[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Campo di Fiori pogrążone było w absolutnej ciszy.Kryło przed Victorem swą tajemnicę, by nigdy jej nie ujawnić.Tajemnicę przesyłki z Salonik, do której Savarone nigdy go nie dopuścił.I syn Savarone postanowił przestać zaprzątać sobie nią głowę.Niech inni próbują ją sobie rozwiązywać, jeśli mają na to ochotę.Niech Teague zajmie się resztą.On miał dość.Przeszedł północną drogą na podjazd przed domem i wsiadł do wynajętego samochodu.Światło.Pomarańczowe promienie letniego słońca zalały włoski krajobraz.Victor obrzucił ostatnim spojrzeniem dom swego dzieciństwa i przekręcił kluczyk w stacyjce.Drzewa przemykały do tyłu, ich korony zlewały się w rozmazane pasma zieleni, pomarańczu, żółci i bieli.Spojrzał na licznik — ponad osiemdziesiąt.Osiemdziesiąt cztery kilometry na godzinę na krętej alei dojazdowej biegnącej przez las.Zdawał sobie sprawę, że powinien zmniejszyć szybkość.To było ryzykowne, wręcz niebezpieczne.A jednak stopa nie chciała słuchać nakazów rozsądku.O Boże! Wyrwać się stąd jak najprędzej!Tuż przed bramą droga przechodziła w długą, ostrą serpentynę.Kiedyś, przed laty, istniał zwyczaj naciskania klaksonu, kiedy się do niej dojeżdżało.Teraz nie było powodu, by to robić; jednocześnie doznał ulgi, czując, że jego stopa zwalnia jednak nacisk na pedał gazu.Instynkt zachował nietknięty.Mimo to wziął zakręt z szybkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, wychodząc z niego na ostatni odcinek przed bramą z piskiem opon.Na prostym odcinku automatycznie przyspieszył.Przemknie między słupami bramy, skręci i do Yarese.A potem do Mediolanu.A potem do Londynu!Nie bardzo wiedział, kiedy to dostrzegł.Nie to — ich.Myślami bujał daleko, nie odrywał wzroku od drogi wprost przed maską samochodu.Wiedział tylko, że nagle wdepnął na hamulec z taką siłą, że poleciał na kierownicę, a głową uderzył niemal w przednią szybę.Rozległ się pisk opon, spod kół wzbiły się tumany kurzu; samochód postawiło w poprzek drogi i maszyna przejechała bocznym ślizgiem przez bramę, stając zaledwie o metry od dwóch czarnych limuzyn, które znalazły się tam nagle nie wiadomo skąd i zablokowały przejazd.Odrzuciło go na oparcie fotela; cały samochód dygotał od nagłego, brutalnego osadzenia w miejscu.Był tak oszołomiony, że dobrą chwilę trwało, nim wyszedł z szoku po unikniętym o włos zaledwie zderzeniu.Zamrugał oczami, szybko odzyskał ostrość widzenia.Na widok tego, co zobaczył, wściekłość ustąpiła mniejsca kompletnemu zaskoczeniu.Przed dwoma limuzynami stało pięciu mężczyzn w czarnych garniturach i białych koloratkach.Wpatrywali się w niego z kamiennym wyrazem twarzy.Po chwili otworzyły się tylne drzwiczki auta po prawej stronie i wysiadł z niego szósty mężczyzna.Ubrany był w czarną sutannę i miał ponad sześćdziesiąt lat.I kosmyk białych włosów nad czołem.6Donatti miał oczy fanatyka, mówił napiętym, urywanym głosem człowieka nawiedzonego.Poruszał się wolnymi, płynnymi ruchami, nie dopuszczając, by uwaga jego audytorium choć na chwilę osłabła.Wydawał się zarazem teatralny i złowieszczy.Było to starannie wypracowane wrażenie, udoskonalane systematycznie w ciągu wielu lat.Donatti był orłem żywiącym się wróblami.Uznał, że stoi poza osądem wszelkiej moralności — sam stanowił zasady własnej.Na jego widok Fontine stracił panowanie nas sobą.Myśl o tym, że ów człowiek mógłby postawić stopę na terenie Campo di Fiori, wydała mu się bluźnierstwem nie do zniesienia.Rzucił się na nikczemnika, zatracając pod wpływem wspomnienia rozsądek, instynkt przetrwania, wręcz zdrowe zmysły.Pozostali tylko na to czekali.Zaszli go z obu stron, tak jak limuzyny zajechały mu z obu stron drogę, i odcięli odwrót.Pochwycili go, wykręcili mu ręce wysoko na plecy; jakaś dłoń O potężnych palcach zdusiła mu gardło, odginając głowę do tyłu w przeszywający bólem łuk, pozbawiający go mowy, ale nie słuchu ani wzroku.— Samochód — rzucił cicho Donatti.Dwaj księża nie przytrzymujący Fontine'a pospieszyli do wynajętego auta i zaczęli je przeszukiwać.Victor słyszał odgłosy otwierania drzwiczek, bagażnika i maski, zdzierania obić i roztrzaskiwania metalu, w miarę jak rozbierano samochód na kawałeczki.Plądrowanie trwało niemal kwadrans.Przez cały czas Fontine 1 kardynał mierzyli się wzrokiem.Dostojnik z Kurii oderwał od niego wzrok dopiero pod sam koniec, kiedy obaj poszukujący odeszli od samochodu i powiedzieli jednocześnie: — Nic nie ma, eminencjo.Donatti dał sygnał temu, który potężną ręką trzymał Victora za gardło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Campo di Fiori pogrążone było w absolutnej ciszy.Kryło przed Victorem swą tajemnicę, by nigdy jej nie ujawnić.Tajemnicę przesyłki z Salonik, do której Savarone nigdy go nie dopuścił.I syn Savarone postanowił przestać zaprzątać sobie nią głowę.Niech inni próbują ją sobie rozwiązywać, jeśli mają na to ochotę.Niech Teague zajmie się resztą.On miał dość.Przeszedł północną drogą na podjazd przed domem i wsiadł do wynajętego samochodu.Światło.Pomarańczowe promienie letniego słońca zalały włoski krajobraz.Victor obrzucił ostatnim spojrzeniem dom swego dzieciństwa i przekręcił kluczyk w stacyjce.Drzewa przemykały do tyłu, ich korony zlewały się w rozmazane pasma zieleni, pomarańczu, żółci i bieli.Spojrzał na licznik — ponad osiemdziesiąt.Osiemdziesiąt cztery kilometry na godzinę na krętej alei dojazdowej biegnącej przez las.Zdawał sobie sprawę, że powinien zmniejszyć szybkość.To było ryzykowne, wręcz niebezpieczne.A jednak stopa nie chciała słuchać nakazów rozsądku.O Boże! Wyrwać się stąd jak najprędzej!Tuż przed bramą droga przechodziła w długą, ostrą serpentynę.Kiedyś, przed laty, istniał zwyczaj naciskania klaksonu, kiedy się do niej dojeżdżało.Teraz nie było powodu, by to robić; jednocześnie doznał ulgi, czując, że jego stopa zwalnia jednak nacisk na pedał gazu.Instynkt zachował nietknięty.Mimo to wziął zakręt z szybkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, wychodząc z niego na ostatni odcinek przed bramą z piskiem opon.Na prostym odcinku automatycznie przyspieszył.Przemknie między słupami bramy, skręci i do Yarese.A potem do Mediolanu.A potem do Londynu!Nie bardzo wiedział, kiedy to dostrzegł.Nie to — ich.Myślami bujał daleko, nie odrywał wzroku od drogi wprost przed maską samochodu.Wiedział tylko, że nagle wdepnął na hamulec z taką siłą, że poleciał na kierownicę, a głową uderzył niemal w przednią szybę.Rozległ się pisk opon, spod kół wzbiły się tumany kurzu; samochód postawiło w poprzek drogi i maszyna przejechała bocznym ślizgiem przez bramę, stając zaledwie o metry od dwóch czarnych limuzyn, które znalazły się tam nagle nie wiadomo skąd i zablokowały przejazd.Odrzuciło go na oparcie fotela; cały samochód dygotał od nagłego, brutalnego osadzenia w miejscu.Był tak oszołomiony, że dobrą chwilę trwało, nim wyszedł z szoku po unikniętym o włos zaledwie zderzeniu.Zamrugał oczami, szybko odzyskał ostrość widzenia.Na widok tego, co zobaczył, wściekłość ustąpiła mniejsca kompletnemu zaskoczeniu.Przed dwoma limuzynami stało pięciu mężczyzn w czarnych garniturach i białych koloratkach.Wpatrywali się w niego z kamiennym wyrazem twarzy.Po chwili otworzyły się tylne drzwiczki auta po prawej stronie i wysiadł z niego szósty mężczyzna.Ubrany był w czarną sutannę i miał ponad sześćdziesiąt lat.I kosmyk białych włosów nad czołem.6Donatti miał oczy fanatyka, mówił napiętym, urywanym głosem człowieka nawiedzonego.Poruszał się wolnymi, płynnymi ruchami, nie dopuszczając, by uwaga jego audytorium choć na chwilę osłabła.Wydawał się zarazem teatralny i złowieszczy.Było to starannie wypracowane wrażenie, udoskonalane systematycznie w ciągu wielu lat.Donatti był orłem żywiącym się wróblami.Uznał, że stoi poza osądem wszelkiej moralności — sam stanowił zasady własnej.Na jego widok Fontine stracił panowanie nas sobą.Myśl o tym, że ów człowiek mógłby postawić stopę na terenie Campo di Fiori, wydała mu się bluźnierstwem nie do zniesienia.Rzucił się na nikczemnika, zatracając pod wpływem wspomnienia rozsądek, instynkt przetrwania, wręcz zdrowe zmysły.Pozostali tylko na to czekali.Zaszli go z obu stron, tak jak limuzyny zajechały mu z obu stron drogę, i odcięli odwrót.Pochwycili go, wykręcili mu ręce wysoko na plecy; jakaś dłoń O potężnych palcach zdusiła mu gardło, odginając głowę do tyłu w przeszywający bólem łuk, pozbawiający go mowy, ale nie słuchu ani wzroku.— Samochód — rzucił cicho Donatti.Dwaj księża nie przytrzymujący Fontine'a pospieszyli do wynajętego auta i zaczęli je przeszukiwać.Victor słyszał odgłosy otwierania drzwiczek, bagażnika i maski, zdzierania obić i roztrzaskiwania metalu, w miarę jak rozbierano samochód na kawałeczki.Plądrowanie trwało niemal kwadrans.Przez cały czas Fontine 1 kardynał mierzyli się wzrokiem.Dostojnik z Kurii oderwał od niego wzrok dopiero pod sam koniec, kiedy obaj poszukujący odeszli od samochodu i powiedzieli jednocześnie: — Nic nie ma, eminencjo.Donatti dał sygnał temu, który potężną ręką trzymał Victora za gardło [ Pobierz całość w formacie PDF ]