[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy znaliświetnie tę historię.Na polecenie lekarza ich przełożony zacząłostatnio uprawiać aktywną rekreację, czyli raz w tygodniujezdził rowerem wzdłuż Wisły.Pewnego dnia zatrzymał się napiwo przy barze mieszczącym się na barce zacumowanej przy Bulwarze Inflanckim.Gdy po kwadransie wyszedł, roweru niebyło.Opałka regulaminowo podał wszystkim jednostkomdokładne dane, łącznie z numerem fabrycznym i kodemkreskowym naklejonym na ramie, inaczej mówiąc  zarządziłśledztwo na szeroką skalę.Oczywiście roweru nie odzyskano.Lucek w ogóle nie pamiętał, żeby za jego czasów udało sięodzyskać chociaż jeden skradziony w Krakowie rower.Nie trzeba było dwa razy powtarzać polecenia  młodszyaspirant Bałyś wybiegł z sali jak bohater lekarskiej anegdoty orozwolnieniu.Przy wyjściu z budynku chciał ominąć recepcję,ale na próżno. Gdzie jest Krzycki, kotku?  Głos Leszczyńskiej nie wróżyłniczego dobrego. Nie wiem.Spieszę się.Topornie zabrzmiało.Ewa może zobaczyć, jak mu rośnie nos.Ona jednak była zajęta czymś innym. Do piekła dla blondasków o cienkim głosiku zawszezdążysz.Zaczesz kiedyś tego loka, bo cię jeszcze zgwałcą. Miło by było.Myślisz, że mam szansę? Lucek, boję się o niego. Zmieniła tonację i młodszyaspirant Bałyś zawahał się, zwalniając krok. Ona i Krzycki?Banialuki!.Ewa nie zgrywała już jednak wesołej sekretarkisypiącej dowcipami wyłapanymi przed chwilą w Internecie.Wyglądała na szczerze zmartwioną. Wszyscy się boimy.Nic mu nie będzie.Lecę. Niech nie wyłącza komórki!  zawołała za wybiegającym nazewnątrz Bałysiem, ale nie była pewna, czy w ogóle dosłyszał.Gargulski stał nad mikroskopem w swoim laboratorium i cośregulował pokrętłami na wysokości pasa. Wygląda, jakbysobie zapinał spodnie  pomyślał Lucek z rozbawieniem. Chcesz zobaczyć?  zapytał technik, nie oglądając się zasiebie.Jasne, że chciał i szybko pozbył się zdumienia, skądGargulski wiedział, kto wchodzi.Laboratorium składało się zrzędu niewielkich jasnych biurek z ustawionymi pośrodkuczarnymi mikroskopami, pamiętającymi zapewne jeszczeepokę, gdy krakowska policja była milicją i miałanieporównanie większe, niemal nieograniczone fundusze na zakup sprzętu.Od tamtego czasu przybyło komputerów idrukarek, które co kilka lat robiły się przestarzałe, mikroskopyjednak pozostały te same.Nie tylko dlatego, że przyzachowaniu odpowiednich warunków eksploatacji się niepsuły, ale także dlatego, że po prostu nadal były świetne.Ichnieskomplikowana konstrukcja ułatwiała konserwację, aGargulski, który kierowanie laboratorium objął także jeszcze wpoprzedniej epoce, starannie dobierał współpracowników podwzględem dbałości o sprzęt.Sam był niezwykle pedantyczny ipodzielenie włosa na czworo nie stanowiło dla niegonajmniejszego problemu.W okularze mikroskopu Lucek ujrzał blady ślad  coś jakbykrater na Księżycu, tylko bardzo płaski, niemal jak celuloidowynegatyw krateru lub wąwozu o poszarpanych brzegach.Nierówny kształt szedł skośnie w górę, po czym zakręcał w lewoi kończył się głębszym lejem, który trochę przypominałkopalnię odkrywkową na zdjęciu satelitarnym.Albo dziurę pobombie lotniczej.Okular pojechał z powrotem w dół, aż domiejsca, gdzie wąwóz skręcał w prawo i prowadził poziomo dodrugiej takiej samej dziury.Całość z trudem można byłoposkładać w zygzak przypominający literę  Z.Okular znowuwykonał nieznaczny ruch i tym razem pojawił się poszarpanyobwód, spłaszczony po bokach, podobny do litery  O.JerzyGargulski jeszcze raz przesunął próbkę i Lucek zobaczył wąwózw kształcie litery  S.Dalej był jakby kawałek krzyża, zamazanyi urwany od dołu, ale ledwie widoczny, a za nim znajdowały sięjuż tylko nieregularne kreski i smugi, z których nie składało sięnic.Podniósł głowę. To jakiś napis? ZOS.ZOST.Technik uśmiechnął się pod nosem i bez słowa przesunąłpreparat nieco dalej.Tym razem w plątaninie zygzaków iplamek Lucek nie mógł dostrzec żadnego sensownego kształtu,dopóki oko mikroskopu nie dotarło do następnego krzyża,pózniej do kolejnego, poprzedzonego owalną plamą, a zaraz zanim ledwie widocznego ostatniego, czwartego krzyżyka. ZOS i cztery krzyże? Cmentarz? Nie łapię! Przyjrzyj się dobrze pierwszej literze. Jerzy Gargulski uśmiechał się jak mistrz cierpliwie ćwiczący ucznia.Lucek wrócił do litery  Z.Z lewej strony wybrzuszał siękoślawy pałąk podparty na krzywej nodze.Gdyby za nimdorysować pionową kreskę. To jest  R ? RZOS.Dalej nie wiem. Ja też nie.I na razie nie będziemy więcej wiedzieć, bo kulkajest zupełnie starta.Ktoś to drapał cienkim rysikiem wiele lattemu, na moje oko z piętnaście, po czym nosił przy sobie i sięwytarło.Skontrastowałem kwasami tyle, ile było możliwe, alecudów nie ma.Gołym okiem nic nie widać, ale i tuż po wyryciunapis był zapewne ledwie czytelny. A te krzyże? Znaczył sobie ofiary?Gargulski przyjrzał się uważnie twarzy Lucka i pokiwałgłową. Bo ja wiem? To pytanie do was.Mogą to być litery, skoromamy do czynienia z napisem.Jeśli na początku jest RZOST,to pozostałe krzyżyki powinny być literami  T.Wnieregularnych odstępach, jak w zdaniu.Literę  T łatwo siędrapie  dwie proste kreski, dlatego jest trochę wyrazniejsza odinnych.Przed jednym  T jest chyba  O.Poskładajmy:RZOST---T---OT-T.Przed  R jeszcze jest kreska w górze  jakapostrof.Krzycki ma się nad czym głowić.Otworzył szufladę i wyjął mały foliowy woreczek, zawierającyoprócz kulki złożoną na czworo kartkę.Wręczając go młodemuaspirantowi, powiedział: Opisałem wszystko najlepiej, jak umiałem. Pomachał muworeczkiem przed nosem. Chcę to mieć jednak z powrotem.To jest dowód w sprawie. Zawiesił głos [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl