[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze teraz zdarzało się, że jakiś głupi kruk próbował wydziobywać mu oczy i odlatywał z wyraźnie krótszym dziobem.Vimes podbiegł do szubienicy, z trudem łapiąc oddech.Jego zwierzyna mogła w tej chwili być już wszędzie.Resztki światła dnia, które przesączały się jakoś przez mgłę, w końcu zrezygnowały.Stanął pod szubienicą, która skrzypiała.Zbudowano ją tak, żeby skrzypiała.Co by komu przyszło z tej publicznej demonstracji kary dla zbrodniarzy, gdyby nie skrzypiała złowieszczo? W czasach większej dostępności gotówki miasto zatrudniało staruszka, który uruchamiał skrzypienie za pomocą długiego sznura, ale teraz wbudowano tam mechanizm sprężynowy, wymagający nakręcania zaledwie raz w miesiącu.Wilgoć osiadała na sztucznym trupie.– Niech to demony porwą – mruknął Vimes i spróbował ruszyć z powrotem drogą, którą przyszedł.Po dziesięciu sekundach błądzenia potknął się o coś.Był to leżący w rynsztoku drewniany trup.Kiedy wrócił do szubienicy, pusty łańcuch kołysał się lekko na wietrze i podzwaniał we mgle.Sierżant Colon stuknął w pierś golema.Zabrzmiało „donk!”.– Jak doniczka – stwierdził Nobby.– Jak one mogą się ruszać, jeśli są jak doniczki? Przecież powinny ciągle pękać.– I są tępe – dodał Colon.– Słyszałem o jednym takim w Quirmie, co mu kazali kopać rów i potem zapomnieli.Przypomnieli sobie, jak wszędzie było pełno wody, bo się przekopał aż do rzeki.Marchewa rozwinął na stole chem i położył obok kartkę znalezioną w ustach ojca Tubelceka.– On jest martwy, prawda? – upewnił się Colon.– Nieszkodliwy – odparł Marchewa, sprawdzając oba kawałki papieru.– To dobrze.Gdzieś tu powinien być młot, zaraz go.– Nie.– Widział pan, jak się zachowywał, kapitanie?– Nie sądzę, żeby naprawdę mógł mnie uderzyć.Myślę, że chciał nas tylko wystraszyć.– I udało mu się!– Popatrz na to, Fred.Sierżant spojrzał na biurko.– Zagraniczne pisanie – powiedział tonem sugerującym, że nawet nie da się porównać z porządnym pisaniem miejscowym, a w dodatku pewnie śmierdzi czosnkiem.– Widzisz w nich coś niezwykłego?– No.wyglądają tak samo – przyznał Colon.– Ten pożółkły to chem Dorfla.Ten drugi jest ojca Tubelceka – wyjaśnił Marchewa.– Identyczne, co do litery.– Ale dlaczego?– Myślę, że Dorfl napisał te słowa i włożył ojcu Tubelcekowi do ust, kiedy kapłan umarł – mówił powoli Marchewa, wciąż przyglądając się obu kartkom.– Buee, fuj! – wtrącił Nobby.– To obrzydliwe i tyle.– Nie, nie rozumiesz – tłumaczył Marchewa.– On je napisał, bo były jedyne, o których na pewno wiedział, że działają.– Jak działają?– No.Pamiętasz usta-usta? Znaczy, pierwszą pomoc? Wiem, że wiesz, Nobby.Poszedłeś ze mną na ten kurs w YMPA.– Bo pan mówił, że dają za darmo herbatę i ciasteczko, kapitanie – odparł nadąsany Nobby.– Zresztą manekin uciekł, kiedy była moja kolejka.– Tu chodziło o takie samo ratowanie życia.Chcemy, żeby człowiek oddychał, więc staramy się, żeby miał w sobie powietrze.Wszyscy trzej obejrzeli się na golema.– Ale golemy nie oddychają – zauważył Colon.– Nie; golem zna tylko jedno, co zachowuje przy życiu: słowa w głowie.Wszyscy trzej odwrócili się znowu i spojrzeli na słowa.A potem znowu, by popatrzeć na posąg, który był Dorflem.– Jakoś chłodno się zrobiło.– wyjąkał Nobby.– Wyraźnie poczułem, jak aura migocze w powietrzu! Całkiem jakby ktoś.– Co się dzieje? – zapytał Vimes, strzepując z płaszcza wilgoć.–.otworzył drzwi – dokończył Nobby.Minęło dziesięć minut.Sierżant Colon i Nobby skończyli służbę, ku ogólnej uldze.Zwłaszcza Colon miał duże trudności z zaakceptowaniem idei, że można nadal prowadzić śledztwo, kiedy ktoś już się przyznał.Burzyło to zasady wyniesione ze szkolenia i z doświadczenia.Przyznanie się kończyło sprawę.Nie można przecież tak nie wierzyć ludziom.Nie wierzy się im tylko wtedy, kiedy twierdzą, że są niewinni.Winni są godni zaufania.Inne podejście uderzało w podstawy pracy policyjnej.– Biała glina – powiedział Marchewa.– Znaleźliśmy białą glinę.Praktycznie niewypaloną.Dorfl jest zrobiony z ciemnej terakoty i twardy jak kamień.– Ostatnią rzeczą, jaką widział kapłan, był golem – przypomniał Vimes.– Dorfl, na pewno.Ale to nie to samo, co stwierdzić, że Dorfl jest mordercą.Uważam, że zjawił się tam, kiedy ojciec Tubelcek już umierał.To wszystko.– Tak? A dlaczego?– Ja.jeszcze nie mam pewności.Ale widywałem Dorfla.Zawsze sprawiał wrażenie osoby bardzo łagodnej.– Pracuje w rzeźni.– Może to nie takie złe miejsce pracy dla kogoś łagodnego, sir – stwierdził Marchewa.– Zresztą sprawdziłem wszystkie zapisy, jakie udało mi się znaleźć, i nie sądzę, żeby golem kiedykolwiek kogoś zaatakował.Albo popełnił jakieś przestępstwo.– Nie, daj spokój – obruszył się Vimes.– Wszyscy wiedzą.– Urwał, gdy jego cyniczne uszy usłyszały jego zdumiony głos.– Naprawdę nigdy?– Pewnie, ludzie zawsze powtarzają, że znają kogoś, kto ma znajomego, którego dziadek słyszał o golemie, co to niby zabił człowieka, ale to właściwie wszystko, sir.Golemom nie wolno krzywdzić ludzi.Jest to zapisane w ich słowach.– Ciarki mnie przechodzą na ich widok, to wiem na pewno.– Każdego ciarki przechodzą, sir [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Jeszcze teraz zdarzało się, że jakiś głupi kruk próbował wydziobywać mu oczy i odlatywał z wyraźnie krótszym dziobem.Vimes podbiegł do szubienicy, z trudem łapiąc oddech.Jego zwierzyna mogła w tej chwili być już wszędzie.Resztki światła dnia, które przesączały się jakoś przez mgłę, w końcu zrezygnowały.Stanął pod szubienicą, która skrzypiała.Zbudowano ją tak, żeby skrzypiała.Co by komu przyszło z tej publicznej demonstracji kary dla zbrodniarzy, gdyby nie skrzypiała złowieszczo? W czasach większej dostępności gotówki miasto zatrudniało staruszka, który uruchamiał skrzypienie za pomocą długiego sznura, ale teraz wbudowano tam mechanizm sprężynowy, wymagający nakręcania zaledwie raz w miesiącu.Wilgoć osiadała na sztucznym trupie.– Niech to demony porwą – mruknął Vimes i spróbował ruszyć z powrotem drogą, którą przyszedł.Po dziesięciu sekundach błądzenia potknął się o coś.Był to leżący w rynsztoku drewniany trup.Kiedy wrócił do szubienicy, pusty łańcuch kołysał się lekko na wietrze i podzwaniał we mgle.Sierżant Colon stuknął w pierś golema.Zabrzmiało „donk!”.– Jak doniczka – stwierdził Nobby.– Jak one mogą się ruszać, jeśli są jak doniczki? Przecież powinny ciągle pękać.– I są tępe – dodał Colon.– Słyszałem o jednym takim w Quirmie, co mu kazali kopać rów i potem zapomnieli.Przypomnieli sobie, jak wszędzie było pełno wody, bo się przekopał aż do rzeki.Marchewa rozwinął na stole chem i położył obok kartkę znalezioną w ustach ojca Tubelceka.– On jest martwy, prawda? – upewnił się Colon.– Nieszkodliwy – odparł Marchewa, sprawdzając oba kawałki papieru.– To dobrze.Gdzieś tu powinien być młot, zaraz go.– Nie.– Widział pan, jak się zachowywał, kapitanie?– Nie sądzę, żeby naprawdę mógł mnie uderzyć.Myślę, że chciał nas tylko wystraszyć.– I udało mu się!– Popatrz na to, Fred.Sierżant spojrzał na biurko.– Zagraniczne pisanie – powiedział tonem sugerującym, że nawet nie da się porównać z porządnym pisaniem miejscowym, a w dodatku pewnie śmierdzi czosnkiem.– Widzisz w nich coś niezwykłego?– No.wyglądają tak samo – przyznał Colon.– Ten pożółkły to chem Dorfla.Ten drugi jest ojca Tubelceka – wyjaśnił Marchewa.– Identyczne, co do litery.– Ale dlaczego?– Myślę, że Dorfl napisał te słowa i włożył ojcu Tubelcekowi do ust, kiedy kapłan umarł – mówił powoli Marchewa, wciąż przyglądając się obu kartkom.– Buee, fuj! – wtrącił Nobby.– To obrzydliwe i tyle.– Nie, nie rozumiesz – tłumaczył Marchewa.– On je napisał, bo były jedyne, o których na pewno wiedział, że działają.– Jak działają?– No.Pamiętasz usta-usta? Znaczy, pierwszą pomoc? Wiem, że wiesz, Nobby.Poszedłeś ze mną na ten kurs w YMPA.– Bo pan mówił, że dają za darmo herbatę i ciasteczko, kapitanie – odparł nadąsany Nobby.– Zresztą manekin uciekł, kiedy była moja kolejka.– Tu chodziło o takie samo ratowanie życia.Chcemy, żeby człowiek oddychał, więc staramy się, żeby miał w sobie powietrze.Wszyscy trzej obejrzeli się na golema.– Ale golemy nie oddychają – zauważył Colon.– Nie; golem zna tylko jedno, co zachowuje przy życiu: słowa w głowie.Wszyscy trzej odwrócili się znowu i spojrzeli na słowa.A potem znowu, by popatrzeć na posąg, który był Dorflem.– Jakoś chłodno się zrobiło.– wyjąkał Nobby.– Wyraźnie poczułem, jak aura migocze w powietrzu! Całkiem jakby ktoś.– Co się dzieje? – zapytał Vimes, strzepując z płaszcza wilgoć.–.otworzył drzwi – dokończył Nobby.Minęło dziesięć minut.Sierżant Colon i Nobby skończyli służbę, ku ogólnej uldze.Zwłaszcza Colon miał duże trudności z zaakceptowaniem idei, że można nadal prowadzić śledztwo, kiedy ktoś już się przyznał.Burzyło to zasady wyniesione ze szkolenia i z doświadczenia.Przyznanie się kończyło sprawę.Nie można przecież tak nie wierzyć ludziom.Nie wierzy się im tylko wtedy, kiedy twierdzą, że są niewinni.Winni są godni zaufania.Inne podejście uderzało w podstawy pracy policyjnej.– Biała glina – powiedział Marchewa.– Znaleźliśmy białą glinę.Praktycznie niewypaloną.Dorfl jest zrobiony z ciemnej terakoty i twardy jak kamień.– Ostatnią rzeczą, jaką widział kapłan, był golem – przypomniał Vimes.– Dorfl, na pewno.Ale to nie to samo, co stwierdzić, że Dorfl jest mordercą.Uważam, że zjawił się tam, kiedy ojciec Tubelcek już umierał.To wszystko.– Tak? A dlaczego?– Ja.jeszcze nie mam pewności.Ale widywałem Dorfla.Zawsze sprawiał wrażenie osoby bardzo łagodnej.– Pracuje w rzeźni.– Może to nie takie złe miejsce pracy dla kogoś łagodnego, sir – stwierdził Marchewa.– Zresztą sprawdziłem wszystkie zapisy, jakie udało mi się znaleźć, i nie sądzę, żeby golem kiedykolwiek kogoś zaatakował.Albo popełnił jakieś przestępstwo.– Nie, daj spokój – obruszył się Vimes.– Wszyscy wiedzą.– Urwał, gdy jego cyniczne uszy usłyszały jego zdumiony głos.– Naprawdę nigdy?– Pewnie, ludzie zawsze powtarzają, że znają kogoś, kto ma znajomego, którego dziadek słyszał o golemie, co to niby zabił człowieka, ale to właściwie wszystko, sir.Golemom nie wolno krzywdzić ludzi.Jest to zapisane w ich słowach.– Ciarki mnie przechodzą na ich widok, to wiem na pewno.– Każdego ciarki przechodzą, sir [ Pobierz całość w formacie PDF ]