[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiadł na łóżku, ściągnął buty i rzucił je na podłogę.Rozejrzał się za miejscem na obuwie.I wtedy dostrzegł, nie zauważoną wcześniej, drewnianą półkę, a na niej lampkę nocną, budzik i małe radio tranzystorowe.Białe i plastikowe.Założył buty, zapiął koszulę i otworzył drzwi na schody.Jeszcze chwila, a już by mnie mieli.Lecz przez przypadek zdradzili się.Wspinał się, biorąc dwa schody naraz.Uchylił następne drzwi.Od chwili, kiedy Garret wyszedł z piwnicy, nie upłynęło więcej niż dwie minuty.Stanął i nasłuchiwał.Usłyszał głos pani Kesselman.Aha, pomyślał, nawiązuje z nimi łączność.Telefonuje lub używa radiostacji.Jedno albo drugie.Tak cicho, jak to tylko było możliwe, skradał się w stronę północnych drzwi zamykających podłużne pomie­szczenie.W ciemności korytarza wdzierał się wąski snop światła z jadalni.Pani Kesselman w szlafroku i domowych pantoflach, z włosami zawiniętymi w turban siedziała w fotelu karmiąc małego czarnego psa, zwiniętego w kłębek na podłodze.Drgnęli, gdy w drzwiach stanął Ragle.Pies zaczął szczekać.- Oh.przestraszył mnie pan - gospodyni trzymała ciągle w rękach kawałek psiego ciastka.- Potrzebuje pan czegoś jeszcze?- W moim pokoju stoi radio.- Owszem.- Porozumiewają się w ten sposób.- Kto?- Oni.Nie wiem, kim oni są, lecz mam pewność, że są wszędzie.Stoją mi za plecami, wyglądają zza ramienia, podglądają każdy mój ruch.Ty i twój syn też do nich należycie, pomyślał.Nabralibyście mnie swą wspaniałomyślnością i udaną serdecznością, gdyby nie to radio.Ale zapomnieliście usunąć z pokoju odbiornik.Być może nie starczy już czasu.Na korytarzu pokazał się Garret.- Wszystko w porządku? - zaniepokoił się.- Zamknij drzwi.Chcę być sama z naszym gościem.- Nie - podszedł do mężczyzny, który z bezradnie opuszczonymi rękoma przyglądał się ze zdziwieniem całej scenie.- Chcę, żeby on także tu był.- Nie potrafię, niestety, dowiedzieć się, czy już poinformowaliście Centralę, że tutaj jestem.Dlatego też muszę założyć, że jeszcze nie zdążyliście.Nie wiem, dokąd mógłbym się udać.W każdym razie dzisiaj w nocy nigdzie nie mogę szukać wsparcia.Muszę tu pozostać, czy chcę, czy nie.- O co chodzi? - zdumiała się gospodyni.Schyliła się i znowu zaczęła karmić psa, który, szczeknąwszy jeszcze parę razy, wziął się za jedzenie.- Ciągle ma pan świeże pomysły.Raz chce się pan zabić, innym razem ścigają pana jacyś ludzie, do których rzekomo i my mamy należeć.Co to za bzdury?- Tak, bzdury.- A dlaczego pana ścigają? - zainteresował się Garret.- Ponieważ jestem centrum Wszechświata.W każdym razie tak im się wydaje.Robią wszystko tak, jak gdyby istotnie uważali mnie za pępek Kosmosu.Strasznie się już natrudzili, aby zbudować wokół mnie iluzoryczne, fałszywe Uniwersum i wysadzić mnie z siodła, oswoić, ugłaskać, abym chciał z nimi współpracować.Ogromne budowle, całe miasto, samochody, wszystko to jedynie z mego powodu.Wygląda niezmiernie przekonywająco.Jedynym, czego nie potrafię zrozumieć, jest Konkurs „Gdzie jest mały, zielony człowieczek".- Oh - westchnęła pani Kesselman.- Pański kon­kurs.- Najwidoczniej to sedno sprawy.Ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego.Może pani wie?- Wiem nie więcej niż pan - odpowiedziała.- Oczy­wiście słyszy się coraz więcej, że cała ta ogólnokrajowa łamigłówka jest czymś z góry ukartowanym, ale wszystko to plotki.- Wie pani, czym naprawdę jest ten konkurs?Umilkli oboje.Pani Kesselman odwróciła się doń plecami ciągle kar­miąc psa.Garret rzucił się na kanapę, zakrył twarz rękoma, usiłował sprawiać wrażenie człowieka z zimną krwią.- Czy pani wie, co naprawdę robię każdego dnia? Wtedy, gdy powinienem rozmyślać, gdzie znajduje się mały zielony człowieczek? W istocie czynię coś całkiem innego niż skomplikowane obliczenia i wyrafinowane kompilacje.Oni wiedzą, co się za tym kryje.Ja - nie.Syn i matka milczeli.Garret zadrżał, zaniepokojony.Pani Kesselman wy­glądała na poruszoną tym, co usłyszała, ciągle jednak karmiła psa.- Mogę rozejrzeć się po mieszkaniu?- Oczywiście - kiwnęła potwierdzająco głową.- Ale przedtem niech pan zechce mnie wysłuchać.Panie Gumm, od kiedy pan się tu pojawił, czyniliśmy i nadal czynimy wszystko, co tylko w naszej mocy, aby pana usatysfakc­jonować.Ale.- zawiesiła na chwilę głos -.ale jesteśmy przez pana tak ogłupieni, że w istocie nie bardzo wiemy, co robimy.Nigdy przedtem się nie spotkaliśmy.Jeśli pan jest szalony, a na to wygląda, byłoby znacznie lepiej, żeby razem ze swoim samochodem nie trafił pan pod nasz dach.To nie jest w porządku, jeśli normalnych ludzi doprowadza się swoim zachowaniem do obłędu.- Właśnie - potwierdził Garret.Czy gdzieś się pomyliłem?, pomyślał Ragle.- W takim razie niech pani wyjaśni obecność radia w pokoju?.- Tu nie ma nic do wyjaśnienia - odpowiedziała ostro.- Najzwyczajniejszy w świecie odbiornik, kupiony niedługo po zakończeniu wojny.Już od lat stoi w piwnicy.Nie wiem, czy w ogóle działa.Wyglądała na bardzo zdenerwowaną.Na twarzy malo­wało się napięcie.- Każdy dzisiaj ma radio.A nawet dwa lub trzy.Ragle otworzył drzwi.Zobaczył małą spiżarnię, za­stawioną regałami i skrzynkami.- Chciałbym rozejrzeć się po domu - powtórzył.- Proszę, żeby państwo zechcieli wejść tu do środka.Oszczędzi mi to kłopotu domyślania się, co robicie za moimi plecami, gdy was nie widzę.W drzwiach tkwił klucz.- Ależ proszę.- Pani Kesselman przemogła się, choć prawie nie była w stanie wykrztusić ni słowa.- Tylko na parę minut - powiedział, gdy oboje bez słowa wchodzili do spiżami.Po chwili drzwi trzasnęły, szczęknął zamek i klucz znalazł się w kieszeni Ragle'a.Teraz czuł się znacznie lepiej.Czarny pies obserwował go uważnie.Dlaczego zrobiłem to wszystko?Później wpadła mu do głowy myśl, że pies opróżnił już miskę i czeka na więcej.Na stole leżała torebka z jedzeniem.Wsypał wszystko do plastikowego naczynia.Pies rzucił się do jedzenia.Ze spiżarni dochodził wyraźny męski głos.-.z pewnością.wariat - szeptał Garret.- Nie jestem wariatem - zaprzeczył Ragle.- Wi­działem, jak cała ta sprawa, krok po kroku dojrzewa do ostatecznego rozstrzygnięcia.Z wolna stawałem się tego świadomy.Zza drzwi usłyszał głos gospodyni.- Niech pan posłucha.Jest dla nas zupełnie jasne, że pan wierzy w to, co mówi.Ale czy nie zdaje pan sobie sprawy z tego, co pan wyprawia? Ponieważ pan sądzi, że wszyscy są przeciwko panu, wkrótce naprawdę pan wszyst­kich do tego zmusi.- Tak jak nas - dodał Garret.To istotnie było przekonujące.Ragle odezwał się niepewnie.- Nie mogę pozwolić sobie na żadne ryzyko.- Musi pan zaryzykować - odpowiedziała kobieta.- Bez ryzyka nie sposób żyć.- Przeszukam dom, a później porozmawiamy - po­stanowił.- Niech pan chociaż zadzwoni do swojej rodziny i powie, że nic złego mu się nie przydarzyło.- Pani Kesselman zachowywała pozory ogłady i godności cywili­zowanego człowieka.- Pewnie obawiają się o pańskie życie i może są bardzo zdenerwowani.- Albo niech nam pan pozwoli do nich zatelefonować.Po co mają wzywać policję, skoro jest pan żywy i cały.Ragle wyszedł z jadalni.Najpierw obejrzał salon.Nic specjalnego.A właściwie, czego się spodziewałem po tym domu?Co niezwykłego można byłoby tu znaleźć?Stary problem konieczności odpowiedzenia na pytanie o punkt wyjścia, tak dobrze znany z Konkursu.Dopóki niczego nie znajdzie, nic nie będzie wiedział.Lecz jeśli dotrze do czegoś, nie będzie pewny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl