[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na zewnątrz rozległy się donośne wrzaski i rżenie koni.Co tam się dzieje? - pomyślała.* * *Chris rozpoznał odgłos klucza wsuwanego do zamka.Po chwili ktoś zaczął nawoływać strażnika w pokoju.Marek wciąż rozglądał się gorączkowo.Wreszcie przyklęknął i zajrzał pod łóżko.- Mam! - krzyknął triumfalnie, wyciągając stamtąd miecz i sztylet.Podał nóż Chrisowi.Z korytarza strażnicy coraz głośniej nawoływali kolegę.Marek podkradł się do drzwi i na migi dał znać Hughesowi, by zajął miejsce po drugiej strome.Chris podbiegł i przywarł plecami do ściany.Z zewnątrz dolatywał gwar podnieconych głosów.Serce zaczęło mu walić jak młot.Przypomniał sobie nagle, jak Marek jednym ciosem lichtarza powalił strażnika.On nigdy wcześniej nie był świadkiem śmierci człowieka.„Idą, żeby was zabić!”Słowa Kate odbijały się echem w jego głowie.Nie mógł uwierzyć, że strażnicy naprawdę przybiegli po to, aby ich zabić.W uczelnianej bibliotece nieraz czytał opisy dawnych aktów przemocy, zabójstw czy nawet rzezi; wstrząsające relacje o strumieniach krwi płynącej ulicami, rycerzach zakrwawionych od stóp do głów, niewinnych kobietach i dzieciach zarzynanych mimo błagalnych próśb o łaskę.Podświadomie uznawał jednak te opisy za przesadne.Zresztą wśród historyków panowało podobne przekonanie.Mówili o naiwnej narracji, wątpliwym kontekście, zbytniej ufności w potęgę oręża.Traktowali badanie tego typu relacji jak intelektualną zabawę.Chris zdążył się w nią wciągnąć, przestał się nawet zastanawiać, czy przerażające opisy w starych kronikach mogą być prawdziwe.Uszedł jego uwagi zasadniczy fakt, że ma do czynienia z zapisami historycznymi.Dopiero teraz brutalna rzeczywistość uderzyła go z pełną mocą.Zgrzytnął klucz obracany w zamku.Marek zastygł z grymasem wściekłości na twarzy, kurczowo zagryzał zęby.Jest jak krwiożercza bestia, pomyślał Chris.Andre trzymał miecz wysoko nad głową, gotów do zadania ciosu.Gotów do zabijania.Drzwi otworzyły się gwałtownie, zasłaniając mu widok.Dostrzegł tylko opadający miecz.Rozległ się histeryczny wrzask, na posadzkę trysnął wielki strumień krwi.Chwilę później zwaliło się ciało zabitego.Drzwi przygwoździły Hughesa do ściany.Próbował je odepchnąć, ale drugi strażnik zapierał się o nie plecami, walcząc z Markiem.Jęknął głośno, głownia z hukiem uderzyła o dębowe deski i pod nogi Chrisa upadło kolejne ciało.Drzwi grzmotnęły o ścianę, Marek zaciekle atakował trzeciego napastnika.Ciął go przez pierś i ten także runął na podłogę u stóp Hughesa.Z rozpłatanej klatki piersiowej trysnęła fontanna krwi.Chris pochylił się, aby wyjąć miecz z ręki rannego, ale strażnik kurczowo zacisnął palce i skrzywił się boleśnie.Zaraz jednak osłabł i rozluźnił uścisk.Chris wyrwał mu miecz i odskoczył od ściany.Leżący strażnik wciąż patrzył na niego szklistymi oczyma.Na twarzy zastygł mu wyraz wściekłości i przerażenia.Mój Boże! Właśnie wyzionął ducha! - pomyślał Hughes.Do pokoju wskoczył następny zbrojny i stanął naprzeciwko Marka, tyłem do Chrisa.Zabrzęczały miecze w gwałtownej wymianie ciosów.Hughes odsunął się od ściany i podniósł oręż nad głowę.Miecz wydał mu się strasznie ciężki i nieporęczny.Nie był pewien, czy potrafi spuścić go na głowę przeciwnika z wystarczającą siłą, by go ogłuszyć, a co dopiero zabić.Chwycił rękojeść oburącz i ustawił miecz skosem, jakby to był kij bejsbolowy.W tym momencie Marek odrąbał strażnikowi rękę.Poleciała dziwnie daleko, w drugi koniec pokoju, aż pod okno.Strażnik ze zdziwieniem popatrzył jej śladem, tymczasem Andre ciął go z całej siły w kark.Odcięta głowa wyleciała w powietrze i spadła na podłogę tuż przed Chrisem.Odskoczył jak oparzony.Głowa potoczyła się i znieruchomiała twarzą ku górze.Patrzył z przerażeniem, jak powieki zamrugały kilkakrotnie, a wargi się poruszyły, jakby chciały coś powiedzieć.Odskoczył jeszcze dalej pod ścianę.Ze zwalonego korpusu mężczyzny trysnęły na podłogę strugi krwi.Chris miał wrażenie, że wylewają się jej dziesiątki litrów.Kiedy oprzytomniał i podniósł wzrok, Marek siedział już na brzegu łóżka.Dyszał ciężko, był cały zbryzgany krwią.Spojrzał na niego i zapytał:- Dobrze się czujesz?Chris nie odpowiedział.Nie był zdolny wydobyć z siebie głosu.Z zewnątrz doleciał wibrujący dźwięk kościelnych dzwonów.* * *Hughes wyjrzał przez okno.Zobaczył płomienie nad strzechami dwóch chałup na samym skraju miasta, tuż po murami.Ludzie biegli ulicami w tamtym kierunku.- Pali się - powiedział.- Wątpię - mruknął Marek ze spuszczoną głową.- Naprawdę.Sam popatrz.Na ulicy prowadzącej do zamku pojawiła się grupa jeźdźców.Byli ubrani w kupieckie stroje, ale galopowali na rycerskich rumakach.- To typowa dywersja - mruknął Marek.- Zaczyna się atak.- Jaki atak?- Arcykapłan zaatakował Castelgard.- Tak szybko?- To tylko szpica, grupa zwiadowcza licząca około setki zbrojnych.Jej zadaniem jest wywołanie bałaganu i zamieszania.Główne siły zapewne nie przeprawiły się jeszcze przez rzekę.Ale to początek ataku.Mieszkańcy Castelgard chyba myśleli tak samo.Goście lorda Olivera wybiegali z wielkiego holu na dziedziniec i kierowali się w stronę bramy.Ruszyła grupa konnych rycerzy.Okrzykami rozpędzili pieszych, z łomotem przejechali przez zwodzony most i pognali ulicą w głąb miasta.Do komnaty zajrzała zdyszana Kate.- Chodźmy! - zawołała.- Musimy odnaleźć profesora, dopóki nie jest za późno.28.57.32W wielkiej sali zapanowało istne pandemonium.Muzycy rzucali instrumenty, goście tratowali się w drodze do wyjścia, psy szczekały, nakrycia z brzękiem spadały na podłogę.Rycerze, gotowi natychmiast włączyć się do walki, wykrzykiwali rozkazy swoim giermkom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Na zewnątrz rozległy się donośne wrzaski i rżenie koni.Co tam się dzieje? - pomyślała.* * *Chris rozpoznał odgłos klucza wsuwanego do zamka.Po chwili ktoś zaczął nawoływać strażnika w pokoju.Marek wciąż rozglądał się gorączkowo.Wreszcie przyklęknął i zajrzał pod łóżko.- Mam! - krzyknął triumfalnie, wyciągając stamtąd miecz i sztylet.Podał nóż Chrisowi.Z korytarza strażnicy coraz głośniej nawoływali kolegę.Marek podkradł się do drzwi i na migi dał znać Hughesowi, by zajął miejsce po drugiej strome.Chris podbiegł i przywarł plecami do ściany.Z zewnątrz dolatywał gwar podnieconych głosów.Serce zaczęło mu walić jak młot.Przypomniał sobie nagle, jak Marek jednym ciosem lichtarza powalił strażnika.On nigdy wcześniej nie był świadkiem śmierci człowieka.„Idą, żeby was zabić!”Słowa Kate odbijały się echem w jego głowie.Nie mógł uwierzyć, że strażnicy naprawdę przybiegli po to, aby ich zabić.W uczelnianej bibliotece nieraz czytał opisy dawnych aktów przemocy, zabójstw czy nawet rzezi; wstrząsające relacje o strumieniach krwi płynącej ulicami, rycerzach zakrwawionych od stóp do głów, niewinnych kobietach i dzieciach zarzynanych mimo błagalnych próśb o łaskę.Podświadomie uznawał jednak te opisy za przesadne.Zresztą wśród historyków panowało podobne przekonanie.Mówili o naiwnej narracji, wątpliwym kontekście, zbytniej ufności w potęgę oręża.Traktowali badanie tego typu relacji jak intelektualną zabawę.Chris zdążył się w nią wciągnąć, przestał się nawet zastanawiać, czy przerażające opisy w starych kronikach mogą być prawdziwe.Uszedł jego uwagi zasadniczy fakt, że ma do czynienia z zapisami historycznymi.Dopiero teraz brutalna rzeczywistość uderzyła go z pełną mocą.Zgrzytnął klucz obracany w zamku.Marek zastygł z grymasem wściekłości na twarzy, kurczowo zagryzał zęby.Jest jak krwiożercza bestia, pomyślał Chris.Andre trzymał miecz wysoko nad głową, gotów do zadania ciosu.Gotów do zabijania.Drzwi otworzyły się gwałtownie, zasłaniając mu widok.Dostrzegł tylko opadający miecz.Rozległ się histeryczny wrzask, na posadzkę trysnął wielki strumień krwi.Chwilę później zwaliło się ciało zabitego.Drzwi przygwoździły Hughesa do ściany.Próbował je odepchnąć, ale drugi strażnik zapierał się o nie plecami, walcząc z Markiem.Jęknął głośno, głownia z hukiem uderzyła o dębowe deski i pod nogi Chrisa upadło kolejne ciało.Drzwi grzmotnęły o ścianę, Marek zaciekle atakował trzeciego napastnika.Ciął go przez pierś i ten także runął na podłogę u stóp Hughesa.Z rozpłatanej klatki piersiowej trysnęła fontanna krwi.Chris pochylił się, aby wyjąć miecz z ręki rannego, ale strażnik kurczowo zacisnął palce i skrzywił się boleśnie.Zaraz jednak osłabł i rozluźnił uścisk.Chris wyrwał mu miecz i odskoczył od ściany.Leżący strażnik wciąż patrzył na niego szklistymi oczyma.Na twarzy zastygł mu wyraz wściekłości i przerażenia.Mój Boże! Właśnie wyzionął ducha! - pomyślał Hughes.Do pokoju wskoczył następny zbrojny i stanął naprzeciwko Marka, tyłem do Chrisa.Zabrzęczały miecze w gwałtownej wymianie ciosów.Hughes odsunął się od ściany i podniósł oręż nad głowę.Miecz wydał mu się strasznie ciężki i nieporęczny.Nie był pewien, czy potrafi spuścić go na głowę przeciwnika z wystarczającą siłą, by go ogłuszyć, a co dopiero zabić.Chwycił rękojeść oburącz i ustawił miecz skosem, jakby to był kij bejsbolowy.W tym momencie Marek odrąbał strażnikowi rękę.Poleciała dziwnie daleko, w drugi koniec pokoju, aż pod okno.Strażnik ze zdziwieniem popatrzył jej śladem, tymczasem Andre ciął go z całej siły w kark.Odcięta głowa wyleciała w powietrze i spadła na podłogę tuż przed Chrisem.Odskoczył jak oparzony.Głowa potoczyła się i znieruchomiała twarzą ku górze.Patrzył z przerażeniem, jak powieki zamrugały kilkakrotnie, a wargi się poruszyły, jakby chciały coś powiedzieć.Odskoczył jeszcze dalej pod ścianę.Ze zwalonego korpusu mężczyzny trysnęły na podłogę strugi krwi.Chris miał wrażenie, że wylewają się jej dziesiątki litrów.Kiedy oprzytomniał i podniósł wzrok, Marek siedział już na brzegu łóżka.Dyszał ciężko, był cały zbryzgany krwią.Spojrzał na niego i zapytał:- Dobrze się czujesz?Chris nie odpowiedział.Nie był zdolny wydobyć z siebie głosu.Z zewnątrz doleciał wibrujący dźwięk kościelnych dzwonów.* * *Hughes wyjrzał przez okno.Zobaczył płomienie nad strzechami dwóch chałup na samym skraju miasta, tuż po murami.Ludzie biegli ulicami w tamtym kierunku.- Pali się - powiedział.- Wątpię - mruknął Marek ze spuszczoną głową.- Naprawdę.Sam popatrz.Na ulicy prowadzącej do zamku pojawiła się grupa jeźdźców.Byli ubrani w kupieckie stroje, ale galopowali na rycerskich rumakach.- To typowa dywersja - mruknął Marek.- Zaczyna się atak.- Jaki atak?- Arcykapłan zaatakował Castelgard.- Tak szybko?- To tylko szpica, grupa zwiadowcza licząca około setki zbrojnych.Jej zadaniem jest wywołanie bałaganu i zamieszania.Główne siły zapewne nie przeprawiły się jeszcze przez rzekę.Ale to początek ataku.Mieszkańcy Castelgard chyba myśleli tak samo.Goście lorda Olivera wybiegali z wielkiego holu na dziedziniec i kierowali się w stronę bramy.Ruszyła grupa konnych rycerzy.Okrzykami rozpędzili pieszych, z łomotem przejechali przez zwodzony most i pognali ulicą w głąb miasta.Do komnaty zajrzała zdyszana Kate.- Chodźmy! - zawołała.- Musimy odnaleźć profesora, dopóki nie jest za późno.28.57.32W wielkiej sali zapanowało istne pandemonium.Muzycy rzucali instrumenty, goście tratowali się w drodze do wyjścia, psy szczekały, nakrycia z brzękiem spadały na podłogę.Rycerze, gotowi natychmiast włączyć się do walki, wykrzykiwali rozkazy swoim giermkom [ Pobierz całość w formacie PDF ]