladami.Odciski stóp zdążały wzdłuż plaży zwężającej się między skałami a morzem.Potem i one zniknęły.Medra zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa towarzyszącego ciągłemu przyjmowaniu obcej postaci.Był jednak wstrząśnięty po katastrofie i osłabiony długim nocnym lotem, a szara plaża doprowadziła go jedynie do stromych skał, na które nie zdołałby się wdrapać.Rzucił zaklęcie i raz jeszcze wypowiedział słowo.Już jako rybołów wzleciał na mocnych skrzydłach ponad urwisko.Potem, opętany żądzą lotu, pofrunął dalej nad krainą jeszcze spowitą w mrok.Daleko w oddali ujrzał jaśniejącą w pierwszych promieniach słońca kopułę wysokiego zielonego wzgórza.Tam właśnie pofrunął i tam wylądował.A gdy dotknął ziemi, znów stał się człowiekiem.Długą chwilę stał bez ruchu, oszołomiony.Miał wrażenie, że nie powrócił do swej postaci z własnej woli, lecz sprawiło to dotknięcie tej ziemi, tego wzgórza.Władała tu magia, znacznie potężniejsza niż jego własna.Czujny, zaciekawiony rozejrzał się wokół.Na całym wzgórzu kwitł iskiernik.Jego długie płatki połyskiwały żółcią w trawie.Dzieci w Havnorze znały ów kwiat.Nazywały go iskrami z Hien, które spłonęło, gdy smok Orm Ognisty zaatakował wyspy, a Erreth-Akbe ścigał go na najdalszy zachód, aż na Selidor.Medra przypominał sobie pieśni i opowieści o bohaterach: Erreth-Akbem i innych przed nim, Akambarze, który wyparł Kargów na wschód, i Serriadhu, władcy pokoju.A także o magu Athu i Morredzie, Białym Czarnoksiężniku, umiłowanym królu.Odważni i mądrzy, stanęli przed nim, jakby wezwał ich, przywołał, choć nie wypowiedział ni słowa.Ujrzał ich.Stali w wysokiej trawie wśród kwiatów w kształcie płomyków kołyszących się w porannym wietrze.A potem wszyscy zniknęli.Znów był sam na wzgórzu, wstrząśnięty i zadziwiony.Widziałem władców i królów Ziemiomorza, pomyślał.I wszyscy są tylko trawą rosnącą na tym wzgórzu.Powoli ruszył na wschodnie zbocze, jasne i ciepłe, skąpane w blasku słońca, które wyłoniło się już zza horyzontu.W jego promieniach ujrzał dachy miasta nad wychodzącą na wschód zatoką.A dalej za nimi granicę, gdzie morze styka się z niebem.Odwróciwszy się na zachód, zobaczył pola, pastwiska i drogi.Na północy wznosiły się długie zielone wzgórza.W południowym zakątku wyspy wyrastał gaj wysokich drzew [ Pobierz całość w formacie PDF ]