[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To mężczyzna koło pięćdziesiątki,korpulentny, ale silny, widać, że pracuje w służbie więziennejod dawna i w razie czego konfrontacji się nie boi.Lustrujewszystko doświadczonym okiem.Widziałem, jak strofowałBebetę, który musi ważyć trzy razy tyle co on.Oczywiście,reprezentuje władzę, ale w sposobie, w jaki do niego mówił, jakmu tłumaczył, co mu się nie podoba, było coś, co mniezaintrygowało.Nawet Bebeta pojął, że ten człowiek uosabiaautorytet.Wtedy zaświtał mi w głowie pewien pomysł.Wpadłem do biblioteki, odszukałem program konkursu naporucznika służby więziennej.Upewniłem się, że intuicja mnienie zawiodła i że jest pewna szansa, że mi się uda.- Więc jak, sierżancie, co z tym konkursem.? Słyszałem, żeniełatwy.Spacerniak.Następnego dnia.Piękna pogoda, więzniowiespokojni, sierżant nie jest z tych, co to lubią używać kija.Paliswoje papierosy w wielkim skupieniu, jakby każdy kosztowałczterokrotność jego pensji.Trzyma papierosa między kciukiema palcem wskazującym i odnosi się do niego równie czule jakmłoda matka do dziecka, co wygląda dość dziwnie.- Nie, niełatwy - odpowiada sierżant, zdmuchującdelikatnie z filtra odrobinę popiołu, który na niego spadł.- A na pisemnym co pan wybiera, rozprawę z wiedzyogólnej czy syntezę?Wtedy przenosi spojrzenie ze swojej fajki na mnie.- Skąd pan wie takie rzeczy?- Och, na konkursach na stanowiska w administracjipaństwowej dobrze się znam.Przez lata udzielałem lekcjiludziom, którzy ubiegali się o najróżniejsze posady.WMinisterstwie Zdrowia, w Ministerstwie Pracy, wprefekturach.Programy są bardzo podobne.To zawsze mniejwięcej ta sama problematyka.Boję się, że tą problematyką trochę się zagalopowałem.Przez niecierpliwość.Już miałem przygryzć wargę, alezdążyłem się pohamować.Sierżant z powrotem skupił uwagęna papierosie, dłuższą chwilę milczał.A potem, wygładzającpaznokciem zagięcie na filtrze, powiedział:- Streszczenie nie jest moją mocną stroną.Bingo.Delambre, jesteś genialny.Możliwe, że wlepią ci trzy-dzieści lat, ale w materii manipulowania lata nauki o zarządza-niu na pewno ci się zwróciły.Odczekawszy chwilę, podjąłem:- Rozumiem.Problem w tym, że dysertację wybiorą prawiewszyscy kandydaci.Bo prawie wszyscy, tak jak pan, boją sięstreszczenia.Więc ci, którzy je wybierają, siłą rzeczy sązauważani przez egzaminatorów.Od razu dostają fory.Izresztą mają rację, bo streszczenie, kiedy człowiek razzrozumie, na czym to polega.Jest nawet łatwiejsze oddysertacji.Bardziej konkretne.To sierżantowi Morissetowi da do myślenia.Wiedziałem, żefacet nie jest głupi, i lepiej było nie ciągnąć tematu, bo mogłemstracić tę drobną przewagę, jaką zyskałem.Powiedziałem:- Więc do dzieła, sierżancie, odwagi.I wróciłem na dziedziniec.Miałem cichą nadzieję, że mniezawoła, ale tego nie zrobił.Kiedy rozległ się dzwonek, stanąłemw szeregu razem z innymi.Kiedy się odwróciłem, sierżanta Morisseta już nie było.35Zaczyna się lato i w więzieniu jest bardzo gorąco.Powietrzestoi w miejscu, ciała się pocą, atmosfera staje się ciężka,chłopaki są jeszcze bardziej agresywni, podminowani.Klimatwięzienia zaczyna mnie toczyć jak nowotwór.Nie wiem, jakprzeżyję z tym strachem, że przyjdzie mi tu dokonać żywota.Dwa razy w tygodniu poprawiam streszczenie sierżantaMorisseta.To tytan pracy.W każdy wtorek i każdy czwartekbierze trzy godziny wolnego, żeby odrobić zadania domowezgodnie z wymogami konkursu.Szczęśliwie dla mnie, dalekomu jeszcze do końca, a jego technika jest opłakana.Mójpomysł, żeby się wyróżnić na tle reszty kandydatów, szczerzego oczarował.Ostatni temat, jaki mu zadałem, dotyczył stanu zakładówpenitencjarnych we Francji.Naszymi więzieniami zajął sięraport Europejskiego Komitetu do spraw ZapobieganiaTorturom, ni mniej, ni więcej.Kiedy zaproponowałem tosierżantowi, zapytał, czy jaja sobie z niego robię.Ale dobrzewie, że podobny temat z powodzeniem może pojawić się nakonkursie.Staram się udzielać mu rad stopniowo, żebym mubył jak najdłużej potrzebny.Jest bardzo zadowolony z mojejpomocy.Dwa razy w tygodniu wzywa mnie do swojego pokoju ipracujemy nad techniką.Podsuwam mu projekty, doradzam wsprawie struktury prac pisemnych.Ponieważ ze stronyadministracji nie może na nic liczyć, kupił za własne pieniądzetablicę z brystolu i flamastry.Nasze posiedzenia trwają po dwiegodziny.Kiedy wychodzę od niego, niektórzy więzniowiepytają, czy sierżant posunął mnie w tyłek, czy spuścił mi się wusta, ale mam to gdzieś: sierżant Morisset cieszy sięszacunkiem, przy nim każdy wie, czego się trzymać, ale przedewszystkim znalazłem opiekę.Na razie.Również w przypadku Lucie postawiłem na właściwą osobę.Jest bardzo aktywna.Niełatwo jej oczywiście poszło z sędzią,który odniósł się dość sceptycznie do pomysłu, by takniedoświadczona adwokat podjęła się obrony przed sądemprzysięgłych.Lucie ma mnóstwo pracy, ponieważ na każdespotkanie z sędzią przychodzi z odpowiedziami na zadanepytania, przedstawia swoje stanowisko, robi mnóstwo notatek,powołuje się na orzecznictwo, twarz ma prawie tak samozmęczoną jak ja, a sytuacja ta potrwa jeszcze długie miesiące.Wolne tempo przygotowywania procesu jest jej na rękę, bomusi się podciągnąć.Udało jej się uzyskać pomoc jakiegośmecenasa Sainte-Rose, o którym ciągle mówi.Kiedy zgłaszamwątpliwości albo zaczynam się spierać, powołuje się na niegojako autorytet, pewnie jest jakąś znakomitością.Na mnie to niedziała.Co z tego, że facet się zna na swojej robocie; nie on jestmoim adwokatem.Dla niego moja sprawa to teoria.Podobnoma wielkie doświadczenie i wie, jak osiągnąć zamierzony cel.Niech więc przyjdzie i udzieli teoretycznych pouczeń mojemuwspółwięzniowi, który od pierwszego dnia wyżera mi połowęposiłku pod obojętnym spojrzeniem dwójki pozostałych.Lucie zadaje sobie mnóstwo trudu.Myślę, że nawet na stu-diach nigdy nie musiała aż tyle pracować, nigdy nie była podtaką presją.Jak w tragediach antycznych; od niej zależy, czy uratujeswojego ojca.A ja tylko jej ufam.To dramat sam w sobie.Niepokoi ją sprawa hurtowni farmaceutycznej.- Powodzi cywilni przypomną, że kilka dni przed wzięciemtych ludzi na zakładników powaliłeś ciosem z głowy swojegoszefa.Dwa ataki w odstępie dziesięciu dni.Zostaniesz uznanyza furiata.Mówi to facetowi, który trzymał na muszce pistoletu kaliber9 mm tuzin osób.Rzucam ostrożnie:- Zależy, jak się do tego zabierzesz.- Możliwe - mówi, grzebiąc w żółtej teczce z aktami procesuhurtowni.- Ale gdyby twój dawny pracodawca wycofałskargę, byłoby łatwiej.Sainte-Rose powiedział, że.- Tego nie zrobią nigdy.Podstępem wyłudzili ode mnieprzyznanie się do winy.To nie w ich stylu porzucić ciało,skoro można się jeszcze na nim pożywić.Lucie znalazła dokument, którego szukała.- Mecenas Gilson - mówi.- Mecenas Christelle Gilson?- Możliwe, nie wiem, nie jestem z nią zbyt blisko.- A ja tak.Patrzę na Lucie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.To mężczyzna koło pięćdziesiątki,korpulentny, ale silny, widać, że pracuje w służbie więziennejod dawna i w razie czego konfrontacji się nie boi.Lustrujewszystko doświadczonym okiem.Widziałem, jak strofowałBebetę, który musi ważyć trzy razy tyle co on.Oczywiście,reprezentuje władzę, ale w sposobie, w jaki do niego mówił, jakmu tłumaczył, co mu się nie podoba, było coś, co mniezaintrygowało.Nawet Bebeta pojął, że ten człowiek uosabiaautorytet.Wtedy zaświtał mi w głowie pewien pomysł.Wpadłem do biblioteki, odszukałem program konkursu naporucznika służby więziennej.Upewniłem się, że intuicja mnienie zawiodła i że jest pewna szansa, że mi się uda.- Więc jak, sierżancie, co z tym konkursem.? Słyszałem, żeniełatwy.Spacerniak.Następnego dnia.Piękna pogoda, więzniowiespokojni, sierżant nie jest z tych, co to lubią używać kija.Paliswoje papierosy w wielkim skupieniu, jakby każdy kosztowałczterokrotność jego pensji.Trzyma papierosa między kciukiema palcem wskazującym i odnosi się do niego równie czule jakmłoda matka do dziecka, co wygląda dość dziwnie.- Nie, niełatwy - odpowiada sierżant, zdmuchującdelikatnie z filtra odrobinę popiołu, który na niego spadł.- A na pisemnym co pan wybiera, rozprawę z wiedzyogólnej czy syntezę?Wtedy przenosi spojrzenie ze swojej fajki na mnie.- Skąd pan wie takie rzeczy?- Och, na konkursach na stanowiska w administracjipaństwowej dobrze się znam.Przez lata udzielałem lekcjiludziom, którzy ubiegali się o najróżniejsze posady.WMinisterstwie Zdrowia, w Ministerstwie Pracy, wprefekturach.Programy są bardzo podobne.To zawsze mniejwięcej ta sama problematyka.Boję się, że tą problematyką trochę się zagalopowałem.Przez niecierpliwość.Już miałem przygryzć wargę, alezdążyłem się pohamować.Sierżant z powrotem skupił uwagęna papierosie, dłuższą chwilę milczał.A potem, wygładzającpaznokciem zagięcie na filtrze, powiedział:- Streszczenie nie jest moją mocną stroną.Bingo.Delambre, jesteś genialny.Możliwe, że wlepią ci trzy-dzieści lat, ale w materii manipulowania lata nauki o zarządza-niu na pewno ci się zwróciły.Odczekawszy chwilę, podjąłem:- Rozumiem.Problem w tym, że dysertację wybiorą prawiewszyscy kandydaci.Bo prawie wszyscy, tak jak pan, boją sięstreszczenia.Więc ci, którzy je wybierają, siłą rzeczy sązauważani przez egzaminatorów.Od razu dostają fory.Izresztą mają rację, bo streszczenie, kiedy człowiek razzrozumie, na czym to polega.Jest nawet łatwiejsze oddysertacji.Bardziej konkretne.To sierżantowi Morissetowi da do myślenia.Wiedziałem, żefacet nie jest głupi, i lepiej było nie ciągnąć tematu, bo mogłemstracić tę drobną przewagę, jaką zyskałem.Powiedziałem:- Więc do dzieła, sierżancie, odwagi.I wróciłem na dziedziniec.Miałem cichą nadzieję, że mniezawoła, ale tego nie zrobił.Kiedy rozległ się dzwonek, stanąłemw szeregu razem z innymi.Kiedy się odwróciłem, sierżanta Morisseta już nie było.35Zaczyna się lato i w więzieniu jest bardzo gorąco.Powietrzestoi w miejscu, ciała się pocą, atmosfera staje się ciężka,chłopaki są jeszcze bardziej agresywni, podminowani.Klimatwięzienia zaczyna mnie toczyć jak nowotwór.Nie wiem, jakprzeżyję z tym strachem, że przyjdzie mi tu dokonać żywota.Dwa razy w tygodniu poprawiam streszczenie sierżantaMorisseta.To tytan pracy.W każdy wtorek i każdy czwartekbierze trzy godziny wolnego, żeby odrobić zadania domowezgodnie z wymogami konkursu.Szczęśliwie dla mnie, dalekomu jeszcze do końca, a jego technika jest opłakana.Mójpomysł, żeby się wyróżnić na tle reszty kandydatów, szczerzego oczarował.Ostatni temat, jaki mu zadałem, dotyczył stanu zakładówpenitencjarnych we Francji.Naszymi więzieniami zajął sięraport Europejskiego Komitetu do spraw ZapobieganiaTorturom, ni mniej, ni więcej.Kiedy zaproponowałem tosierżantowi, zapytał, czy jaja sobie z niego robię.Ale dobrzewie, że podobny temat z powodzeniem może pojawić się nakonkursie.Staram się udzielać mu rad stopniowo, żebym mubył jak najdłużej potrzebny.Jest bardzo zadowolony z mojejpomocy.Dwa razy w tygodniu wzywa mnie do swojego pokoju ipracujemy nad techniką.Podsuwam mu projekty, doradzam wsprawie struktury prac pisemnych.Ponieważ ze stronyadministracji nie może na nic liczyć, kupił za własne pieniądzetablicę z brystolu i flamastry.Nasze posiedzenia trwają po dwiegodziny.Kiedy wychodzę od niego, niektórzy więzniowiepytają, czy sierżant posunął mnie w tyłek, czy spuścił mi się wusta, ale mam to gdzieś: sierżant Morisset cieszy sięszacunkiem, przy nim każdy wie, czego się trzymać, ale przedewszystkim znalazłem opiekę.Na razie.Również w przypadku Lucie postawiłem na właściwą osobę.Jest bardzo aktywna.Niełatwo jej oczywiście poszło z sędzią,który odniósł się dość sceptycznie do pomysłu, by takniedoświadczona adwokat podjęła się obrony przed sądemprzysięgłych.Lucie ma mnóstwo pracy, ponieważ na każdespotkanie z sędzią przychodzi z odpowiedziami na zadanepytania, przedstawia swoje stanowisko, robi mnóstwo notatek,powołuje się na orzecznictwo, twarz ma prawie tak samozmęczoną jak ja, a sytuacja ta potrwa jeszcze długie miesiące.Wolne tempo przygotowywania procesu jest jej na rękę, bomusi się podciągnąć.Udało jej się uzyskać pomoc jakiegośmecenasa Sainte-Rose, o którym ciągle mówi.Kiedy zgłaszamwątpliwości albo zaczynam się spierać, powołuje się na niegojako autorytet, pewnie jest jakąś znakomitością.Na mnie to niedziała.Co z tego, że facet się zna na swojej robocie; nie on jestmoim adwokatem.Dla niego moja sprawa to teoria.Podobnoma wielkie doświadczenie i wie, jak osiągnąć zamierzony cel.Niech więc przyjdzie i udzieli teoretycznych pouczeń mojemuwspółwięzniowi, który od pierwszego dnia wyżera mi połowęposiłku pod obojętnym spojrzeniem dwójki pozostałych.Lucie zadaje sobie mnóstwo trudu.Myślę, że nawet na stu-diach nigdy nie musiała aż tyle pracować, nigdy nie była podtaką presją.Jak w tragediach antycznych; od niej zależy, czy uratujeswojego ojca.A ja tylko jej ufam.To dramat sam w sobie.Niepokoi ją sprawa hurtowni farmaceutycznej.- Powodzi cywilni przypomną, że kilka dni przed wzięciemtych ludzi na zakładników powaliłeś ciosem z głowy swojegoszefa.Dwa ataki w odstępie dziesięciu dni.Zostaniesz uznanyza furiata.Mówi to facetowi, który trzymał na muszce pistoletu kaliber9 mm tuzin osób.Rzucam ostrożnie:- Zależy, jak się do tego zabierzesz.- Możliwe - mówi, grzebiąc w żółtej teczce z aktami procesuhurtowni.- Ale gdyby twój dawny pracodawca wycofałskargę, byłoby łatwiej.Sainte-Rose powiedział, że.- Tego nie zrobią nigdy.Podstępem wyłudzili ode mnieprzyznanie się do winy.To nie w ich stylu porzucić ciało,skoro można się jeszcze na nim pożywić.Lucie znalazła dokument, którego szukała.- Mecenas Gilson - mówi.- Mecenas Christelle Gilson?- Możliwe, nie wiem, nie jestem z nią zbyt blisko.- A ja tak.Patrzę na Lucie [ Pobierz całość w formacie PDF ]