[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy zbliżyli się do tego miejsca dziewczyna zauważyła, że źródło tej jasności leży prawdopodobnie po lewej stronie, gdzie była ona o wiele intensywniejsza.Później doszli do punktu, w którym korytarz nagle kończył się bramą usytuowaną w ścianie na lewo.Przez tą właśnie bramę wpływała owa mgiełka.Tak, to była dokładnie mgiełka, a nie wyraźny promień jakiejś pochodni czy lampy.Wchodzenie w nią przypominało wstępowanie w opary małych cząsteczek przyćmionego światła, które napływało, gromadziło się, a potem znów rozpraszało.Krążący nad jej głową zorsal wydał ostrzegawczy pisk i pofrunął wprost w mglistą kurtynę, która zamknęła się wokół niego, tak, że słychać było jedynie stłumione pohukiwania.— Ostrożnie… patrz pod nogi…Uwaga Thoma była absolutnie zbędna.Simsa już wcześniej zwolniła bieg i przeszła w marsz.To dziwne, podobne do mgły zjawisko było wilgotne jak morska piana, jednak bez posmaku soli.Otoczyła ją tak szczelnie, że wyczuwała obecność Thoma jedynie poprzez przesuwający się we mgle duży obiekt.Na jej skórze zaczęła się gromadzić gruba warstwa wilgoci.Podobnego wrażenia doświadczyła zaledwie dwukrotnie w życiu, kiedy udało jej się odłożyć dość srebrnych łamańców, by odwiedzić jedną z łaźni dla biedoty w Kuxortal.Jednakże te opary nie były przesycone silnym zapachem perfum, stanowiących nieodłączny atrybut miejskich łaźni.Zresztą Simsa zupełnie o to nie dbała.Czuła jednak, że jej wysuszona i pozbawiona od wielu dni dotyku wody skóra, staje się delikatniejsza, a jej ciało, bardziej niż usta, wchłania to, czego od tak dawna łaknęło.Rozpięła kaftan i rozchyliła szeroko jego poły, żeby pieszczota tej mgły, tak miękka i tak uzdrawiająca (taką jej się zdawała) docierała do wszystkich zakątków skóry, jakie mogła obnażyć.Nie potrafiła powiedzieć, skąd wypływały te ożywcze opary, gdyż nie było już widać żadnych ścian, tylko chodnik pod stopami, zarys sylwetki Thoma, a za nim transporter, którym nie musiała dłużej kierować, żeby utrzymać go w ruchu i na właściwej wysokości.Na nim, brzuchem do góry, z wyciągniętą na całej długości szyją, rozłożyła się Zass.Ona również wystawiała się maksymalnie na działanie wilgoci.Po spiekocie pustyni było to jak wystawianie się na pierwsze opady pory deszczowej, kiedy krople spadały powoli, delikatnie i nie dął jeszcze porywisty wiatr.Potem mgiełka zaczęła rzednąć.Zbijała się w gęstsze obłoczki, które tu i ówdzie pojawiały się i wirowały na ich drodze.Po chwili jednak znikały, jakby sama mgła miała poczucie istnienia i nie chciała utrudniać im przejścia.W ten sposób wyszli z ostatniej chmury na całkowicie otwartą przestrzeń.Simsa cichutko westchnęła.Kolana ugięły się pod nią i upadła, zapadając się dłońmi w sypki piasek, bądź ziemię.Cokolwiek to było, było tak miękkie, że zamortyzowało wstrząs spowodowany upadkiem.Nie mogąc znaleźć stabilnego punktu oparcia osuwała się coraz niżej, aż wreszcie zupełnie oklapła.Leżała z policzkiem złożonym na zgiętym ramieniu, obserwując niewielkie fragmenty tego miejsca, znajdujące się w zasięgu jej wzroku.Od pierwszego wejrzenia siało się dla niej oczywiste, iż różni się całkowicie od miejsc opisywanych przez zapuszczających się najdalej handlarzy.Nie było o nim wzmianki nawet w legendach.Była to przestrzeń rozległa niczym plac targowy w górnej części miasta.Miała kształt okrągłego zagłębienia.dzięki czemu Simsa odnosiła wrażenie, jakby złapano ich do filiżanki odstawionej niedbale przez jakiegoś wyrośniętego ponad ludzkie pojęcie giganta.Zewnętrzne ściany tworzyła nieustannie poruszająca się mgła.Gęstniała, rzedła, lecz nigdy nie pozwalała dostrzec wyraźnie, co znajduje się za nią.Natomiast piasek, w którym spoczywała czując, że cała energia wycieka z niej na zawsze.nie był białoszary jak mgła, ale miał raczej połysk prawdziwego srebra.—Przypominał jej ten najcenniejszy z metali (przynajmniej w pojęciu Grzebaczy), ponadto wydawał się tyle razy mielony i na nowo topiony, aż nie stał się miałki jak mąka, z której górna część miasta piekła świąteczny chleb.Simsa przesypywała ten proszek między palcami i.choć nie było słońca, które zbudziłoby w nim skrzący blask, była przekonana, iż ma do czynienia z prawdziwie cenną rzeczą.Ów srebrny piasek otaczał sadzawkę o regularnych kształtach.Woda w niej (o ile była wodą) srebrzyła się i bieliła chmurną bladością, którą już gdzieś widziała.Wzrok dziewczyny padł na pierścień.Powoli, ponieważ jej umysł otumaniony był falami spływającego na nią zmęczenia, dokonała porównania.Sadzawka miała dokładnie taki sam odcień jak kamień w pierścieniu.Simsa leżała nieruchomo.Zobaczyła Zass zeskakującą z transportera.Jak zwykle w przypadkach, gdy zaistniała taka konieczność, użyła zdrowego skrzydła jako podpórki.Wpychając jego obciągnięty samą skórą koniec głęboko w piasek, wspierała się na nim i brnęła wytrwale w kierunku wody, która nęciła i zapraszała niczym niezmąconą, gładką jak klejnot powierzchnią.Czy mogła polegać na instynkcie zorsala.przewyższającym o wiele instynkt przedstawicieli jej własnego gatunku i uznać tę nieprzezroczystą ciecz za nieszkodliwą? Dziewczyna usiłowała usiąść i zawołać, jednak z jej gardła wydobył się ledwie słyszalny pomruk.Zass nie zważała na nią.Szurając skrzydłami parła do jasno wytyczonego celu, aż wreszcie dobrnęła do brzegu wody.Krocząc cicho wykonała ostatni podskok i wpadła do sadzawki.Nie zanurzyła się, lecz unosiła na jej powierzchni, jakby woda była tak gęsta, że utrzymywała jej małe ciałko.Zdrowe skrzydło było szeroko rozpostarte, drugie zgięte w stopniu, do jakiego mogła to zrobić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl