[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mark - powiedział Scobie - masz słuszność mówiąc, że jesteś tylko widzem.To znaczy, że nie rozumiesz pewnych rzeczy.Po co więc masz się dręczyć słuchaniem nas, godzina za godziną? Będziemy się oczywiście włączali co jakiś czas.Trzymaj się.- Przerwał kontakt radiowy.- On nie ma racji - upierała się Broberg.Scobie wzruszył ramionami.- Ma czy nie, co za różnica? Nie zaśniemy po raz drugi w tym czasie, jaki nam pozostał.Gra wcale nam nie przeszkadzała podczas drogi.Właściwie to nawet pomagała, pozwalając zapomnieć o ponurej sytuacji.- To prawda.Śniadajmy więc żywo i ruszajmy w dalszą drogę.Droga była coraz trudniejsza.- Zaiste Biała Wiedźma rzuciła urok na ten trakt - mówi Ricia.- Nie ulękniemy się - przysięga Kendrick.- Nie, nigdy, póki idziemy ramie w ramię, ja i ty, o najszlachetniejszy z mężów.Spadający z góry piasko-lód ogarnął ich i odepchnął o kilkanaście metrów.Zatrzymali się na wystającym kamieniu.Kiedy nawała minęła ich, podnieśli swe poobijane ciała i powlekli się naprzód w poszukiwaniu lepszego podejścia.Miejsce, gdzie pozostał młotek geologa, było teraz niedostępne.- Co strzaskało most? - pyta Ricia.- Olbrzym - odpowiada Kendrick.- Widziałem go, wpadając do rzekł.Rzucił się na mnie i starliśmy się na płyciźnie, aż zmusiłem go do ucieczki.Uniósł ze sobą mój miecz wbity w jego udo.- Masz swoją włócznię, wykutą przez Waylanda - mówi Ricia - i zawsze masz moje serce.Zatrzymali się na ostatnim odgarniętym kawałku skały.Okazało się, że nie jest to półka, ale iglica z lodu wodnego.Dookoła rozciągała się płaszczyzna z piasko-lodu, znowu spokojna.Przed nimi pozostało trzydzieści metrów stoku, a potem krawędź i gwiazdy.Ale równie dobrze mogło to być trzydzieści lat świetlnych.Ktokolwiek spróbowałby przeżyć tę odległość, zapadłby się na nieznaną głębokość.Nie było sensu schodzić w dół odsłoniętą stroną lodowej iglicy.Broberg przywierała do niej przez godzinę, wykuwając nożem stopnie, po których się następnie wspięli.Stan Scobiego nie pozwalał pomóc jej w pracy.Jeśli zdecydują się na powrót, mogą łatwo ześliznąć się, spaść i dać się pochłonąć przez piasko-lód.Jeśli zaś nawet tego unikną, nigdy nie znajdą nowej drogi: w bateriach pozostało im energii zaledwie na dwie godziny.Usiłując przeć do przodu i jednocześnie wymieniać między sobą ogniwo Garcilasa, daliby tylko klasyczny przykład bezsensownego działania.Usiedli więc, z nogami wiszącymi nad otchłanią, i trzymali się za ręce patrząc na Saturna i na siebie nawzajem.- Nie sądzę, by orki zdołały przebić stalową bramę tej wieży - mówi Kendrick - ale zechcą wziąć nas głodem.- Nigdy dotąd nie porzucałeś nadziei, mój rycerzu - odpowiada Ricia i caluje go w skroń.- Rozejrzyjmy się może? Te ściany są niewypowiedzianie stare.Któż wie, jakie mogą w sobie kryć czary? Może dwa płaszcze z piór feniksa, które poniosą nas, śmiejących się, do domu.- Lękam się, że nie, moja ukochana.Nasz czar spoczął na nas samych.- Kendrick dotyka włóczni, która błyszczy oparta o mur.- Smutny i szary będzie ten świat bez ciebie.Możemy jedynie z godnością przyjąć nasz los.- I z radością, skoro jesteśmy razem.Na ustach Ricii pojawia się psotny uśmieszek: - Widziałam łoże w jednej z komnat.Skorzystamy z niego?Kendrick marszczy czoło.- Winniśmy raczej uspokoić nasze myśli i dusze.Ricia ciągnie go za łokieć.- Później, tak.A poza tym, kto wie? Może strzepując pył z koca zobaczymy, że jest to płaszcz-niewidek, dzięki któremu przedostaniemy się przez linie wroga?- To tylko marzenie senne.Strach pojawia się w jej oczach.- I cóż, jeśli tak jest?Jej świat chwieje się w posadach.- Mogę w marzeniach nawet nas uwolnić, jeśli mi pomożesz.Pięść Scobiego uderzyła w lód.- Nie! - wycharczał.- Umrę w tym świecie, który istnieje.Ricia odsuwa się od niego.Kendrick widzi, jak opanowuje ją groza.- Tyś szalony, najdroższy - szepce.Obrócił się i schwycił ją za ramiona.- Nie chcesz pamiętać o Tornie i twoich chłopcach?- O kim?Kendrick opada z sił.- Nie wiem.Ja też zapomniałem.Opiera się na nim, tu, na wichrowym wzgórzu.W górze kołuje jastrząb.- To z pewnością skutek złego czaru.Och, moje serce, moje życie, odrzuć go od siebie! Daj mi odnaleźć sposób ocalenia nas.- Błagalne stówa brzmią niepewnie; pobrzmiewa w nich trwoga.Kendrick prostuje się.Kladzie dloń na wióczni W ay landa i dzięki temu wstępują weń jakby nowe siły płynące z oręża.- Zaklęcie to zaiste - odpowiada.Glos jego nabiera mocy.- Nie pozostanę w jego mroku ani nie pozwolę, by ciebie oślepiał i ogłuszał, moja pani.- Spogląda jej w oczy, nie pozwalając odwrócić wzroku.- Jest tylko jedna droga do naszej wolności.Droga ta prowadzi przez wrota śmierci.Czeka, milcząca i drżąca.- Cokolwiek byśmy zrobili, musimy zginąć, Ricia.Idźmy odtąd dalej jako my sami.- Ja.nie.Ja nie chcę.Ja.- Widzisz oto przed sobą narzędzie śmierci.Ostre ono, a jam silny, nie poczujesz bólu.Odsłania pierś.- Więc szybko uderzaj, Kendricku, nim zginę!Kendrick uderza.- Kocham cię – mówi.Ricia pada u jego stóp.- Idę za tobą, najdroższa - mówi, wyciąga ostrze, opiera drzewce o skalę, napiera na nie i pada obok niej.- Teraz jesteśmy wolni.- To był.koszmar.- Słowa Broberg były ledwie słyszalne.Głos Scobiego drżał.- Ale moim zdaniem potrzebny nam obojgu.Patrzył wprost przed siebie, pozwalając, by światło Saturna go oślepiało.- Inaczej pozostalibyśmy.szaleni? Może i nie, z lekarskiego punktu widzenia.Ale też i nie w rzeczywistości.- Byłoby łatwiej - wymamrotała.- Nie wiedzielibyśmy, że umieramy.- A wolałabyś to?Broberg zadygotała.Ociężałość na jej twar/y ustąpiła temu samemu napięciu, które wyrażały jego rysy.- Och, nie - odezwała się bardzo cicho, ale całkowicie świadomie.Nie, miałeś oczywiście rację.Dziękuję ci za twą odwagę.- Ty zawsze miałaś jej tyle, co inni, Jean.Po prostu masz więcej od innych wyobraźni.- Scobie zbył to gestem dłoni.- No, dobrze, trzeba połączyć się z biednym Markiem i poinformować go o wszystkim.Ale najpierw.- Jego słowa straciły rytm, który starał się utrzymać.- Najpierw.Uścisnęła go przez rękawice.- Co takiego, Colin?- Musimy coś postanowić w sprawie trzeciej baterii Luisa - wydusił z siebie, nadal patrząc w stronę wielkiej planety w koronie pierścieni.- Decyzja właściwie należy do ciebie, choć możemy podyskutować, jeśli chcesz.Ja nie mam zamiaru postąpić jak łobuz za cenę tych dodatkowych paru godzin.Nie chcę też korzystać z baterii na zmianę; w ten sposób oboje będziemy paskudnie umierać.Ale ty jednak może z niej skorzystaj.- I polem będę siedzieć obok twego zmarzniętego ciała? - odparła.- Nie.Nawet nie czułabym ciepła, w każdym razie nie w kościach.Obróciła się ku niemu tak gwałtownie, że niemal spadła z iglicy.Podtrzymał ją.- Ciepło! - krzyknęła tak ostro, jak krzyczy kołujący jastrząb.- Colin, zawieziemy jednak nasze kości do domu!- Właściwie to wspiąłem się na kadłub - rzekł Danzig.- Tyle mi wystarczy, by dojrzeć wszystko ponad tymi grzbietami i turniami.Mogę widzieć cały horyzont.- Dobrze - mruknął Scobie.- Przygotuj się, byś mógł szybko zobaczyć cały horyzont.W grę wchodzi wiele czynników, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć.Nasz sygnał nie będzie ani w części lak silny, jak to, co ty przygotowałeś.Może okazać się nikły i krótkotrwały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Mark - powiedział Scobie - masz słuszność mówiąc, że jesteś tylko widzem.To znaczy, że nie rozumiesz pewnych rzeczy.Po co więc masz się dręczyć słuchaniem nas, godzina za godziną? Będziemy się oczywiście włączali co jakiś czas.Trzymaj się.- Przerwał kontakt radiowy.- On nie ma racji - upierała się Broberg.Scobie wzruszył ramionami.- Ma czy nie, co za różnica? Nie zaśniemy po raz drugi w tym czasie, jaki nam pozostał.Gra wcale nam nie przeszkadzała podczas drogi.Właściwie to nawet pomagała, pozwalając zapomnieć o ponurej sytuacji.- To prawda.Śniadajmy więc żywo i ruszajmy w dalszą drogę.Droga była coraz trudniejsza.- Zaiste Biała Wiedźma rzuciła urok na ten trakt - mówi Ricia.- Nie ulękniemy się - przysięga Kendrick.- Nie, nigdy, póki idziemy ramie w ramię, ja i ty, o najszlachetniejszy z mężów.Spadający z góry piasko-lód ogarnął ich i odepchnął o kilkanaście metrów.Zatrzymali się na wystającym kamieniu.Kiedy nawała minęła ich, podnieśli swe poobijane ciała i powlekli się naprzód w poszukiwaniu lepszego podejścia.Miejsce, gdzie pozostał młotek geologa, było teraz niedostępne.- Co strzaskało most? - pyta Ricia.- Olbrzym - odpowiada Kendrick.- Widziałem go, wpadając do rzekł.Rzucił się na mnie i starliśmy się na płyciźnie, aż zmusiłem go do ucieczki.Uniósł ze sobą mój miecz wbity w jego udo.- Masz swoją włócznię, wykutą przez Waylanda - mówi Ricia - i zawsze masz moje serce.Zatrzymali się na ostatnim odgarniętym kawałku skały.Okazało się, że nie jest to półka, ale iglica z lodu wodnego.Dookoła rozciągała się płaszczyzna z piasko-lodu, znowu spokojna.Przed nimi pozostało trzydzieści metrów stoku, a potem krawędź i gwiazdy.Ale równie dobrze mogło to być trzydzieści lat świetlnych.Ktokolwiek spróbowałby przeżyć tę odległość, zapadłby się na nieznaną głębokość.Nie było sensu schodzić w dół odsłoniętą stroną lodowej iglicy.Broberg przywierała do niej przez godzinę, wykuwając nożem stopnie, po których się następnie wspięli.Stan Scobiego nie pozwalał pomóc jej w pracy.Jeśli zdecydują się na powrót, mogą łatwo ześliznąć się, spaść i dać się pochłonąć przez piasko-lód.Jeśli zaś nawet tego unikną, nigdy nie znajdą nowej drogi: w bateriach pozostało im energii zaledwie na dwie godziny.Usiłując przeć do przodu i jednocześnie wymieniać między sobą ogniwo Garcilasa, daliby tylko klasyczny przykład bezsensownego działania.Usiedli więc, z nogami wiszącymi nad otchłanią, i trzymali się za ręce patrząc na Saturna i na siebie nawzajem.- Nie sądzę, by orki zdołały przebić stalową bramę tej wieży - mówi Kendrick - ale zechcą wziąć nas głodem.- Nigdy dotąd nie porzucałeś nadziei, mój rycerzu - odpowiada Ricia i caluje go w skroń.- Rozejrzyjmy się może? Te ściany są niewypowiedzianie stare.Któż wie, jakie mogą w sobie kryć czary? Może dwa płaszcze z piór feniksa, które poniosą nas, śmiejących się, do domu.- Lękam się, że nie, moja ukochana.Nasz czar spoczął na nas samych.- Kendrick dotyka włóczni, która błyszczy oparta o mur.- Smutny i szary będzie ten świat bez ciebie.Możemy jedynie z godnością przyjąć nasz los.- I z radością, skoro jesteśmy razem.Na ustach Ricii pojawia się psotny uśmieszek: - Widziałam łoże w jednej z komnat.Skorzystamy z niego?Kendrick marszczy czoło.- Winniśmy raczej uspokoić nasze myśli i dusze.Ricia ciągnie go za łokieć.- Później, tak.A poza tym, kto wie? Może strzepując pył z koca zobaczymy, że jest to płaszcz-niewidek, dzięki któremu przedostaniemy się przez linie wroga?- To tylko marzenie senne.Strach pojawia się w jej oczach.- I cóż, jeśli tak jest?Jej świat chwieje się w posadach.- Mogę w marzeniach nawet nas uwolnić, jeśli mi pomożesz.Pięść Scobiego uderzyła w lód.- Nie! - wycharczał.- Umrę w tym świecie, który istnieje.Ricia odsuwa się od niego.Kendrick widzi, jak opanowuje ją groza.- Tyś szalony, najdroższy - szepce.Obrócił się i schwycił ją za ramiona.- Nie chcesz pamiętać o Tornie i twoich chłopcach?- O kim?Kendrick opada z sił.- Nie wiem.Ja też zapomniałem.Opiera się na nim, tu, na wichrowym wzgórzu.W górze kołuje jastrząb.- To z pewnością skutek złego czaru.Och, moje serce, moje życie, odrzuć go od siebie! Daj mi odnaleźć sposób ocalenia nas.- Błagalne stówa brzmią niepewnie; pobrzmiewa w nich trwoga.Kendrick prostuje się.Kladzie dloń na wióczni W ay landa i dzięki temu wstępują weń jakby nowe siły płynące z oręża.- Zaklęcie to zaiste - odpowiada.Glos jego nabiera mocy.- Nie pozostanę w jego mroku ani nie pozwolę, by ciebie oślepiał i ogłuszał, moja pani.- Spogląda jej w oczy, nie pozwalając odwrócić wzroku.- Jest tylko jedna droga do naszej wolności.Droga ta prowadzi przez wrota śmierci.Czeka, milcząca i drżąca.- Cokolwiek byśmy zrobili, musimy zginąć, Ricia.Idźmy odtąd dalej jako my sami.- Ja.nie.Ja nie chcę.Ja.- Widzisz oto przed sobą narzędzie śmierci.Ostre ono, a jam silny, nie poczujesz bólu.Odsłania pierś.- Więc szybko uderzaj, Kendricku, nim zginę!Kendrick uderza.- Kocham cię – mówi.Ricia pada u jego stóp.- Idę za tobą, najdroższa - mówi, wyciąga ostrze, opiera drzewce o skalę, napiera na nie i pada obok niej.- Teraz jesteśmy wolni.- To był.koszmar.- Słowa Broberg były ledwie słyszalne.Głos Scobiego drżał.- Ale moim zdaniem potrzebny nam obojgu.Patrzył wprost przed siebie, pozwalając, by światło Saturna go oślepiało.- Inaczej pozostalibyśmy.szaleni? Może i nie, z lekarskiego punktu widzenia.Ale też i nie w rzeczywistości.- Byłoby łatwiej - wymamrotała.- Nie wiedzielibyśmy, że umieramy.- A wolałabyś to?Broberg zadygotała.Ociężałość na jej twar/y ustąpiła temu samemu napięciu, które wyrażały jego rysy.- Och, nie - odezwała się bardzo cicho, ale całkowicie świadomie.Nie, miałeś oczywiście rację.Dziękuję ci za twą odwagę.- Ty zawsze miałaś jej tyle, co inni, Jean.Po prostu masz więcej od innych wyobraźni.- Scobie zbył to gestem dłoni.- No, dobrze, trzeba połączyć się z biednym Markiem i poinformować go o wszystkim.Ale najpierw.- Jego słowa straciły rytm, który starał się utrzymać.- Najpierw.Uścisnęła go przez rękawice.- Co takiego, Colin?- Musimy coś postanowić w sprawie trzeciej baterii Luisa - wydusił z siebie, nadal patrząc w stronę wielkiej planety w koronie pierścieni.- Decyzja właściwie należy do ciebie, choć możemy podyskutować, jeśli chcesz.Ja nie mam zamiaru postąpić jak łobuz za cenę tych dodatkowych paru godzin.Nie chcę też korzystać z baterii na zmianę; w ten sposób oboje będziemy paskudnie umierać.Ale ty jednak może z niej skorzystaj.- I polem będę siedzieć obok twego zmarzniętego ciała? - odparła.- Nie.Nawet nie czułabym ciepła, w każdym razie nie w kościach.Obróciła się ku niemu tak gwałtownie, że niemal spadła z iglicy.Podtrzymał ją.- Ciepło! - krzyknęła tak ostro, jak krzyczy kołujący jastrząb.- Colin, zawieziemy jednak nasze kości do domu!- Właściwie to wspiąłem się na kadłub - rzekł Danzig.- Tyle mi wystarczy, by dojrzeć wszystko ponad tymi grzbietami i turniami.Mogę widzieć cały horyzont.- Dobrze - mruknął Scobie.- Przygotuj się, byś mógł szybko zobaczyć cały horyzont.W grę wchodzi wiele czynników, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć.Nasz sygnał nie będzie ani w części lak silny, jak to, co ty przygotowałeś.Może okazać się nikły i krótkotrwały [ Pobierz całość w formacie PDF ]