[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od tego czasu minęła króciutka chwila, która jednak wydawała się trwać wiecznie.- Nie weźmiesz mej duszy - krzyknął.- Tym ra­zem mam zamiar skończyć z tobą raz na zawsze! Dość już tego wszystkiego!Ba'alzamon uciekł, człowiek i cień zniknęli.Przez moment Rand marszcząc brwi, patrzył w miejsce, gdzie przed chwilą stał tamten.Kiedy Ba'alzamon znikał, poczuł coś, jakby.zmarszczkę.Skręcenie, jakby tamten w jakiś sposób wygiął rzeczywistość.Nie zwracając uwagi na wpatrzonych weń ludzi, nie patrząc na Moiraine, leżącą bezwładnie u podstawy kolumny, Rand sięgnął poza siebie, przez Callandora, i nagiął rzeczywistość, otwierając drzwi w jakieś inne miejsce.Nie wiedział, dokąd prowadzą, wie­dział tylko tyle, że Ba'alzamon poszedł tamtędy.- Teraz ja jestem myśliwym - powiedział i wszedł do środka.Kamienie zadrżały pod stopami Egwene.Sam Kamień zatrząsł się, zadźwięczał.Odzyskała równowagę i przysta­nęła, nasłuchując.Dźwięk nie powtórzył się, wstrząsy rów­nież nie.Cokolwiek się zdarzyło, było już po wszystkim.Drogę przegradzały jej drzwi z żelaznych prętów, zamek na nich był wielki jak jej głowa.Przeniosła Ziemię, zanim go dosięgła, a kiedy pchnęła drzwi, zamek pękł na pół.Szybko pokonała znajdującą się za nim komnatę, starając się nie patrzeć na przedmioty wiszące na ścianach.Wśród nich bicze i żelazne kleszcze wyglądały bardzo niewinnie.Lekko wzruszyła ramionami, otworzyła mniejszą żelazną bramę i weszła na korytarz, w którego ścianach szeregiem stały drzwi z nieheblowanych desek, a płonące pochodnie z sitowia osadzono w regularnie rozstawionych żelaznych uchwytach; czuła taką samą ulgę, zostawiając za sobą tamte narzędzia, jakby odnalazła miejsce, którego szukała."Ale która cela?"Drewniane.drzwi otwierały się lekko.Niektóre nie były nawet zamknięte, zamki na pozostałych nie mogły wytrzy­mać więcej, niż ten wielki.Ale wszystkie cele były puste."Oczywiście.Nikt nie będzie śnił, że znajduje się w ta­kim miejscu.Każdy więzień, któremu uda się dotrzeć do Tel'aran'rhiod przeniesie się w przyjemniejsze miejsce."Przez chwilę czuła ogarniającą ją rozpacz.Chciała wie­rzyć, że odnalezienie właściwej celi może coś zmienić.A przecież nawet samo odszukanie jej może okazać się nie­możliwe.Główny korytarz ciągnął się coraz dalej, z boków odchodziły od niego kolejne.Nagle zobaczyła przed sobą migotanie.Postać jeszcze bardziej niematerialną, niż przedtem Joiya Byir.Jednak można było w niej rozpoznać kobietę.Nie miała wątpliwo­ści.Kobieta siedziała na ławce przy drzwiach prowadzących do cel.Jej obraz zmaterializował się na chwilę i potem zaraz zniknął.Nie mogło być pomyłki co do szczupłej szyi i bla­dej, niewinnie wyglądającej twarzy oraz oczu ze źrenicami drgającymi na krawędzi snu.Amico Nagoyin zasypiała, śniąc o obowiązkach strażniczki.I najwyraźniej zabawiała się sennie jednym ze skradzionych ter'angreali.Egwene po­trafiła ją zrozumieć, sama musiała dokładać wysiłku, by nie używać nieprzerwanie tego, który otrzymała od Verin, by odstawić go choćby na kilka dni.Wiedziała, że możliwe jest odcięcie kobiety od Jedynego Źródła nawet wówczas, gdy już objęła saidara, ale rozerwa­nie strumienia już raz ustanowionego musiało być znacznie trudniejsze niż powstrzymanie go, zanim zaczął płynąć.Usta­liła wzorce splotu, przygotowała je, tym razem czyniąc nitki Ducha znacznie mocniejszymi, grubszymi i wytrzymalszymi, splot również był gęstszy, z brzegiem ostrym jak nóż.Falująca sylwetka Sprzymierzeńca Ciemności pojawiła się ponownie, a Egwene zarzuciła na nią splot Powietrza i Ducha.Przez chwilę coś zdawało się odpierać splot Ducha, wtedy wzmocniła go całą siłą swych zdolności.Wsunął się na miejsce.Amico Nagoyin krzyknęła.Dźwięk był cichutki, ledwie słyszalny, słaby jak ona sama, a wyglądała wszak jak cień zaledwie tego, czym była Joiya Byir.Jednak więzi uplecione z Powietrza trzymały ją mocno, nie zniknęła na powrót.Prze­rażenie wykrzywiło jej śliczną twarz, wydawała się coś beł­kotać, ale jej krzyki słyszalne były słabo, niczym szept zbyt cichy, by Egwene mogła choćby rozróżnić w nim słowa.Zaciskając i poprawiając sploty wokół Czarnej Siostry, Egwene spojrzała na drzwi celi.Niecierpliwie pozwoliła Ziemi wpleść się w zamek.Rozpadł się na czarny pył, mgieł­kę, która zdążyła się rozproszyć, zanim uderzyła w drzwi.Otworzyła wrota do celi, nie zaskoczyła jej pustka w środku i jedna płonąca pochodnia."Amico jest związana, a drzwi są otwarte."Przez chwilę zastanawiała się, co zrobić dalej.Potem wyszła ze snu.i obudziła się znów w pokaleczonym, dręczonym bó­lami i pragnieniem ciele, oparta plecami o nierówną ścianę, wpatrzona w zamknięte drzwi."Oczywiście.To, co się dzieje z żywymi istotami, oka­zuje się realne nawet po przebudzeniu.Natomiast to, co zrobię z kamieniem, żelazem lub drewnem, nie ma wpływu na prawdziwy świat."Nynaeve i Elayne wciąż klęczały przy niej.- Którakolwiek z nich tam siedzi - poinformowała ją Nynaeve - krzyknęła parę chwil temu, ale nic więcej się nie stało.Czy znalazłaś drogę wyjścia?- Powinnyśmy się wydostać - oznajmiła Egwene.- Pomóżcie mi wstać, a otworzę zamek.Amico nie będzie nam przeszkadzać.To ona krzyczała.Elayne potrząsnęła głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl