[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystkie niemal wykonywały te same ruchy — ich małe torsy, zasłonięte czymś na wpół przejrzystym, powoli kłoniły się na boki, ta osobliwa gimnastyka odbywała się nadzwyczaj wolno.Obraz zadrgał, pochylił się, przez chwilę znów źle było widać, robiło się też coraz ciemniej, ukazał się sam skraj sieci, rozpiętej na linach, jedna kończyła się u stojącej skosem, wielkiej, nieruchomej tarczy.Dalej odbywał się taki sam “uliczny" ruch, jaki już widzieli — w różne strony sunęły beczkowate obiekty pełne dubeltów.Kamera raz jeszcze najechała na sieć, z drugiej strony, odsunęła się w bok, pojawiły się piesze dubelty — sfilmowane w ostrym, odgórnym skrócie, łaziły kaczkowato parami, dalej ukazał się cały tłum, rozdzielony pośrodku na dwoje długą, wąską uliczką.Jej środkiem sunęła na zamglonych kółkach lina, wybiegająca poza brzeg obrazu, lina ta ciągnęła coś długiego, co wydawało ostre błyski, jak graniasty, wydłużony kryształ czy obłożony lustrzanymi taflami kloc, chwiał się z boku na bok i rzucał świetlne liźnięcia na stojących — naraz, na krótką chwilę, znieruchomiał — wyprzejrzyścił się, zamknięta w jego wnętrzu, ukazała się leżąca postać.Rozległ się czyjś stłumiony okrzyk.Koordynator cofnął taśmę, przewinął ją, a kiedy po znanym już chybnięciu wydłużony przedmiot ukazał zawartość swego wnętrza, zatrzymał projektor.Wszyscy podeszli do samego ekranu — otoczony szpalerem dubeltów, leżał tam, w środku pustej uliczki, człowiek.Panowała martwa cisza.— Zdaje się, że przyjdzie jednak zwariować — rozległ się w ciemności czyjś głos.— No, pierwej obejrzymy to sobie do końca — odparł Koordynator.Wrócili na miejsca, taśma ruszyła, obraz drgnął, ożył.Jedna po drugiej, sunęły uliczką w tłumie wydłużone, trumniaste bryły, ale były przykryte czymś jasnym, co zwisało aż do ziemi i wlokło się po niej, jak gruba tkanina.Obraz przesunął się, ukazał pustkowie, z jednej strony obramowane pochyłym murem, sterczały pod nim kępy zarośli, samotny dubelt szedł wzdłuż bruzdy biegnącej przez cały ekran, naraz uskoczył, jakby w popłochu — zwolnionym, ogromnym susem szybował w powietrzu, wirujący bąk przesunął się wzdłuż bruzdy, coś błysnęło mocno, jakby mgła zasnuła pole widzenia, kiedy się rozeszła, dubelt leżał nieruchomo, rozciągnięty na boku.Jego ciało stało się nagle prawie czarne.Wszystko to było zanurzone w rosnącym mroku, wydawało się, że leżący drgnął, zaczął jak gdyby pełznąć, na ekranie zamiotały się ciemne pręgi, potem zapłonął biało.Tak skończył się film.Gdy światło zabłysło, Chemik zabrał szpule i poszedł z nimi do ciemni, by zrobić fotograficzne powiększenia wybranych klatek.Inni zostali w laboratorium.— No, a teraz magiel interpretacyjny — powiedział Doktor.— Zaraz mogę przedstawić dwie, a nawet trzy rozmaite wykładnie.— Koniecznie chcesz nas doprowadzić do rozpaczy? — rzucił rozeźlony nagle Inżynier.— Gdybyś solidnie wziął się za fizjologię dubelta, przede wszystkim — fizjologię zmysłów, na pewno wiedzielibyśmy dziś już daleko więcej!— Kiedy miałem to zrobić? — spytał Doktor.— Koledzy! — podniósł głos Koordynator.