[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Bitry nie miał bynajmniej nerwowego tiku, ale nie potrafił długo usiedzieć na tym pięknym fotelu, zupełnie jak jego dzieci.Iantine przekornie zastanawiał się, czy by nie domalować efektów skurczu mięśni, ale za wiele trudu kosztowało go doprowadzenie tej twarzy do porządku.Maślane, brązowe, osadzone za blisko oczy modela uparcie zezowały na mostek mięsistego, bułowatego nosa, który malarz nieco uszlachetnił.Mistrz Domaize często powtarzał uczniom, że przy portretowaniu potrzebna jest również uprzejmość i życzliwość wobec modela, ale Iantine spierał się z nim w tej mierze: realizm jest konieczny, jeśli ktoś chce mieć wiemy portret.— Wierne portrety nigdy nie bywają realistyczne — tłumaczył mistrz studentom w przestronnej sali, gdzie odbywały się zajęcia.— Realistycznie powinniście malować krajobrazy i historyczne freski, ale nie ludzi.Nikt nie chce widzieć siebie takim, jakim go widzą inni.Dobry portrecista powinien odznaczać się taktem i współczuciem.Iantine pamiętał, jak oburzał się wtedy na nieuczciwość i schlebianie ludzkiej miłości własnej.Mistrz Domaize popatrzył ponad połówkowymi szkłami, które musiał teraz nosić, jeśli chciał spojrzeć dalej niż na czubek własnego nosa, i uśmiechnął się tym swoim łagodnym, mądrym uśmiechem.— Ci z nas, którzy nauczyli się, że portrecista musi być także dyplomatą, zarabiają nie najgorzej.Ci, którzy chcą portretować prawdę, lądują w cechu rzemiosł i do końca życia malują bordiury.Kiedy Akademii Mistrza Domaize zlecono namalowanie miniatur młodszych dzieci Lorda Chalkina, nikt nie chciał przyjąć zamówienia.— Co jest złego w tej umowie? — denerwował się Iantine, gdy oferta wisiała na tablicy już od trzech tygodni bez niczyjego podpisu.Wkrótce czekały go końcowe egzaminy w Akademii Mistrza Domaize i miał nadzieję, że mu się powiedzie.— Zleceniodawca, ot, co — prychnął cynicznie Ussie.— Och, znam jego reputację.— Iantine beztrosko machnął ręką, pokrytą plamami farby.— Wszyscy ją znamy.Ale przecież daje takie warunki — postukał w dokument — jakich podobno powinniśmy wymagać przy zleceniach.Ussie przysłonił dłonią pogardliwy uśmieszek i spojrzał na młodego malarza pobłażliwie, co zawsze irytowało Iannne’a.Doskonale wiedział, że Ussie nawet po najdłuższym życiu nie będzie lepszym rysownikiem i kolorystą niż on, a jednak tamten zawsze zachowywał się z wyższością, Iantine zdecydowanie przewyższał go ogólnymi umiejętnościami, i w dodatku stawał się coraz lepszy.Był tego doskonale świadomy, bo przecież w studio można było podpatrywać pracę kolegów.Anatomiczne szkice Ussiego wyglądały tak, jakby pozował do nich mutant… a kolorystyka wydawała się co najmniej dziwaczna.Pejzaże wychodziły mu znacznie lepiej, a wręcz mistrzowsko potrafił projektować tarcze herbowe, symbole i podobne dzieła sztuki użytkowej.— Tak, tylko że podczas pracy będziesz musiał mieszkać w Warowni Bitra, a początek zimy to nie najlepszy okres, by tam gościć.— Co? Na czas pracy nad czterema miniaturami? Ile to może potrwać? — Iantine myślał o siedmiodniu.Powinno to wystarczyć, nawet, jeśli dzieci będą bardzo małe i ruchliwe.— Dobrze, dobrze, zawsze udaje ci się namówić dzieciaki do spokojnego pozowania.Ale to potomstwo Chalkina, i jeśli są choć odrobinę do niego podobne, dostaniesz szału, zanim posadzisz je choćby na tyle, by oddać ogólne podobieństwo.Jednak, szczerze wątpię, żeby rodzice chcieli mieć wierne portrety.A ciebie znam nie od dziś, Ian… — Ussie pogroził mu palcem.— W życiu nie uda ci się upiększyć tych małych pieszczoszków na tyle, by zadowolić ich kochającego papcia.— Ale…— Kiedy ostatni raz nasza Akademia dostała zlecenie od Chalkina — do rozmowy przyłączył się Chomas — Macartor siedział w Bitrze dziewięć miesięcy, zanim jego dzieło uznano za „zadowalające”.— Chomas wskazał palcem paragraf, zaczynający się od słów „po przestawieniu zadowalających prac” — i dodał: — Gdy wrócił, wyglądał jak swój własny duch i był biedniejszy, niż przed przyjęciem zamówienia.— Macartor? — Iantine znał tego zdolnego czeladnika, obdarzonego umiejętnością wychwytywania szczegółów, który obecnie pracował przy freskach w nowej Wielkiej Sali w Neracie.Spróbował znaleźć jakiś powód, dla którego Macartor nie zadowolił Chalkina.— Mistrzowsko maluje szczegóły, ale portrety nie wychodzą mu najlepiej.Brwi Ussiego podjechały wysoko, przez co twarz wydała się jeszcze dłuższa.W szarych oczach studenta zabłysły złośliwe chochliki.— Jeśli tak sądzisz, to weź to zlecenie i sprawdź na własnej skórze, jak na tym wyjdziesz.Sam wiesz, że niektórym z nas przydałoby się kilka dodatkowych marek przed Końcem Obrotu, ale nie aż tak, aby zarabiać je w Bitrze.Mówiono ci, jacy to hazardziści? Łatwiej przeżyją bez powietrza niż bez szulerki.—Ach, na pewno nie jest aż tak źle — odparł Iantine.— Szesnaście marek plus koszty podróży i utrzymanie to całkiem niezła kwota.Ussie zaczął odliczać kolejne kwestie na palcach.— Podróż? No cóż, sam będziesz musiał zapłacić za przejazd do Warowni…— Ale on wymienia podróż — sprzeciwił się Iantine, postukując palcem w odpowiedni paragraf umowy.— No, tak, ale przedtem sam opłacisz przejazd, a zanim dostaniesz zwrot za wydatki, będziesz musiał rozliczyć się z każdej wydanej ćwierćmarki.Już tylko to zajmie parą dni.Chalkin jest tak skąpy, że nic wytrzyma u niego żaden porządny kucharz, ani gospodyni, kamerdyner i inna służba, więc pewnie będziesz musiał sam sobie gotować… a może jeszcze policzy ci za opał.Warownia nie ma centralnego ogrzewania, a o tej porze roku trzeba już palić w kominku.I jeszcze jedno, zabierz ze sobą futra do spania, bo on nie wydaje pościeli zwykłym robotnikom.— Robotnikom? Portrecistów z Akademii Domaize nie traktuje się jak zwykłej siły roboczej — odparł Iantine z urazą.— Mój drogi przyjacielu, w Bitrze wszyscy są traktowani w ten sposób — wtrącił Chomas.— Chalkin w życiu nie podpisał przyzwoitej umowy.Przynajmniej uważnie przeczytaj słowo po słowie, skoro naprawdę zwariowałeś i chcesz przyjąć to zlecenie.Jeśli jednak zostało ci choć trochę oleju w głowie, z pewnością się na to nie zdecydujesz.— Chomas kiwnął stanowczo głową i ruszył ku swojemu stanowisku pracy, gdzie zajmował się delikatną inkrustacją biurka.Iantine jednak bardzo potrzebował marek, które przyniosłoby mu to zlecenie.Miał już dyplom niemal w ręku i pragnął spłacić rodzicom zaciągnięty dług.Ojciec chciał wykorzystać jego przydział ziemi, i powiększyć pastwiska, lecz brakło mu marek, by zapłacić Radzie za przeniesienie praw.Kwota nie była wielka, ale gdyby rodzina Iantine’a musiała ją zebrać sama, trzeba byłoby zrezygnować ze wszystkich drobnych przyjemności.Dla młodego człowieka stanowiło to więc kwestię dumy i godności własnej.Rodzice zapewnili mu dobry start życiowy, lepszy, niż na to zasługiwał, bo od ukończenia dwunastego roku życia rzadko pracował w rodzinnym gospodarstwie.Matka, która do zamążpójścia była nauczycielką, pragnęła, by syn poszedł w jej ślady [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl