[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pewnie znów usnął z fajką w zębach mruknął Zenon albo wdowazapomniała wyłączyć żelazko.Od czasu, jak mnie tam nie ma, stała się jeszczebardziej nerwowa.Michał nie umie postępować z wdową.Pewnie urządza jej naduchem próby z rakietami.Znów zdrętwieliśmy, bo istotnie Michał ostatnio próbował skonstruować ra-kietę w starej stolarni u Bosmana.Może mu coś wybuchło? Jazda! Zenon zeskoczył z drzewa. Biegiem do Bosmana.Ledwie wypadliśmy z ogrodu, do uszu naszych dobiegł przerazliwy dzwięksyren wozów strażackich.Przyśpieszyliśmy kroku.Na szczęście okazało się, a pa-li się nie u Bosmana, ale znacznie bliżej.Płonęła szopa niejakiego Morocha.W za-padającym mroku wyglądała z daleka jak niezgrabny, zapalony z jednej stronywiecheć.Na miejscu była już straż miejska.Strażacy rozwijali na ziemi potężnego wę-ża, podobnego do wielkiego płaskiego tasiemca.Dookoła tłoczył się tłum podnieconych gapiów.A nowi wciąż przybywali. Rozejść się, nie przeszkadzać! krzyczeli strażacy. Przecież nawetwęża nie można rozwinąć! Co za ludzie!Nadbiegł milicjant Kubas z gwizdkiem i też zaczął nakłaniać ludzi, żeby zro-bili miejsce, ale nic nie pomogło.Co odepchnął jednego gapia, na jego miejscecisnęło się pięciu nowych.Nadjechał wielki wóz straży pożarnej zakładów, ale nie mógł nawet zająć sta-nowiska, bo zwarta ciżba ludzi zagrodziła mu drogę.Tymczasem nadjechały jeszcze dwie straże pożarne: zakładowa z fabryki,w wielkim, nowoczesnym czerwonym samochodzie, oraz ochotnicza z dzielnicyZapłotki, na starym, rozklekotanym wozie.Z pobliskiej ulicy Zapłotkowej bieglitakże strażacy emeryci, zapinając po drodze staroświeckie mosiężne hełmy, któ-re błyszczały krwawo w blasku ognia.Szczególną sensację budził stary strażakz brodą, w którym poznaliśmy dziadka Tadzika Myszki.Poczęliśmy się przepychać do strażaków, przebijając tłum pochylonymi gło-wami jak kozły. Dziadku! zawołał Tadzik.Ale stary strażak fuknął na niego gniewnie: I ty, basałyku?! Co ja? Tłoczysz się i przeszkadzasz.Ty, wnuk strażaka?! A bo ludzie mnie pchają.168W odpowiedzi stary Myszka wręczył nam mocny sznur strażacki i powiedział: Zamiast się tłoczyć, trzymajcie lepiej tę linę, zróbcie barierę i nie dopusz-czajcie gapiów.Tylko mocno trzymajcie.Z całej siły.Ochoczo porwaliśmy za sznur, zaparliśmy się w ziemię i z całej siły powstrzy-mywaliśmy napór tłumu.Nagle, tuż koło mnie, wyrosła jasna głowa mojego młodszego brata Emeryka. A ty, co tutaj robisz? krzyknąłem. Spływaj! Już cię nie ma!Odepchnąłem go mocno.Mój młodszy brat cofnął się dwa kroki, dalej niemógł.Tłum przyparł go do małego płotka, za którym kłębiły się zwierzęta gospo-darskie Morocha, świnie i kozy.Wyprowadzano je właśnie z chlewu, żeby się nie spaliły.Czekaliśmy niecierpliwie, kiedy wreszcie strażacy uruchomią sikawki, ale natej ciasnej ulicy nie była to wcale łatwa sprawa.Kiedy rozwinęli węże, okazało się,że nie mogą znalezć hydrantu wodociągowego, do którego by mogli je przykręcić.Dopiero dziadek Myszka przepchał się do zdenerwowanych strażaków i po-kazał im, gdzie powinien być hydrant.Ale na tym właśnie miejscu tłoczyli sięludzie.Kiedy ich wreszcie usunięto, okazało się, że nic nie widać.Gapie zawalilistudzienkę błotem i trzeba było najpierw odgarnąć błoto.Nareszcie przykręconowęża i puszczono wodę.Płaska taśma napęczniała w oka mgnieniu i zamieniłasię w tłustego węża.Wąż zacharczał gniewnie, wyprężył się w rękach strażakówi wyrzucił z siebie potężny strumień wody.Ale na razie był to tylko jeden strumień.Wóz straży fabrycznej w ogóle niemógł podjechać do pożaru, bo ludzie go nie dopuszczali.Czekano, aż nadejdziemilicja i zrobi porządek.Lepiej powiodło się starym strażakom ze straży ochot-niczej.Pojedynczo zdołali przepchać się przez tłum i zajęli stanowiska międzypłonącą szopą a domem mieszkalnym Morocha.Zjawił się też zadyszany dziadekMyszka.Wyciągnął chusteczką z kieszeni, otarł spocone czoło, poprawił złocistyhełm, potem pomacał się po kieszeniach.Patrzyliśmy na niego niecierpliwie. Prędzej, dziadku denerwował się Tadzik. Zaraz.tylko znajdę okulary. sapał stary strażak, macając się wciążpo kieszeniach. Chyba nie zostawiłem ich w domu? To niech dziadek da, ja będę sikał zaofiarował się Tadzik [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
. Pewnie znów usnął z fajką w zębach mruknął Zenon albo wdowazapomniała wyłączyć żelazko.Od czasu, jak mnie tam nie ma, stała się jeszczebardziej nerwowa.Michał nie umie postępować z wdową.Pewnie urządza jej naduchem próby z rakietami.Znów zdrętwieliśmy, bo istotnie Michał ostatnio próbował skonstruować ra-kietę w starej stolarni u Bosmana.Może mu coś wybuchło? Jazda! Zenon zeskoczył z drzewa. Biegiem do Bosmana.Ledwie wypadliśmy z ogrodu, do uszu naszych dobiegł przerazliwy dzwięksyren wozów strażackich.Przyśpieszyliśmy kroku.Na szczęście okazało się, a pa-li się nie u Bosmana, ale znacznie bliżej.Płonęła szopa niejakiego Morocha.W za-padającym mroku wyglądała z daleka jak niezgrabny, zapalony z jednej stronywiecheć.Na miejscu była już straż miejska.Strażacy rozwijali na ziemi potężnego wę-ża, podobnego do wielkiego płaskiego tasiemca.Dookoła tłoczył się tłum podnieconych gapiów.A nowi wciąż przybywali. Rozejść się, nie przeszkadzać! krzyczeli strażacy. Przecież nawetwęża nie można rozwinąć! Co za ludzie!Nadbiegł milicjant Kubas z gwizdkiem i też zaczął nakłaniać ludzi, żeby zro-bili miejsce, ale nic nie pomogło.Co odepchnął jednego gapia, na jego miejscecisnęło się pięciu nowych.Nadjechał wielki wóz straży pożarnej zakładów, ale nie mógł nawet zająć sta-nowiska, bo zwarta ciżba ludzi zagrodziła mu drogę.Tymczasem nadjechały jeszcze dwie straże pożarne: zakładowa z fabryki,w wielkim, nowoczesnym czerwonym samochodzie, oraz ochotnicza z dzielnicyZapłotki, na starym, rozklekotanym wozie.Z pobliskiej ulicy Zapłotkowej bieglitakże strażacy emeryci, zapinając po drodze staroświeckie mosiężne hełmy, któ-re błyszczały krwawo w blasku ognia.Szczególną sensację budził stary strażakz brodą, w którym poznaliśmy dziadka Tadzika Myszki.Poczęliśmy się przepychać do strażaków, przebijając tłum pochylonymi gło-wami jak kozły. Dziadku! zawołał Tadzik.Ale stary strażak fuknął na niego gniewnie: I ty, basałyku?! Co ja? Tłoczysz się i przeszkadzasz.Ty, wnuk strażaka?! A bo ludzie mnie pchają.168W odpowiedzi stary Myszka wręczył nam mocny sznur strażacki i powiedział: Zamiast się tłoczyć, trzymajcie lepiej tę linę, zróbcie barierę i nie dopusz-czajcie gapiów.Tylko mocno trzymajcie.Z całej siły.Ochoczo porwaliśmy za sznur, zaparliśmy się w ziemię i z całej siły powstrzy-mywaliśmy napór tłumu.Nagle, tuż koło mnie, wyrosła jasna głowa mojego młodszego brata Emeryka. A ty, co tutaj robisz? krzyknąłem. Spływaj! Już cię nie ma!Odepchnąłem go mocno.Mój młodszy brat cofnął się dwa kroki, dalej niemógł.Tłum przyparł go do małego płotka, za którym kłębiły się zwierzęta gospo-darskie Morocha, świnie i kozy.Wyprowadzano je właśnie z chlewu, żeby się nie spaliły.Czekaliśmy niecierpliwie, kiedy wreszcie strażacy uruchomią sikawki, ale natej ciasnej ulicy nie była to wcale łatwa sprawa.Kiedy rozwinęli węże, okazało się,że nie mogą znalezć hydrantu wodociągowego, do którego by mogli je przykręcić.Dopiero dziadek Myszka przepchał się do zdenerwowanych strażaków i po-kazał im, gdzie powinien być hydrant.Ale na tym właśnie miejscu tłoczyli sięludzie.Kiedy ich wreszcie usunięto, okazało się, że nic nie widać.Gapie zawalilistudzienkę błotem i trzeba było najpierw odgarnąć błoto.Nareszcie przykręconowęża i puszczono wodę.Płaska taśma napęczniała w oka mgnieniu i zamieniłasię w tłustego węża.Wąż zacharczał gniewnie, wyprężył się w rękach strażakówi wyrzucił z siebie potężny strumień wody.Ale na razie był to tylko jeden strumień.Wóz straży fabrycznej w ogóle niemógł podjechać do pożaru, bo ludzie go nie dopuszczali.Czekano, aż nadejdziemilicja i zrobi porządek.Lepiej powiodło się starym strażakom ze straży ochot-niczej.Pojedynczo zdołali przepchać się przez tłum i zajęli stanowiska międzypłonącą szopą a domem mieszkalnym Morocha.Zjawił się też zadyszany dziadekMyszka.Wyciągnął chusteczką z kieszeni, otarł spocone czoło, poprawił złocistyhełm, potem pomacał się po kieszeniach.Patrzyliśmy na niego niecierpliwie. Prędzej, dziadku denerwował się Tadzik. Zaraz.tylko znajdę okulary. sapał stary strażak, macając się wciążpo kieszeniach. Chyba nie zostawiłem ich w domu? To niech dziadek da, ja będę sikał zaofiarował się Tadzik [ Pobierz całość w formacie PDF ]