[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A zatem prędzej!Dzwignąwszy skrępowanych Indian z ziemi, odnieśliśmy ich czym prędzej na otwartą pre-rię, gdzie zatrzymaliśmy się i położyliśmy ich na trawie.Bancroft poszedł za nami, a z nimtrzej surweyorzy.Obraliśmy umyślnie to miejsce, ponieważ czuliśmy się bezpieczniejsi naotwartym polu niż w terenie, którego nie można było objąć wzrokiem. Kto będzie mówił z czerwonoskórymi, skoro nadejdą? Może ja? spytałem. Nie, sir odrzekł Sam. Ja to uczynię, bo wy nie władacie jeszcze tym na pół indiań-skim żargonem.Ale pomagajcie mi we właściwej chwili, udając, że chcecie zakłuć dowódcę.Ledwie Sam skończył, usłyszeliśmy wściekłe wycie Indian, a w kilka chwil potem ujrzeli-śmy ich wyskakujących z zarośli, które służyły nam dotąd niejako za zasłonę.Wypadali spo-za nich i pędzili ku nam, ale że jeden biegł szybciej od drugiego, nie utworzyli zwartej gro-mady, lecz dość długi szereg.Było to dla nas korzystne, gdyż zwartej gromadzie nie oparliby-śmy się tak łatwo.Odważny Sam wyszedł nieco naprzeciwko nich i dawał im obiema rękami znaki, zęby sięzatrzymali.Wołał też coś do nich, ale nie rozumiałem słów z powodu zbytniego oddalenia.Nie poskutkowało to od razu, dopiero gdy powtórzył okrzyk kilkakrotnie, zobaczyłem, żepierwsi Keiowehowie stanęli, a następni uczynili to samo.Sam przemówił do nich, wskazującprzy tym kilkakrotnie na nas.Wezwałem Stone'a i Parkera, żeby postawili wodza na nogach, izamierzyłem się nań nożem.Czerwonoskórzy wydali okrzyk zgrozy.Sam mówił do nich w dalszym ciągu, po czym jeden z nich, prawdopodobnie zastępca wo-dza, odłączył się od gromady i podszedł ku nam z Samem zwolna i krokiem pełnym godno-ści.Gdy się do nas zbliżyli, Sam wskazał na trzech pojmanych i rzekł: Widzisz, że słyszałeś prawdę z moich ust.Są zupełnie w naszej mocy.107Indianin, z którego twarzy przebijał wyraznie z trudnością hamowany gniew, przypatrzyłsię trzem Keiowehom i odpowiedział: Ci dwaj czerwoni wojownicy żyją jeszcze, ale wódz już umarł, jak mi się zdaje. Nie umarł.Powaliła go pięść Old Shatterhanda i opuściła go przytomność, ale powrócidoń niebawem.Zaczekaj na to, a tymczasem usiądz.Skoro wódz przyjdzie do siebie, odzyskamowę, a wtedy naradzimy się razem z wami.Ale gdyby który z was podniósł przeciwko nambroń, nóż Shatterhanda utonie w sercu Tanguy.Możesz być tego pewien! Jak możecie podnosić rękę na swych przyjaciół? Przyjaciół? Sam nie wierzysz w to, co mówisz! Wierzę.Czyż nie paliliśmy z sobą fajki pokoju? Przyznaję, ale temu pokojowi nie można zbyt ufać. Dlaczego? Czy jest zwyczajem Keiowehów obrażać swoich przyjaciół i braci? Nie. No, a wasz wódz obraził Old Shatterhanda, nie możemy więc uważać was za przyjaciół.Popatrz, już zaczyna się ruszać!Tangua, którego Stone i Parker znowu położyli na ziemi, poruszył się rzeczywiście.Nie-bawem otworzył oczy, popatrzył na każdego z nas po kolei, jak gdyby chciał sobie przypo-mnieć, co zaszło, wreszcie odzyskał widocznie przytomność, bo zawołał: Uff, uff! Old Shatterhand mnie powalił.Kto mnie skrępował? Ja odpowiedziałem. Zdejm mi rzemienie! Rozkazuję! Przedtem ty nie chciałeś posłuchać mej prośby, a teraz ja nie wykonam twego rozkazu.Nie masz zresztą prawa rozkazywać.Zwrócił na mnie wściekły wzrok i syknął: Milcz, szczeniaku, bo cię zmiażdżę! Milczenie byłoby lepsze dla ciebie niż dla mnie.Obraziłeś mnie i dlatego cię powaliłem.Old Shatterhand nie pozwala bezkarnie nazywać siebie białym psem i żabą.Jeśli nie będzieszgrzeczny, może być z tobą jeszcze gorzej. %7łądam uwolnienia! W przeciwnym razie zginiecie z rąk moich wojowników! Wtedy ty pierwszy byłbyś zgubiony.Zastanów się nad tym, co ci powiem.Tam stojątwoi ludzie.Jeśli któryś z nich ruszy się z miejsca, aby zbliżyć się do nas bez pozwolenia,zatopię ci w sercu to ostrze noża.Howgh!Przyłożyłem mu koniec noża do piersi.Musiał uznać, że jest w mej mocy, i nie wątpił, żespełnię swą grozbę.Nastąpiła pauza, podczas której zdawało się, ze nas połknie swoimi dzikołypiącymi oczyma, starał się jednak stłumić swój gniew i zapytał spokojniej: Czegóż chcesz ode mnie? Tylko tego.o co cię przedtem prosiłem, żeby Apacze nie zginęli przy palu męczeńskim. %7łądacie, żeby ich w ogóle nie zabito? Zrobicie z nimi potem, co się wam będzie podobało, ale dopóki my jesteśmy z wami i znimi, nic im się nie może stać.Znowu minęła chwila ciszy.Mimo barw wojennych widaćbyło na jego twarzy odcienie rozmaitych uczuć: gniewu, nienawiści i podstępnej radości.Przypuszczałem, że utarczka słowna między nami się przedłuży.Zdziwiłem się więc niemało,kiedy się odezwał tymi słowami: Niechaj się stanie według twojego życzenia, zrobię nawet więcej, jeśli się zgodzisz na to,czego ja chcę. Cóż to takiego? Najpierw oświadczam ci, że nie obawiam się twojego noża.Nie ośmielisz się mnie zabić,gdyby bowiem do tego doszło, moi wojownicy rozdarliby was na kawałki.Choćbyście bylinajwaleczniejsi, to jednak dwustu wojowników nie zwyciężycie.Zmieję się więc z twej po-108gróżki.Mógłbym spokojnie powiedzieć, że nie spełnię twej prośby, a ty nie zrobiłbyś mi niczłego.Mimo to te psy Apacze nie zginą przy palach.Przyrzekam ci nawet, że wcale ich niezabijemy, jeśli zgodzisz się walczyć o nich na śmierć i życie. Z kim? Z jednym z moich wojowników, wyznaczonym przeze mnie, Jaką bronią? Tylko nożem.Jeśli on ciebie zabije, to zginą także Apacze, jeśli ty jego, będą żyli. I odzyskają wolność? Tak.Przypuszczałem, że ma w tym jakąś ukrytą myśl [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.A zatem prędzej!Dzwignąwszy skrępowanych Indian z ziemi, odnieśliśmy ich czym prędzej na otwartą pre-rię, gdzie zatrzymaliśmy się i położyliśmy ich na trawie.Bancroft poszedł za nami, a z nimtrzej surweyorzy.Obraliśmy umyślnie to miejsce, ponieważ czuliśmy się bezpieczniejsi naotwartym polu niż w terenie, którego nie można było objąć wzrokiem. Kto będzie mówił z czerwonoskórymi, skoro nadejdą? Może ja? spytałem. Nie, sir odrzekł Sam. Ja to uczynię, bo wy nie władacie jeszcze tym na pół indiań-skim żargonem.Ale pomagajcie mi we właściwej chwili, udając, że chcecie zakłuć dowódcę.Ledwie Sam skończył, usłyszeliśmy wściekłe wycie Indian, a w kilka chwil potem ujrzeli-śmy ich wyskakujących z zarośli, które służyły nam dotąd niejako za zasłonę.Wypadali spo-za nich i pędzili ku nam, ale że jeden biegł szybciej od drugiego, nie utworzyli zwartej gro-mady, lecz dość długi szereg.Było to dla nas korzystne, gdyż zwartej gromadzie nie oparliby-śmy się tak łatwo.Odważny Sam wyszedł nieco naprzeciwko nich i dawał im obiema rękami znaki, zęby sięzatrzymali.Wołał też coś do nich, ale nie rozumiałem słów z powodu zbytniego oddalenia.Nie poskutkowało to od razu, dopiero gdy powtórzył okrzyk kilkakrotnie, zobaczyłem, żepierwsi Keiowehowie stanęli, a następni uczynili to samo.Sam przemówił do nich, wskazującprzy tym kilkakrotnie na nas.Wezwałem Stone'a i Parkera, żeby postawili wodza na nogach, izamierzyłem się nań nożem.Czerwonoskórzy wydali okrzyk zgrozy.Sam mówił do nich w dalszym ciągu, po czym jeden z nich, prawdopodobnie zastępca wo-dza, odłączył się od gromady i podszedł ku nam z Samem zwolna i krokiem pełnym godno-ści.Gdy się do nas zbliżyli, Sam wskazał na trzech pojmanych i rzekł: Widzisz, że słyszałeś prawdę z moich ust.Są zupełnie w naszej mocy.107Indianin, z którego twarzy przebijał wyraznie z trudnością hamowany gniew, przypatrzyłsię trzem Keiowehom i odpowiedział: Ci dwaj czerwoni wojownicy żyją jeszcze, ale wódz już umarł, jak mi się zdaje. Nie umarł.Powaliła go pięść Old Shatterhanda i opuściła go przytomność, ale powrócidoń niebawem.Zaczekaj na to, a tymczasem usiądz.Skoro wódz przyjdzie do siebie, odzyskamowę, a wtedy naradzimy się razem z wami.Ale gdyby który z was podniósł przeciwko nambroń, nóż Shatterhanda utonie w sercu Tanguy.Możesz być tego pewien! Jak możecie podnosić rękę na swych przyjaciół? Przyjaciół? Sam nie wierzysz w to, co mówisz! Wierzę.Czyż nie paliliśmy z sobą fajki pokoju? Przyznaję, ale temu pokojowi nie można zbyt ufać. Dlaczego? Czy jest zwyczajem Keiowehów obrażać swoich przyjaciół i braci? Nie. No, a wasz wódz obraził Old Shatterhanda, nie możemy więc uważać was za przyjaciół.Popatrz, już zaczyna się ruszać!Tangua, którego Stone i Parker znowu położyli na ziemi, poruszył się rzeczywiście.Nie-bawem otworzył oczy, popatrzył na każdego z nas po kolei, jak gdyby chciał sobie przypo-mnieć, co zaszło, wreszcie odzyskał widocznie przytomność, bo zawołał: Uff, uff! Old Shatterhand mnie powalił.Kto mnie skrępował? Ja odpowiedziałem. Zdejm mi rzemienie! Rozkazuję! Przedtem ty nie chciałeś posłuchać mej prośby, a teraz ja nie wykonam twego rozkazu.Nie masz zresztą prawa rozkazywać.Zwrócił na mnie wściekły wzrok i syknął: Milcz, szczeniaku, bo cię zmiażdżę! Milczenie byłoby lepsze dla ciebie niż dla mnie.Obraziłeś mnie i dlatego cię powaliłem.Old Shatterhand nie pozwala bezkarnie nazywać siebie białym psem i żabą.Jeśli nie będzieszgrzeczny, może być z tobą jeszcze gorzej. %7łądam uwolnienia! W przeciwnym razie zginiecie z rąk moich wojowników! Wtedy ty pierwszy byłbyś zgubiony.Zastanów się nad tym, co ci powiem.Tam stojątwoi ludzie.Jeśli któryś z nich ruszy się z miejsca, aby zbliżyć się do nas bez pozwolenia,zatopię ci w sercu to ostrze noża.Howgh!Przyłożyłem mu koniec noża do piersi.Musiał uznać, że jest w mej mocy, i nie wątpił, żespełnię swą grozbę.Nastąpiła pauza, podczas której zdawało się, ze nas połknie swoimi dzikołypiącymi oczyma, starał się jednak stłumić swój gniew i zapytał spokojniej: Czegóż chcesz ode mnie? Tylko tego.o co cię przedtem prosiłem, żeby Apacze nie zginęli przy palu męczeńskim. %7łądacie, żeby ich w ogóle nie zabito? Zrobicie z nimi potem, co się wam będzie podobało, ale dopóki my jesteśmy z wami i znimi, nic im się nie może stać.Znowu minęła chwila ciszy.Mimo barw wojennych widaćbyło na jego twarzy odcienie rozmaitych uczuć: gniewu, nienawiści i podstępnej radości.Przypuszczałem, że utarczka słowna między nami się przedłuży.Zdziwiłem się więc niemało,kiedy się odezwał tymi słowami: Niechaj się stanie według twojego życzenia, zrobię nawet więcej, jeśli się zgodzisz na to,czego ja chcę. Cóż to takiego? Najpierw oświadczam ci, że nie obawiam się twojego noża.Nie ośmielisz się mnie zabić,gdyby bowiem do tego doszło, moi wojownicy rozdarliby was na kawałki.Choćbyście bylinajwaleczniejsi, to jednak dwustu wojowników nie zwyciężycie.Zmieję się więc z twej po-108gróżki.Mógłbym spokojnie powiedzieć, że nie spełnię twej prośby, a ty nie zrobiłbyś mi niczłego.Mimo to te psy Apacze nie zginą przy palach.Przyrzekam ci nawet, że wcale ich niezabijemy, jeśli zgodzisz się walczyć o nich na śmierć i życie. Z kim? Z jednym z moich wojowników, wyznaczonym przeze mnie, Jaką bronią? Tylko nożem.Jeśli on ciebie zabije, to zginą także Apacze, jeśli ty jego, będą żyli. I odzyskają wolność? Tak.Przypuszczałem, że ma w tym jakąś ukrytą myśl [ Pobierz całość w formacie PDF ]