[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby ktoś złamał zakaz, bóg natychmiastukarałby świętokradcę. Taki dar.Torg zapewniłby ofiarodawcy pomyślność do końca życia. powiedział mężczyzna, oddychając ciężko. Obaj poznaliśmy tę samą starą legendę i obaj w nią uwierzyliśmy, narażającsię z tego powodu na śmiech i drwiny.Czy nie tak? O tak, cudzoziemcze! A zatem udowodnijmy, że to my mieliśmy rację.Niech się spełni staraprzepowiednia z opowieści naszych ojców! Wez te klejnoty, a w zamian daj mi kamieniez wielkiej lodowej ściany. Tak.niech tak będzie! Rzucił w moją stronę worek z zielonymi kamieniamii złapał zorany, które przed nim położyłem. A teraz, by przepowiedni stało się zadość, powrócę do gwiazd dodałem.Teraz, kiedy dopiąłem swego, odczuwałem narastający niepokój i zniecierpliwienie.Ledwie musnął mnie spojrzeniem i znów wpatrzył się w leżące na futrzezorany. Oczywiście, rób jak chcesz mruknął.Najwyrazniej nie zamierzał mnie odprowadzić, toteż schowałem woreczekz kamieniami do kieszeni kombinezonu i sam ruszyłem w kierunku wyjścia.Wiedziałem, że dopiero na Wendwindzie będę mógł odetchnąć swobodniej, toteżzależało mi na tym, by znalezć się tam jak najprędzej.62Na zewnątrz zebrał się tłum Sororisan, ale wbrew moim oczekiwaniom żadenz nich nie próbował się do mnie zbliżyć.Wszyscy gapili się natomiast na dom, z któregowyszedłem, jak gdyby wiedzieli, co było przedmiotem naszej transakcji.Nikt jednak niepróbował zastąpić mi drogi ani przeszkodzić w odejściu.Nie wiedziałem, jak dalekosięga ochrona udzielona mi przez boga, toteż rozglądałem się na prawo i lewo, idącw stronę bramy.Równina ciągnąca się za miastem była zupełnie pusta, kiedy przechodziłemtamtędy rano.Teraz jednak zobaczyłem gromadę ludzi, którzy zbliżali się w moimkierunku.Większość z nich nosiła futrzane okrycia, ale dwaj mieli na sobie zniszczonei połatane zimowe kombinezony kosmiczne.Wszystko wskazywało na to, że pochodząz portu.Nie mogłem się już cofnąć, a z pewnością zostałem zauważony.Liczyłemjedynie na to, że uda mi się w porę dotrzeć do kapsuły i opuścić planetę.Mężczyzni w kombinezonach zatrzymali się, kiedy tylko mnie ujrzeli.Stali dośćdaleko i nie mogłem rozróżnić ich rysów, tym bardziej że nosili hełmy kosmiczne.Byłempewien, że oni również nie widzą dobrze mojej twarzy.Z pewnością jednak zauważyli,że mam na sobie całkiem nowy i w dobrym stanie strój przybysza z kosmosu.Nie mogliwięc wziąć mnie za jednego ze swoich.Sądziłem, że ci dwaj odłączą się od reszty towarzystwa i spróbują przeciąć midrogę.Miałem nadzieją, że nie są uzbrojeni.Na polecenie ojca przeszedłem szkoleniew sztuce walki wręcz znałem liczne techniki, opracowane na różnych planetachi wydawało mi się, że zdołałbym sobie poradzić.Oczywiście pod warunkiem, że niezaatakowaliby mnie wszyscy naraz.Ale jeśli dwaj obcy mieli rzeczywiście wrogie zamiary, to nie było im danewprowadzić je w czyn.Zostali natychmiast otoczeni przez kudłatych tubylców i pognaniw stronę bramy.Pomyślałem, że ludzie w kombinezonach byli jeńcami.Sądząc z tego,co opowiadano mi o mieszkańcach portu, mogli łatwo wejść w konflikt z rdzennymiSororisanami i dać im jakiś powód do zemsty.Szedłem coraz szybciej, a minąwszy świątynię Zeety zacząłem biec.Wkrótcedotarłem do kapsuły, zdjąłem plomby i zdyszany wgramoliłem się do środka.Potemszybko nacisnąłem klawisze, które miały uruchomić kapsułę i skierować ją w stronę Wendwinda.Wreszcie rzuciłem się na hamak, aby po chwili stracić przytomnośćpodczas bardzo gwałtownego startu.Tuż przed omdleniem czułem się tak, jak gdybymiażdżyła mnie jakaś gigantyczna ręka.Kiedy odzyskałem przytomność, równocześnie wróciła mi pamięć niedawnychwydarzeń i doznałem uczucia triumfu.Zdołałem udowodnić, że nie myliłem się,dając wiarę starej bajce.W kieszeni na piersi miałem coś, co uwalniało nas od troskmaterialnych, oczywiście tylko na jakiś czas i pod warunkiem, że udałoby mi się todostarczyć na aukcję.63Bez problemu trafiłem na statek, tak więc moje wcześniejsze obawy okazały siębezpodstawne.Zrzuciwszy kombinezon i zdjąwszy hełm, poszedłem do kabiny pilota.Jednak zanim zdążyłem pochwalić się swoim sukcesem, zauważyłem, że Ryzk maniezadowoloną minę. Nakryli nas promieniami zwiadowczymi. Co?W normalnym porcie takie wydarzenie nie zdziwiłoby mnie wcale.Ostatecznieobca rakieta, która nie zmierza prosto na kosmodrom, lecz krąży po orbicie z dala odgłównych tras komunikacyjnych, musi wzbudzać podejrzenia.W takich przypadkachużycie promieni jest nawet wymagane.Jednak ze wszystkich posiadanych przeze mnieinformacji wynikało, że na Sororis nie ma wyposażenia niezbędnego do prowadzeniatego typu działań.Ten port był pozbawiony jakiejkolwiek ochrony, bo jej po prostu niepotrzebował. Ci z portu? zapytałem, wciąż pełen niedowierzania. Niezupełnie. Po raz pierwszy od wielu dni Eet udzielił odpowiedzi na mojepytanie. Promienie nadeszły od strony portu, ale ich zródłem był na pewno statek.To zdziwiło mnie jeszcze bardziej.O ile wiedziałem, tylko patrolowce miałyzamontowaną aparaturę do emitowania takich promieni i musiałby to być patrolowiecdrugiej klasy, nie jakiś wałęsający się statek zwiadowczy, a taki raczej by się tu niezapuścił.Krążyły co prawda pogłoski, że Bractwo również dysponuje takim sprzętem,ale z kolei statek tak wyposażony musiałby być własnością jakiegoś dostojnika.Tylkoco dostojnik miałby do roboty na Sororis? To miejsce było przecież schronieniem dlanajgorszych szumowin świata przestępczego. Jak długo to trwało? Zbyt krótko, żeby mogli się czegokolwiek dowiedzieć odpowiedział Eet sam o to zadbałem.Ale już fakt, że nic nie wskórali, musiał dać im wiele do myślenia.Lepiej od razu wejdzmy w nadprzestrzeń. Jaki kurs? zapytał Ryzk. Lylestane.Wybrałem to miejsce nie tylko ze względu na organizowane tam aukcje, któredawały mi szansę szybkiej sprzedaży zielonych kamieni.Zdecydowałem się na Lylestanerównież dlatego, że była to jedna z wewnętrznych planet, od dawna zamieszkanai ucywilizowana może nawet zbyt ucywilizowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Gdyby ktoś złamał zakaz, bóg natychmiastukarałby świętokradcę. Taki dar.Torg zapewniłby ofiarodawcy pomyślność do końca życia. powiedział mężczyzna, oddychając ciężko. Obaj poznaliśmy tę samą starą legendę i obaj w nią uwierzyliśmy, narażającsię z tego powodu na śmiech i drwiny.Czy nie tak? O tak, cudzoziemcze! A zatem udowodnijmy, że to my mieliśmy rację.Niech się spełni staraprzepowiednia z opowieści naszych ojców! Wez te klejnoty, a w zamian daj mi kamieniez wielkiej lodowej ściany. Tak.niech tak będzie! Rzucił w moją stronę worek z zielonymi kamieniamii złapał zorany, które przed nim położyłem. A teraz, by przepowiedni stało się zadość, powrócę do gwiazd dodałem.Teraz, kiedy dopiąłem swego, odczuwałem narastający niepokój i zniecierpliwienie.Ledwie musnął mnie spojrzeniem i znów wpatrzył się w leżące na futrzezorany. Oczywiście, rób jak chcesz mruknął.Najwyrazniej nie zamierzał mnie odprowadzić, toteż schowałem woreczekz kamieniami do kieszeni kombinezonu i sam ruszyłem w kierunku wyjścia.Wiedziałem, że dopiero na Wendwindzie będę mógł odetchnąć swobodniej, toteżzależało mi na tym, by znalezć się tam jak najprędzej.62Na zewnątrz zebrał się tłum Sororisan, ale wbrew moim oczekiwaniom żadenz nich nie próbował się do mnie zbliżyć.Wszyscy gapili się natomiast na dom, z któregowyszedłem, jak gdyby wiedzieli, co było przedmiotem naszej transakcji.Nikt jednak niepróbował zastąpić mi drogi ani przeszkodzić w odejściu.Nie wiedziałem, jak dalekosięga ochrona udzielona mi przez boga, toteż rozglądałem się na prawo i lewo, idącw stronę bramy.Równina ciągnąca się za miastem była zupełnie pusta, kiedy przechodziłemtamtędy rano.Teraz jednak zobaczyłem gromadę ludzi, którzy zbliżali się w moimkierunku.Większość z nich nosiła futrzane okrycia, ale dwaj mieli na sobie zniszczonei połatane zimowe kombinezony kosmiczne.Wszystko wskazywało na to, że pochodząz portu.Nie mogłem się już cofnąć, a z pewnością zostałem zauważony.Liczyłemjedynie na to, że uda mi się w porę dotrzeć do kapsuły i opuścić planetę.Mężczyzni w kombinezonach zatrzymali się, kiedy tylko mnie ujrzeli.Stali dośćdaleko i nie mogłem rozróżnić ich rysów, tym bardziej że nosili hełmy kosmiczne.Byłempewien, że oni również nie widzą dobrze mojej twarzy.Z pewnością jednak zauważyli,że mam na sobie całkiem nowy i w dobrym stanie strój przybysza z kosmosu.Nie mogliwięc wziąć mnie za jednego ze swoich.Sądziłem, że ci dwaj odłączą się od reszty towarzystwa i spróbują przeciąć midrogę.Miałem nadzieją, że nie są uzbrojeni.Na polecenie ojca przeszedłem szkoleniew sztuce walki wręcz znałem liczne techniki, opracowane na różnych planetachi wydawało mi się, że zdołałbym sobie poradzić.Oczywiście pod warunkiem, że niezaatakowaliby mnie wszyscy naraz.Ale jeśli dwaj obcy mieli rzeczywiście wrogie zamiary, to nie było im danewprowadzić je w czyn.Zostali natychmiast otoczeni przez kudłatych tubylców i pognaniw stronę bramy.Pomyślałem, że ludzie w kombinezonach byli jeńcami.Sądząc z tego,co opowiadano mi o mieszkańcach portu, mogli łatwo wejść w konflikt z rdzennymiSororisanami i dać im jakiś powód do zemsty.Szedłem coraz szybciej, a minąwszy świątynię Zeety zacząłem biec.Wkrótcedotarłem do kapsuły, zdjąłem plomby i zdyszany wgramoliłem się do środka.Potemszybko nacisnąłem klawisze, które miały uruchomić kapsułę i skierować ją w stronę Wendwinda.Wreszcie rzuciłem się na hamak, aby po chwili stracić przytomnośćpodczas bardzo gwałtownego startu.Tuż przed omdleniem czułem się tak, jak gdybymiażdżyła mnie jakaś gigantyczna ręka.Kiedy odzyskałem przytomność, równocześnie wróciła mi pamięć niedawnychwydarzeń i doznałem uczucia triumfu.Zdołałem udowodnić, że nie myliłem się,dając wiarę starej bajce.W kieszeni na piersi miałem coś, co uwalniało nas od troskmaterialnych, oczywiście tylko na jakiś czas i pod warunkiem, że udałoby mi się todostarczyć na aukcję.63Bez problemu trafiłem na statek, tak więc moje wcześniejsze obawy okazały siębezpodstawne.Zrzuciwszy kombinezon i zdjąwszy hełm, poszedłem do kabiny pilota.Jednak zanim zdążyłem pochwalić się swoim sukcesem, zauważyłem, że Ryzk maniezadowoloną minę. Nakryli nas promieniami zwiadowczymi. Co?W normalnym porcie takie wydarzenie nie zdziwiłoby mnie wcale.Ostatecznieobca rakieta, która nie zmierza prosto na kosmodrom, lecz krąży po orbicie z dala odgłównych tras komunikacyjnych, musi wzbudzać podejrzenia.W takich przypadkachużycie promieni jest nawet wymagane.Jednak ze wszystkich posiadanych przeze mnieinformacji wynikało, że na Sororis nie ma wyposażenia niezbędnego do prowadzeniatego typu działań.Ten port był pozbawiony jakiejkolwiek ochrony, bo jej po prostu niepotrzebował. Ci z portu? zapytałem, wciąż pełen niedowierzania. Niezupełnie. Po raz pierwszy od wielu dni Eet udzielił odpowiedzi na mojepytanie. Promienie nadeszły od strony portu, ale ich zródłem był na pewno statek.To zdziwiło mnie jeszcze bardziej.O ile wiedziałem, tylko patrolowce miałyzamontowaną aparaturę do emitowania takich promieni i musiałby to być patrolowiecdrugiej klasy, nie jakiś wałęsający się statek zwiadowczy, a taki raczej by się tu niezapuścił.Krążyły co prawda pogłoski, że Bractwo również dysponuje takim sprzętem,ale z kolei statek tak wyposażony musiałby być własnością jakiegoś dostojnika.Tylkoco dostojnik miałby do roboty na Sororis? To miejsce było przecież schronieniem dlanajgorszych szumowin świata przestępczego. Jak długo to trwało? Zbyt krótko, żeby mogli się czegokolwiek dowiedzieć odpowiedział Eet sam o to zadbałem.Ale już fakt, że nic nie wskórali, musiał dać im wiele do myślenia.Lepiej od razu wejdzmy w nadprzestrzeń. Jaki kurs? zapytał Ryzk. Lylestane.Wybrałem to miejsce nie tylko ze względu na organizowane tam aukcje, któredawały mi szansę szybkiej sprzedaży zielonych kamieni.Zdecydowałem się na Lylestanerównież dlatego, że była to jedna z wewnętrznych planet, od dawna zamieszkanai ucywilizowana może nawet zbyt ucywilizowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]