[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie sprawiało mu to przyjemności; często ryzykował życie, odmawiając fabrykowania cudów.- Odwrócił się do Rubryka i spojrzał mu w oczy.- Wtajemniczył mnie we wszyst­kie sztuczki, jakie znał, bym nie dał się nabrać wysokim rangą kapłanom - rzekł poważnie.- To wystarczyłoby do wydania na niego wyroku śmierci, gdybym go zdradził.Niektóre sztuczki można było przejrzeć od razu, jeżeli się uważnie patrzyło - ale wiara ma wielką moc i kapłani długo oszukiwali tłumy.Znów skierował uwagę na burzę.Rubryk mógłby dowiedzieć się jeszcze niejednego o Ulrichu, lecz nie od jego sekretarza.“Jak mógłbym opowiedzieć mu o powrotach Ulricha z łowów na demony, zmęczonego i zmartwionego tym, iż pojęcie “wro­gów Karsu” przybiera coraz szerszy zasięg? Nie, to nie ja powi­nienem o tym mówić.Nie chcę nadużywać zaufania mistrza; nie chcę nawet stwarzać takiego wrażenia.”- Solaris to zmieniła - przerwał milczenie Rubryk.- Czy wtedy, kiedy stanęła na czele waszej religii?Karal skinął głową i uśmiechnął się.Tę opowieść naprawdę lubił.- To właśnie dlatego została Synem Słońca - przez cud, najprawdziwszy, nie udawany.Byłem tam i widziałem na własne oczy.Był także Ulrich, a on potrafi odróżnić prawdziwy przejaw woli Vkandisa od sztuczek.Chyba nie dałby się nikomu oszukać, ani iluzją, ani zręcznością.Cała historia wydarzyła się w Dniu Odnowienia Ognia, przy­padającym w środku zimy, kiedy w całym Karsie gaszono ko­minki i piece, by rozpalić nowy ogień od płomieni z ołtarzy Vkandisa.Powinno być zimno.- To najdziwniejsze Święto Śródzimia, jakie pamiętam - powiedział wolno Karal.- Gorące - okropnie gorące i suche.Kapłani założyli letnie szaty na uroczystość rozpalenia ognia.Niebo nad miastem było czyste, lecz już trochę dalej wisiały szare, ciężkie chmury - aż do horyzontu.Ulrich i ja staliśmy na przedzie procesji, a Solaris prawie obok nas - zamknął oczy, przypominając sobie tę chwilę; potem znów przemówił, staran­nie dobierając słowa, by jak najlepiej oddać nastrój tamtych wydarzeń.- Kapłani i nowicjusze otaczali półkolem Wielki Ołtarz; promień słońca, zwany Promieniem Nadziei, przeniknął przez otwór w sklepieniu i powoli przesuwał się w stronę stosu pachnącego drewna i kadzidła na ołtarzu.Za nim stała złota figura królującego Vkandisa, z Koroną Proroctwa na głowie, lśniąca jak samo słońce.Obok niej zajął miejsce Lastern, fałszy­wy Syn Słońca, gotów zapalić drewno za pomocą magii, jeżeli promień słoneczny nie wznieci ognia.Rubryk skinął głową.- Przypuszczam, że często postępowano w ten sposób? Karal prychnął.- Nigdy nie widziałem, by fałszywy Syn Słońca dokonał chociaż jednego prawdziwego cudu.Dar magii zaś miał tak słaby, iż wystarczyło go ledwie do rozpalenia ognia z bardzo suchego i żywicznego drewna.Jednak tego dnia nie dano mu szansy na nowe oszustwo.- Odwrócił się do przewodnika i ściszył głos jak zawodowy bajarz.- Wyobraźcie sobie: tłumy wiernych wypełniające świątynię, za ołtarzem lśniący posąg Vkandisa, a obok niego fałszywy Syn Słońca jak tłusty, czarny pająk.Procesja skończyła się w chwili, kiedy promień słońca dotarł do ołtarza; Solaris stała nie dalej niż pięć kroków od nas; patrzyła jednak nie na Syna Słońca, lecz na smugę światła, na jej twarzy widać było ekstazę.“Czy nie zbyt górnolotnie? Chyba nie.”- Większość wysokich rangą kapłanów wyglądała jednak na znudzonych, choć powinien to być ważny dla nich dzień, największe święto Vkandisa.Nie mogli się doczekać powrotu do klasztoru i czekającej ich uczty.- Ulrich i wielu niższych kapłanów unikało jej ze wszystkich sił, gdyż dla będących w ła­skach u Syna Słońca stawała się ona znakomitą okazją do wyka­zania swej przewagi.Ulrich nie lubił takich rozrywek - wolał spędzać swe rzadkie wolne chwile nad książką.- Smuga światła przesuwała się powoli na sam ołtarz; wtedy zaczął śpiewać chór dziecięcy.Widziałem, jak Syn Słońca przygotowuje się do rzu­cenia zaklęcia, gdyby samo słońce nie zapaliło drewna.Nagle, w chwili, kiedy promień miał dotknąć stosu na ołtarzu.Niebo przecięła błyskawica, a gdy obaj zaskoczeni podsko­czyli, zabrzmiał ogłuszający grzmot.Karal siedział przez chwilę oszołomiony, ciesząc się, że nie wyglądał akurat przez okno - nagły błysk oślepiłby go.Rubryk zaśmiał się nerwowo.- Następnym razem uprzedzaj, gdy spróbujesz ubarwić opowieść podobną niespodzianką!- To nie ja! - odparł Karal, jeszcze nie do końca przytom­ny.- Może powinieneś spytać Vkandisa, czy nie rozszerzył obszaru swej władzy na Valdemar! Właśnie to zdarzyło się w świątyni - błyskawica uderzyła przez otwór w dachu, choć niebo było nadal bezchmurne i trafiła w fałszywego Syna Słoń­ca, który po prostu zniknął.Rubryk spojrzał na niego z powątpiewaniem.Karal potrząs­nął głową.- Przysięgam, to prawda.Widziałem na własne oczy.Ulrich także.On potwierdzi moje słowa.Nie zostało nic prócz dymiących resztek szat i butów.Nigdy dotąd nie spotkałem się z czymś takim.Lecz to nie koniec cudów - zaledwie początek!- Co dalej? - spytał Rubryk; nawet jeżeli nie do końca uwierzył, nie wątpił, iż Karal powtarzał wiernie to, co zobaczył.- Kiedy oprzytomnieliśmy, zauważyliśmy inne zmiany.Kolumny świątyni odwróciły się do góry nogami - widać to było po rzeźbach.Później dowiedzieliśmy się, że w tej chwili znikły chmury w całym Karsie, a ogniska na ołtarzach zapłonęły i paliły się cały tydzień bez dodatkowego drewna.Nie wspomniał o pomniejszych cudach: dzieciach czekają­cych na spalenie, które znikły z rąk Czarnych - odnaleziono je dużo później u ich rodzin; laskach kapłanów; niektóre rozsypały się w pył, inne wypuściły listki i zakwitły.“Ciekawe, że te, które spróchniały, należały do protegowanych fałszywego Syna Słoń­ca i najzagorzalszych łowców demonów.” Sam Karal trzymał laskę Ulricha, pokrytą taką masą drobnych czerwonych kwiatów,że drewno ginęło pod nimi.Kwiaty kwitły tydzień, rozsiewając wokół upajający aromat.Ulrich i inni kapłani, których laski zakwitły, posadzili je w ogrodach świątyni, gdzie rozrosły się w krzewy i drzewka - żywe pamiątki dnia pełnego cudów.- Lecz żadne z tych zdarzeń nie uczyniłoby Solaris Synem Słońca - ciągnął Karal.- Nigdy jeszcze kobieta nie została wybrana; sam pomysł wydawał się absurdalny.Nie, gdyby to było wszystko, kapłani zwołaliby naradę i wysunęli inną kandy­daturę - kogoś może bardziej pobożnego, ale.- Ale w istocie niewiele by się zmieniło - podpowiedział Rubryk z ironicznym skinieniem głowy.- W takim razie, co się stało?- Jeszcze jeden cud.Ostatni i największy ze wszystkich.W świątyni zaległa cisza - wierni byli zbyt zaskoczeni, żeby krzyczeć lub choćby się ruszyć.Zanim ktokolwiek odzyskał przytomność umysłu na tyle, żeby się odezwać, złoty posąg Vkandisa ożył.- Karal zamknął oczy, przypominając sobie tę chwilę, by jak najlepiej ją opisać.- Figura poruszała się zupeł­nie jak człowiek.Najpierw Vkandis rozejrzał się wokół, potem wolno zszedł z niszy za ołtarzem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl