[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usunąwszy raz pod tym względem wszelką wątpliwość, zacząłem zastanawiać sięnad dalszym moim losem, czyli nad drogą, którą miałem obrać.Terazbardziej niż kiedykolwiek sądziłem, że święte prawa honoru nakazują mi udać się przez Sierra Morenę.Dziwne może się wydawać, że zajmowałem się tyle sprawami mo-jego honoru a tak mało wypadkami poprzedniej nocy, ale ten sposóbmyślenia był skutkiem mego wychowania, jak to się pokaże w dalszymciągu tego opowiadania.Tymczasem wracam do mojej podróży.Bardzo byłem ciekawy dowiedzieć się, co diabli poczęli z moimkoniem, którego zostawiłem w Venta Quemada; ponieważ zaś drogatamtędy mi wypadała, postanowiłem wstąpić do gospody.Musiałempiechotą przebyć całą dolinę Los Hermanos oraz następną, w którejznajdowała się venta, i tak byłem zmęczony, żem z niecierpliwością oczekiwał chwili, w której odzyskam mego konia.W istocie, znalazłem go w tej samej stajni, gdziem go wczoraj zostawił.Dzielny mój gnia-dosz nie stracił zwykłej wesołości, a po połysku jego skóry poznałem, że ktoś pilne miał o nim staranie.Nie mogłem pojąć, kto się tym zajmował, ale tyle już widziałem nadzwyczajnych rzeczy, że nie warto się było nad tą jedną długo zastanawiać.Byłbym natychmiast puścił się w drogę, gdyby mi nie była przyszła chętka raz jeszcze obejrzeć gospodę.Znalazłem izbę, w której się naprzód położyłem, ale pomimo najusil-niejszych poszukiwań nie mogłem wyszukać komnaty, gdzie poznałemNASK IFPUG28Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UGpiękne Mauretanki.Znudziły mnie te próżne przepatrywania kątów,dosiadłem więc konia i udałem się w dalszą podróż.Kiedym się obudził pod szubienicą Los Hermanos, słońce połowybiegu już dochodziło, od tego czasu dwie godziny zużyłem na przyby-cie do venty; tak więc, gdym następnie parę mil ujechał, trzeba było pomyśleć o nowym schronieniu, ale nie widząc nigdzie żadnego dachu, postępowałem dalej.Wreszcie dostrzegłem w dali gotycką kaplicę, októrą opierała się mała chatka, z pozoru wyglądająca na pustelnię.Wszystko to leżało w dość znacznym oddaleniu od drogi, ale gdy głód zaczął mnie przyciskać, nie wahałem się zboczyć w nadziei posiłku.Przybywszy przywiązałem konia do drzewa, zapukałem do drzwipustelni i ujrzałem wychodzącego zakonnika nader czcigodnej postaci.Uścisnął mnie z ojcowską troskliwością i rzekł:– Wejdź, mój synu, czym prędzej, nie przepędzaj nocy pod gołymniebem, strzeż się pokus, gdyż Pan odsunął od nas swoją prawicę.Podziękowałem pustelnikowi za dobroć, jaką mi oświadczył, i na-pomknąłem mu o głodzie, który mnie trawił.– Myśl tymczasem o zbawieniu duszy, mój synu – odparł – idź dokaplicy, klęknij i módl się przed krzyżem.Ja pomyślę o potrzebachtwego ciała; ale musisz poprzestać na skromnym posiłku, na jaki stać biedną chatkę pustelnika.Poszedłem do kaplicy i w istocie począłem się modlić, gdyż nietylko że sam nigdy nie byłem bezbożnikiem, ale nawet nie pojmowa-łem, że mogą istnieć ludzie nie wierzący.Wszystko to pochodziło jeszcze ze sposobów, jakimi mnie wychowano.W kwadrans później pustelnik przyszedł po mnie i wprowadził dochaty, gdzie znalazłem dość porządne nakrycie.Na wieczerzę składały się wyborne oliwki, kardy marynowane w occie.sos z cebulą hiszpań-ską i suchary zamiast chleba; wreszcie znalazła się butelka wina, które-go pustelnik nie pił, ale używał jedynie do ofiary mszy świętej.Dowiedziawszy się o tym, zostawiłem również wino nie tknięte,Podczas gdy się z przyjemnością posilałem, weszła do chaty takstraszliwa postać, jakiej dotąd jeszcze nigdy w życiu nie widziałem.Był to człowiek, jak się zdawało, młody, ale odstraszającej chudości.Włosy miał najeżone, jedno oko wykłute i świeżo jeszcze rozkrwawio-ne.Z ust wychodził mu język pokryty pianą.Okrywała go dość po-rządna czarna suknia, ale nie miał na sobie ani koszuli, ani żadnych spodni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Usunąwszy raz pod tym względem wszelką wątpliwość, zacząłem zastanawiać sięnad dalszym moim losem, czyli nad drogą, którą miałem obrać.Terazbardziej niż kiedykolwiek sądziłem, że święte prawa honoru nakazują mi udać się przez Sierra Morenę.Dziwne może się wydawać, że zajmowałem się tyle sprawami mo-jego honoru a tak mało wypadkami poprzedniej nocy, ale ten sposóbmyślenia był skutkiem mego wychowania, jak to się pokaże w dalszymciągu tego opowiadania.Tymczasem wracam do mojej podróży.Bardzo byłem ciekawy dowiedzieć się, co diabli poczęli z moimkoniem, którego zostawiłem w Venta Quemada; ponieważ zaś drogatamtędy mi wypadała, postanowiłem wstąpić do gospody.Musiałempiechotą przebyć całą dolinę Los Hermanos oraz następną, w którejznajdowała się venta, i tak byłem zmęczony, żem z niecierpliwością oczekiwał chwili, w której odzyskam mego konia.W istocie, znalazłem go w tej samej stajni, gdziem go wczoraj zostawił.Dzielny mój gnia-dosz nie stracił zwykłej wesołości, a po połysku jego skóry poznałem, że ktoś pilne miał o nim staranie.Nie mogłem pojąć, kto się tym zajmował, ale tyle już widziałem nadzwyczajnych rzeczy, że nie warto się było nad tą jedną długo zastanawiać.Byłbym natychmiast puścił się w drogę, gdyby mi nie była przyszła chętka raz jeszcze obejrzeć gospodę.Znalazłem izbę, w której się naprzód położyłem, ale pomimo najusil-niejszych poszukiwań nie mogłem wyszukać komnaty, gdzie poznałemNASK IFPUG28Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UGpiękne Mauretanki.Znudziły mnie te próżne przepatrywania kątów,dosiadłem więc konia i udałem się w dalszą podróż.Kiedym się obudził pod szubienicą Los Hermanos, słońce połowybiegu już dochodziło, od tego czasu dwie godziny zużyłem na przyby-cie do venty; tak więc, gdym następnie parę mil ujechał, trzeba było pomyśleć o nowym schronieniu, ale nie widząc nigdzie żadnego dachu, postępowałem dalej.Wreszcie dostrzegłem w dali gotycką kaplicę, októrą opierała się mała chatka, z pozoru wyglądająca na pustelnię.Wszystko to leżało w dość znacznym oddaleniu od drogi, ale gdy głód zaczął mnie przyciskać, nie wahałem się zboczyć w nadziei posiłku.Przybywszy przywiązałem konia do drzewa, zapukałem do drzwipustelni i ujrzałem wychodzącego zakonnika nader czcigodnej postaci.Uścisnął mnie z ojcowską troskliwością i rzekł:– Wejdź, mój synu, czym prędzej, nie przepędzaj nocy pod gołymniebem, strzeż się pokus, gdyż Pan odsunął od nas swoją prawicę.Podziękowałem pustelnikowi za dobroć, jaką mi oświadczył, i na-pomknąłem mu o głodzie, który mnie trawił.– Myśl tymczasem o zbawieniu duszy, mój synu – odparł – idź dokaplicy, klęknij i módl się przed krzyżem.Ja pomyślę o potrzebachtwego ciała; ale musisz poprzestać na skromnym posiłku, na jaki stać biedną chatkę pustelnika.Poszedłem do kaplicy i w istocie począłem się modlić, gdyż nietylko że sam nigdy nie byłem bezbożnikiem, ale nawet nie pojmowa-łem, że mogą istnieć ludzie nie wierzący.Wszystko to pochodziło jeszcze ze sposobów, jakimi mnie wychowano.W kwadrans później pustelnik przyszedł po mnie i wprowadził dochaty, gdzie znalazłem dość porządne nakrycie.Na wieczerzę składały się wyborne oliwki, kardy marynowane w occie.sos z cebulą hiszpań-ską i suchary zamiast chleba; wreszcie znalazła się butelka wina, które-go pustelnik nie pił, ale używał jedynie do ofiary mszy świętej.Dowiedziawszy się o tym, zostawiłem również wino nie tknięte,Podczas gdy się z przyjemnością posilałem, weszła do chaty takstraszliwa postać, jakiej dotąd jeszcze nigdy w życiu nie widziałem.Był to człowiek, jak się zdawało, młody, ale odstraszającej chudości.Włosy miał najeżone, jedno oko wykłute i świeżo jeszcze rozkrwawio-ne.Z ust wychodził mu język pokryty pianą.Okrywała go dość po-rządna czarna suknia, ale nie miał na sobie ani koszuli, ani żadnych spodni [ Pobierz całość w formacie PDF ]