[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzież ona teraz?- W twierdzy.- U Murzynów? - zdziwił się pułkownik Scott.- Yes, sir - zawołał Jack, poprawiając opadłe na oczy rondo kapelusza.- Skąd wiecie? - spytał Jackson.- Byliśmy w forcie, sir - stary traper założył dłoń za pas.- O, to ciekawe - zainteresował się generał.- Opowiadajcie, chcę znać szczegóły.White opisał całą historię pościgu za McIntoshem aż do opuszczenia warowni.Czasami tylko jakimś zdaniem lub prostującą uwagą uzupełniał tę opowieść James Bowie.Gdy umilkli, oficerowie zaczęli wypytywać o uzbrojenie Murzynów, składy żywności, o istotne dla szturmu sprawy.Traperzy w miarę możliwości starali się zaspokoić ich ciekawość.- Mówicie, że w twierdzy jest Menewa z Kriksami? - w oczach generała widać było zamyślenie.- Ilu tych Indian? Czy są tam jeszcze jacyś wodzowie?White Knee, wyciągając przed siebie nogi w zniszczonych butach i postrzępionych nogawkach spodni, odparł:- Jest tam też Czarna Strzała, wódz Seneków, i Ryszard Kos, czyli Czerwone Serce.Znacie tego Indianina o białej skórze? - stary roześmiał się szyderczo.- To ilu jest czerwonoskórych? - spytał Scott.- Około stu.- A Murzynów?- Pewnie z tysiąc.- Ciężka będzie przeprawa - generał zachmurzył się.- Menewy, Ryszarda Kosa i Czarnej Strzały nie możemy lekceważyć.To doświadczeni wodzowie.- Rozniesiemy czarnych i czerwonych na cztery wiatry, jakem White Knee - buńczucznie zawołał traper, biorąc się pod boki.Oficerowie milczeli.Jackson w zadumie przechadzał się po namiocie.Wiedział, że przeciwnik nie odda warowni bez walki.Rozmyślania te przerwał żołnierz, który wyprężony u wejścia meldował:- Panie generale, McIntosh, sprzymierzeniec Unii, przybył z wojownikami.Ma ważne wiadomości.- Hi, hi, hi.- zaniósł się śmiechem White.- Wiedziałem, że ten mieszaniec tu przyjdzie.Hi, hi, hi.Generał skinął głową żołnierzowi, by przyprowadził Metysa.Kiedy wszedł McIntosh, Eaton blady jak papier, z ręką na kolbie pistoletu zerwał się, mierząc go nienawistnym spojrzeniem.- Witam białych przyjaciół - pozdrowił zebranych Kriks, a widząc wrogą postawę Batona, szybko zlustrował jego postać i stwierdziwszy, że nigdy nie spotkał się z nim, dodał: - Przybyłem tu, aby walczyć przeciw wspólnemu wrogowi.Oddaję się pod wasze rozkazy, generale.- Aresztujcie go, sir! - hamując gniew, zwrócił się John do Jacksona.- To ta kanalia uprowadziła Peggy.- Wiem - głos generała zabrzmiał łagodnie, uspokajająco.- Warto jednak posłuchać, co powie nam McIntosh.Metys domyślił się, o co chodzi.Spytał Batona:- Kim jesteście?- Porwałeś Peggy, psie! - huknął John, nie panując nad sobą.Oczy McIntosha zalśniły złowrogo, ale kładąc dłoń na sercu odparł z obłudnym uśmiechem:- McIntosh, wódz Kriksów znad Alabamy, nie uprowadził Białej Lilii.Poszła sama ze swą przyjaciółką Wenoną.- Łżesz!- Mówię prawdę.Eaton znowu chciał wybuchnąć, ale Taylor go powstrzymał:- Spokojnie, sir, gniewem nic nie załatwicie.- Usiądźcie - poprosił Jackson.- Posłuchamy sprzymierzeńca Unii.Jeśli zawinił, naprawi błąd lub poniesie karę.- Mądrość generała jest tak wielka jak jego siła - rzekł Metys siadając.- Obiecałem Białej Lilii pod Tukhabatchee, że doprowadzę ją do fortu Unii, tak też uczyniłem.Nie wiedziałem, że czarni opanowali warownię.- Wenoną też poszła z wami dobrowolnie? - spytał uszczypliwie Scott.- Wenoną to moja squaw - odparł Metys.- Niech biali nie mieszają się do sporu McIntosha z Menewą.- Słusznie - zgodził się Jackson.- Wódz Kriksów znad Alabamy zechce pewnie zmierzyć się z drugim wodzem znad Tallapoosa River.- Ugh- Świetnie.Ilu masz wojowników?- Dwustu.- Nieźle.Poprowadzisz ich na twierdzę.- Sam? - głos Metysa zabrzmiał nienaturalnie.- Przy naszej pomocy - odrzekł przyjacielsko generał.- Kiedy?- Zastanowimy się - Jackson mówił powoli, rozważając coś w myślach.- Walki nie unikniemy, chyba że darujemy wolność wszystkim czerwonoskórym znajdującym się w forcie.- A co z Murzynami? - spytał Scott.- Czarni buntownicy bez dowództwa nie będą stanowić problemu - wmieszał się Taylor.- Spróbujmy wysłać parlamentariuszy - ciągnął dalej Jackson.- Wszystkim czerwonoskórym i Kosowi pozwolimy opuścić twierdzę w pełnym ekwipunku wojskowym.Oddadzą nam tylko Peggy O’Neill i niech idą, dokąd chcą, byle daleko.- Mówicie serio, generale? - spytał pułkownik.- Yes.McIntosh ma przecież osobiste porachunki z Menewą.Nie będziemy przeszkadzać.- Jakem White Knee - traper klasnął w dłonie - świetnie pomyślane.- Mogę pójść jako poseł - zaproponował John Eaton.- Proszę.Pułkowniku Scott, dobierzcie ludzi i też pójdźcie do twierdzy.Będę czekał na wynik poselstwa.- Rozkaz, generale.Winfield Scott wraz z Batonem opuścili namiot, a Jackson zaczął wypytywać Metysa o różne interesujące go sprawy.Minęło około godziny, gdy powrócili parlamentariuszę.Po ich twarzach widać było, że misja się nie powiodła.Pułkownik zameldował:- Odmówili.Rozmowa odbyła się pod bramą.Nawet nie wpuszczono nas do środka.Bob Catala, przywódca buntowników, polecił przekazać wam, sir, że będą się bronić do ostatniej kropli krwi.- Czy stanowisko Murzynów podziela Menewą i Ryszard Kos?- Yes, generale.Zapadła cisza, w której głos Jacksona zabrzmiał jakoś dziwnie sucho:- Zwołajcie oficerów.Dzisiaj jeszcze zaplanujemy szturm, a jutro.OBLĘŻENIERyszard Kos, stojąc z przyjaciółmi na wysokiej baszcie, przez lunetę obserwował Amerykanów, dalekim kordonem zamykających twierdzę.Tu i tam widać było straże.Nie odrywając oczu od obozu wroga powiedział do towarzyszy:- Dużo ich, będziemy mieli ciężką przeprawę.- Bez pomocy z zewnątrz nie utrzymamy fortu - dodał Menewa.- Broni tu być dużo - rzekł Bob.- To prawda - odparł Kos - ale żywność zmniejsza się z dnia na dzień.Poza tym nie wszyscy Murzyni są przygotowani do walki.Łatwo mogą wpaść w popłoch przy poważniejszym ataku.- Nasi gońcy poszli do okolicznych plemion - odezwał się Czarna Strzała - to zawiadomią ich, gdzie jesteśmy.- Gdy odchodzili, nie byliśmy oblężeni - zauważył Sambo.- Teraz trzeba wysłać ludzi z wezwaniem odsieczy.- Chyba poselstwo, zobaczcie - Ryszard podał lunetę Menewie.- Ugh, niosą białą flagę.Luneta przechodziła z rąk do rąk.Kos oceniał w myślach beznadziejność położenia.Mury były co prawda potężne, mogli tu bronić się bez końca, ale żywności wystarczy najwyżej na miesiąc.A co potem?.Jeśli nawet parlamentariusze przedstawią korzystne warunki kapitulacji, to dla Murzynów, którzy ośmielili się zrzucić pęta niewolnictwa, nie będzie azylu.Zaufać Amerykanom znaczyło w tym wypadku tyle, co skazać prawie tysiąc ludzi na śmierć.Lepiej więc zginąć w bohaterskiej walce.- Trzeba wysłać gońców po odsiecz do Kriksów, Seminolów i Hiszpanów - powiedział Ryszard.- A my musimy trwać aż do ich przybycia.Innego wyjścia nie ma.- Może Miczi-malsa przedstawią rozsądne warunki - łudził się Czarna Strzała.- Cokolwiek zaproponują, dla Murzynów oznaczać to będzie koniec - z przekonaniem odrzekł Kos.- Dlatego nie przyjmujmy poselstwa.Niech pod bramą powiedzą, z czym przychodzą.- U nas być Peggy - przypomniał Catala.- Za tę dziewczynę nie odstąpią od oblężenia - Ryszard nie miał co do tego wątpliwości.- Traktujmy ją jako zakładniczkę.Może się przydać.Obserwowali zbliżających się posłów, potem Kos zwrócił się do Menewy:- Niech mój brat z Bobem i Sambo zejdą i odprawią Amerykanów.Nie potrzeba nam w forcie szpiegów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Gdzież ona teraz?- W twierdzy.- U Murzynów? - zdziwił się pułkownik Scott.- Yes, sir - zawołał Jack, poprawiając opadłe na oczy rondo kapelusza.- Skąd wiecie? - spytał Jackson.- Byliśmy w forcie, sir - stary traper założył dłoń za pas.- O, to ciekawe - zainteresował się generał.- Opowiadajcie, chcę znać szczegóły.White opisał całą historię pościgu za McIntoshem aż do opuszczenia warowni.Czasami tylko jakimś zdaniem lub prostującą uwagą uzupełniał tę opowieść James Bowie.Gdy umilkli, oficerowie zaczęli wypytywać o uzbrojenie Murzynów, składy żywności, o istotne dla szturmu sprawy.Traperzy w miarę możliwości starali się zaspokoić ich ciekawość.- Mówicie, że w twierdzy jest Menewa z Kriksami? - w oczach generała widać było zamyślenie.- Ilu tych Indian? Czy są tam jeszcze jacyś wodzowie?White Knee, wyciągając przed siebie nogi w zniszczonych butach i postrzępionych nogawkach spodni, odparł:- Jest tam też Czarna Strzała, wódz Seneków, i Ryszard Kos, czyli Czerwone Serce.Znacie tego Indianina o białej skórze? - stary roześmiał się szyderczo.- To ilu jest czerwonoskórych? - spytał Scott.- Około stu.- A Murzynów?- Pewnie z tysiąc.- Ciężka będzie przeprawa - generał zachmurzył się.- Menewy, Ryszarda Kosa i Czarnej Strzały nie możemy lekceważyć.To doświadczeni wodzowie.- Rozniesiemy czarnych i czerwonych na cztery wiatry, jakem White Knee - buńczucznie zawołał traper, biorąc się pod boki.Oficerowie milczeli.Jackson w zadumie przechadzał się po namiocie.Wiedział, że przeciwnik nie odda warowni bez walki.Rozmyślania te przerwał żołnierz, który wyprężony u wejścia meldował:- Panie generale, McIntosh, sprzymierzeniec Unii, przybył z wojownikami.Ma ważne wiadomości.- Hi, hi, hi.- zaniósł się śmiechem White.- Wiedziałem, że ten mieszaniec tu przyjdzie.Hi, hi, hi.Generał skinął głową żołnierzowi, by przyprowadził Metysa.Kiedy wszedł McIntosh, Eaton blady jak papier, z ręką na kolbie pistoletu zerwał się, mierząc go nienawistnym spojrzeniem.- Witam białych przyjaciół - pozdrowił zebranych Kriks, a widząc wrogą postawę Batona, szybko zlustrował jego postać i stwierdziwszy, że nigdy nie spotkał się z nim, dodał: - Przybyłem tu, aby walczyć przeciw wspólnemu wrogowi.Oddaję się pod wasze rozkazy, generale.- Aresztujcie go, sir! - hamując gniew, zwrócił się John do Jacksona.- To ta kanalia uprowadziła Peggy.- Wiem - głos generała zabrzmiał łagodnie, uspokajająco.- Warto jednak posłuchać, co powie nam McIntosh.Metys domyślił się, o co chodzi.Spytał Batona:- Kim jesteście?- Porwałeś Peggy, psie! - huknął John, nie panując nad sobą.Oczy McIntosha zalśniły złowrogo, ale kładąc dłoń na sercu odparł z obłudnym uśmiechem:- McIntosh, wódz Kriksów znad Alabamy, nie uprowadził Białej Lilii.Poszła sama ze swą przyjaciółką Wenoną.- Łżesz!- Mówię prawdę.Eaton znowu chciał wybuchnąć, ale Taylor go powstrzymał:- Spokojnie, sir, gniewem nic nie załatwicie.- Usiądźcie - poprosił Jackson.- Posłuchamy sprzymierzeńca Unii.Jeśli zawinił, naprawi błąd lub poniesie karę.- Mądrość generała jest tak wielka jak jego siła - rzekł Metys siadając.- Obiecałem Białej Lilii pod Tukhabatchee, że doprowadzę ją do fortu Unii, tak też uczyniłem.Nie wiedziałem, że czarni opanowali warownię.- Wenoną też poszła z wami dobrowolnie? - spytał uszczypliwie Scott.- Wenoną to moja squaw - odparł Metys.- Niech biali nie mieszają się do sporu McIntosha z Menewą.- Słusznie - zgodził się Jackson.- Wódz Kriksów znad Alabamy zechce pewnie zmierzyć się z drugim wodzem znad Tallapoosa River.- Ugh- Świetnie.Ilu masz wojowników?- Dwustu.- Nieźle.Poprowadzisz ich na twierdzę.- Sam? - głos Metysa zabrzmiał nienaturalnie.- Przy naszej pomocy - odrzekł przyjacielsko generał.- Kiedy?- Zastanowimy się - Jackson mówił powoli, rozważając coś w myślach.- Walki nie unikniemy, chyba że darujemy wolność wszystkim czerwonoskórym znajdującym się w forcie.- A co z Murzynami? - spytał Scott.- Czarni buntownicy bez dowództwa nie będą stanowić problemu - wmieszał się Taylor.- Spróbujmy wysłać parlamentariuszy - ciągnął dalej Jackson.- Wszystkim czerwonoskórym i Kosowi pozwolimy opuścić twierdzę w pełnym ekwipunku wojskowym.Oddadzą nam tylko Peggy O’Neill i niech idą, dokąd chcą, byle daleko.- Mówicie serio, generale? - spytał pułkownik.- Yes.McIntosh ma przecież osobiste porachunki z Menewą.Nie będziemy przeszkadzać.- Jakem White Knee - traper klasnął w dłonie - świetnie pomyślane.- Mogę pójść jako poseł - zaproponował John Eaton.- Proszę.Pułkowniku Scott, dobierzcie ludzi i też pójdźcie do twierdzy.Będę czekał na wynik poselstwa.- Rozkaz, generale.Winfield Scott wraz z Batonem opuścili namiot, a Jackson zaczął wypytywać Metysa o różne interesujące go sprawy.Minęło około godziny, gdy powrócili parlamentariuszę.Po ich twarzach widać było, że misja się nie powiodła.Pułkownik zameldował:- Odmówili.Rozmowa odbyła się pod bramą.Nawet nie wpuszczono nas do środka.Bob Catala, przywódca buntowników, polecił przekazać wam, sir, że będą się bronić do ostatniej kropli krwi.- Czy stanowisko Murzynów podziela Menewą i Ryszard Kos?- Yes, generale.Zapadła cisza, w której głos Jacksona zabrzmiał jakoś dziwnie sucho:- Zwołajcie oficerów.Dzisiaj jeszcze zaplanujemy szturm, a jutro.OBLĘŻENIERyszard Kos, stojąc z przyjaciółmi na wysokiej baszcie, przez lunetę obserwował Amerykanów, dalekim kordonem zamykających twierdzę.Tu i tam widać było straże.Nie odrywając oczu od obozu wroga powiedział do towarzyszy:- Dużo ich, będziemy mieli ciężką przeprawę.- Bez pomocy z zewnątrz nie utrzymamy fortu - dodał Menewa.- Broni tu być dużo - rzekł Bob.- To prawda - odparł Kos - ale żywność zmniejsza się z dnia na dzień.Poza tym nie wszyscy Murzyni są przygotowani do walki.Łatwo mogą wpaść w popłoch przy poważniejszym ataku.- Nasi gońcy poszli do okolicznych plemion - odezwał się Czarna Strzała - to zawiadomią ich, gdzie jesteśmy.- Gdy odchodzili, nie byliśmy oblężeni - zauważył Sambo.- Teraz trzeba wysłać ludzi z wezwaniem odsieczy.- Chyba poselstwo, zobaczcie - Ryszard podał lunetę Menewie.- Ugh, niosą białą flagę.Luneta przechodziła z rąk do rąk.Kos oceniał w myślach beznadziejność położenia.Mury były co prawda potężne, mogli tu bronić się bez końca, ale żywności wystarczy najwyżej na miesiąc.A co potem?.Jeśli nawet parlamentariusze przedstawią korzystne warunki kapitulacji, to dla Murzynów, którzy ośmielili się zrzucić pęta niewolnictwa, nie będzie azylu.Zaufać Amerykanom znaczyło w tym wypadku tyle, co skazać prawie tysiąc ludzi na śmierć.Lepiej więc zginąć w bohaterskiej walce.- Trzeba wysłać gońców po odsiecz do Kriksów, Seminolów i Hiszpanów - powiedział Ryszard.- A my musimy trwać aż do ich przybycia.Innego wyjścia nie ma.- Może Miczi-malsa przedstawią rozsądne warunki - łudził się Czarna Strzała.- Cokolwiek zaproponują, dla Murzynów oznaczać to będzie koniec - z przekonaniem odrzekł Kos.- Dlatego nie przyjmujmy poselstwa.Niech pod bramą powiedzą, z czym przychodzą.- U nas być Peggy - przypomniał Catala.- Za tę dziewczynę nie odstąpią od oblężenia - Ryszard nie miał co do tego wątpliwości.- Traktujmy ją jako zakładniczkę.Może się przydać.Obserwowali zbliżających się posłów, potem Kos zwrócił się do Menewy:- Niech mój brat z Bobem i Sambo zejdą i odprawią Amerykanów.Nie potrzeba nam w forcie szpiegów [ Pobierz całość w formacie PDF ]