— Zaczyna się zupełnie jak posiedzenie instytutu kosmologicznego! Naturalnie wszystkich nas zaszokowała ta ludzka figura — to była bez wątpienia figura, nieruchoma podobizna, zatopiona, jak się zdaje, w jakiejś masie.Jest zupełnie prawdopodobne, że za pośrednictwem swojej sieci informacyjnej rozesłali nasze konterfekty do wszystkich osiedli planety — gdzie, w oparciu o posiadane wiadomości, sporządzono człekokształtne kukły.— Skąd wzięli nasze podobizny? — spytał Doktor.— Krążyli przecież dobre kilka godzin wokół rakiety, przed dwoma dniami, mogli dokonać nawet szczegółowych obserwacji.— I po cóż by mieli robić takie “portrety"?— Dla celów naukowych albo religijnych — tego nie rozstrzygniemy oczywiście najdłuższą nawet dyskusją.W każdym razie nie jest to jakiś niewytłumaczalny fenomen.Widzieliśmy raczej niezbyt wielki ośrodek, w którym toczą się prace o charakterze zapewne wytwórczym, być może obserwowaliśmy także ich — rozrywki, może funkcjonowanie ich “sztuki", przeciętny “ruch uliczny" — dalej — prace na przystani i u tych sypiących się przedmiotów, niezbyt zrozumiałe.— To dobre określenie — wtrącił uparty Doktor.— Były tam jeszcze jak gdyby “sceny z życia wojska" — mamy sporo podstaw do sądzenia, że odziani w srebrne powłoki tworzą armię — scena u samego końca jest niejasna.Mogło to być naturalnie jakieś ukaranie osobnika, który, idąc traktem przeznaczonym dla bąków, wykroczył przeciw panującemu u nich prawu.— Egzekucja na miejscu jako mandat za złe przejście ulicy to raczej srogie, nie uważasz? — spytał Doktor.— Dlaczego usiłujesz wszystko obracać w nonsens?— Ponieważ w dalszym ciągu twierdzę, że zobaczyliśmy akurat tyle, co mogliby zobaczyć ślepi.— Czy ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia — spytał Koordynator — poza wyznaniami agnostycznego credo?— Ja — powiedział Fizyk.— Wygląda na to, że dubelty poruszają się pieszo raczej w okolicznościach wyjątkowych, na co zresztą wskazywałaby ich wielka tusza — i dysproporcja kończyn, zwłaszcza rąk, w stosunku do masy ciała.Wydaje mi się, że próby naszkicowania możliwego drzewa ewolucyjnego, które wydało tak ukształtowane osobniki, byłyby niezmiernie instruktywne.Zauważyliście wszyscy ich żywą gestykulację — tymi swoimi rączkami żaden z nich nie podnosił ciężaru, nie ciągnął nic, nie dźwigał, obrazy takie są przecież w mieście ziemskim na porządku dziennym.Może więc ręce służą im do innych celów.— Do jakich? — z zainteresowaniem spytał Doktor.— Nie wiem, to twoja dziedzina.Jest tu w każdym razie wiele do zrobienia.Może zbyt pochopnie usiłowaliśmy od razu zrozumieć architektonikę ich społeczeństwa — zamiast wziąć się do uczciwego badania poszczególnych jego cegiełek.— To racja — powiedział Doktor.— Ręce — tak, to na pewno bardzo ważny problem.Drzewo ewolucyjne też.Nie wiemy nawet, czy są ssakami.Podjąłbym się w ciągu kilku dni odpowiedzieć na takie pytania, tylko się boję, że nie wyjaśnię tego, co mnie w tym całym widowisku najbardziej zafrapowało.— A mianowicie? — spytał Inżynier.— Mianowicie to, że nie widziałem ani jednego samotnego przechodnia.Ani jednego.Nie zwróciliście na to uwagi?— Owszem, był jeden — na samym końcu — powiedział Fizyk.— Tak, właśnie.Po tych słowach Doktora nikt sią przez dłuższą chwilę nie odezwał.— Będziemy musieli jeszcze raz obejrzeć ten film — powiedział, jakby wahając się, Koordynator.— Zdaje mi się, że Doktor ma słuszność.Samotnych pieszych nie było — poruszali się co najmniej parami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wszystkie niemal wykonywały te same ruchy — ich małe torsy, zasłonięte czymś na wpół przejrzystym, powoli kłoniły się na boki, ta osobliwa gimnastyka odbywała się nadzwyczaj wolno.Obraz zadrgał, pochylił się, przez chwilę znów źle było widać, robiło się też coraz ciemniej, ukazał się sam skraj sieci, rozpiętej na linach, jedna kończyła się u stojącej skosem, wielkiej, nieruchomej tarczy.Dalej odbywał się taki sam “uliczny" ruch, jaki już widzieli — w różne strony sunęły beczkowate obiekty pełne dubeltów.Kamera raz jeszcze najechała na sieć, z drugiej strony, odsunęła się w bok, pojawiły się piesze dubelty — sfilmowane w ostrym, odgórnym skrócie, łaziły kaczkowato parami, dalej ukazał się cały tłum, rozdzielony pośrodku na dwoje długą, wąską uliczką.Jej środkiem sunęła na zamglonych kółkach lina, wybiegająca poza brzeg obrazu, lina ta ciągnęła coś długiego, co wydawało ostre błyski, jak graniasty, wydłużony kryształ czy obłożony lustrzanymi taflami kloc, chwiał się z boku na bok i rzucał świetlne liźnięcia na stojących — naraz, na krótką chwilę, znieruchomiał — wyprzejrzyścił się, zamknięta w jego wnętrzu, ukazała się leżąca postać.Rozległ się czyjś stłumiony okrzyk.Koordynator cofnął taśmę, przewinął ją, a kiedy po znanym już chybnięciu wydłużony przedmiot ukazał zawartość swego wnętrza, zatrzymał projektor.Wszyscy podeszli do samego ekranu — otoczony szpalerem dubeltów, leżał tam, w środku pustej uliczki, człowiek.Panowała martwa cisza.— Zdaje się, że przyjdzie jednak zwariować — rozległ się w ciemności czyjś głos.— No, pierwej obejrzymy to sobie do końca — odparł Koordynator.Wrócili na miejsca, taśma ruszyła, obraz drgnął, ożył.Jedna po drugiej, sunęły uliczką w tłumie wydłużone, trumniaste bryły, ale były przykryte czymś jasnym, co zwisało aż do ziemi i wlokło się po niej, jak gruba tkanina.Obraz przesunął się, ukazał pustkowie, z jednej strony obramowane pochyłym murem, sterczały pod nim kępy zarośli, samotny dubelt szedł wzdłuż bruzdy biegnącej przez cały ekran, naraz uskoczył, jakby w popłochu — zwolnionym, ogromnym susem szybował w powietrzu, wirujący bąk przesunął się wzdłuż bruzdy, coś błysnęło mocno, jakby mgła zasnuła pole widzenia, kiedy się rozeszła, dubelt leżał nieruchomo, rozciągnięty na boku.Jego ciało stało się nagle prawie czarne.Wszystko to było zanurzone w rosnącym mroku, wydawało się, że leżący drgnął, zaczął jak gdyby pełznąć, na ekranie zamiotały się ciemne pręgi, potem zapłonął biało.Tak skończył się film.Gdy światło zabłysło, Chemik zabrał szpule i poszedł z nimi do ciemni, by zrobić fotograficzne powiększenia wybranych klatek.Inni zostali w laboratorium.— No, a teraz magiel interpretacyjny — powiedział Doktor.— Zaraz mogę przedstawić dwie, a nawet trzy rozmaite wykładnie.— Koniecznie chcesz nas doprowadzić do rozpaczy? — rzucił rozeźlony nagle Inżynier.— Gdybyś solidnie wziął się za fizjologię dubelta, przede wszystkim — fizjologię zmysłów, na pewno wiedzielibyśmy dziś już daleko więcej!— Kiedy miałem to zrobić? — spytał Doktor.— Koledzy! — podniósł głos Koordynator.— Zaczyna się zupełnie jak posiedzenie instytutu kosmologicznego! Naturalnie wszystkich nas zaszokowała ta ludzka figura — to była bez wątpienia figura, nieruchoma podobizna, zatopiona, jak się zdaje, w jakiejś masie.Jest zupełnie prawdopodobne, że za pośrednictwem swojej sieci informacyjnej rozesłali nasze konterfekty do wszystkich osiedli planety — gdzie, w oparciu o posiadane wiadomości, sporządzono człekokształtne kukły.— Skąd wzięli nasze podobizny? — spytał Doktor.— Krążyli przecież dobre kilka godzin wokół rakiety, przed dwoma dniami, mogli dokonać nawet szczegółowych obserwacji.— I po cóż by mieli robić takie “portrety"?— Dla celów naukowych albo religijnych — tego nie rozstrzygniemy oczywiście najdłuższą nawet dyskusją.W każdym razie nie jest to jakiś niewytłumaczalny fenomen.Widzieliśmy raczej niezbyt wielki ośrodek, w którym toczą się prace o charakterze zapewne wytwórczym, być może obserwowaliśmy także ich — rozrywki, może funkcjonowanie ich “sztuki", przeciętny “ruch uliczny" — dalej — prace na przystani i u tych sypiących się przedmiotów, niezbyt zrozumiałe.— To dobre określenie — wtrącił uparty Doktor.— Były tam jeszcze jak gdyby “sceny z życia wojska" — mamy sporo podstaw do sądzenia, że odziani w srebrne powłoki tworzą armię — scena u samego końca jest niejasna.Mogło to być naturalnie jakieś ukaranie osobnika, który, idąc traktem przeznaczonym dla bąków, wykroczył przeciw panującemu u nich prawu.— Egzekucja na miejscu jako mandat za złe przejście ulicy to raczej srogie, nie uważasz? — spytał Doktor.— Dlaczego usiłujesz wszystko obracać w nonsens?— Ponieważ w dalszym ciągu twierdzę, że zobaczyliśmy akurat tyle, co mogliby zobaczyć ślepi.— Czy ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia — spytał Koordynator — poza wyznaniami agnostycznego credo?— Ja — powiedział Fizyk.— Wygląda na to, że dubelty poruszają się pieszo raczej w okolicznościach wyjątkowych, na co zresztą wskazywałaby ich wielka tusza — i dysproporcja kończyn, zwłaszcza rąk, w stosunku do masy ciała.Wydaje mi się, że próby naszkicowania możliwego drzewa ewolucyjnego, które wydało tak ukształtowane osobniki, byłyby niezmiernie instruktywne.Zauważyliście wszyscy ich żywą gestykulację — tymi swoimi rączkami żaden z nich nie podnosił ciężaru, nie ciągnął nic, nie dźwigał, obrazy takie są przecież w mieście ziemskim na porządku dziennym.Może więc ręce służą im do innych celów.— Do jakich? — z zainteresowaniem spytał Doktor.— Nie wiem, to twoja dziedzina.Jest tu w każdym razie wiele do zrobienia.Może zbyt pochopnie usiłowaliśmy od razu zrozumieć architektonikę ich społeczeństwa — zamiast wziąć się do uczciwego badania poszczególnych jego cegiełek.— To racja — powiedział Doktor.— Ręce — tak, to na pewno bardzo ważny problem.Drzewo ewolucyjne też.Nie wiemy nawet, czy są ssakami.Podjąłbym się w ciągu kilku dni odpowiedzieć na takie pytania, tylko się boję, że nie wyjaśnię tego, co mnie w tym całym widowisku najbardziej zafrapowało.— A mianowicie? — spytał Inżynier.— Mianowicie to, że nie widziałem ani jednego samotnego przechodnia.Ani jednego.Nie zwróciliście na to uwagi?— Owszem, był jeden — na samym końcu — powiedział Fizyk.— Tak, właśnie.Po tych słowach Doktora nikt sią przez dłuższą chwilę nie odezwał.— Będziemy musieli jeszcze raz obejrzeć ten film — powiedział, jakby wahając się, Koordynator.— Zdaje mi się, że Doktor ma słuszność.Samotnych pieszych nie było — poruszali się co najmniej parami [ Pobierz całość w formacie PDF ]