[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zatroszczył się nawet o to, by zapiąć kaftan czy zawiązać koszulę.- Ją również zatrzymam.Oni wymyślili ten żart, niemniej wezmę ją.- Żart?Mat przytaknął.- Zgodnie z tym, co jest tu napisane.Tak brzmią słowa naszego traktatu; oto zawarliśmy umowę.Myśl jest strzałą czasu; pamięć nigdy nie ginie.To, o co się prosi, jest dane.Zapłacono cenę.- Niezły żart, jak widzisz.Jeżeli będę miał kiedykolwiek szansę, potnę ich na kawałki za pomocą tego dowcipu.Już ja im dam "myśl i pamięć".- Zamrugał, przeczesując palcami włosy.- Światłości, ależ boli mnie głowa.Tak mi się w niej kręci, jakby tam wirowały tysiące fragmentów snów, a każdy z nich kłuł niczym igła.Czy myślisz, że Moiraine będzie chciała coś z tym zrobić, jeśli poproszę?- Na pewno się zgodzi - odpowiedział powoli Rand.Mat musiał nieźle oberwać, jeśli myślał o pomocy Aes Sedai.Ponownie spojrzał na drzewce czarnej włóczni.Większość napisu zakrywała dłoń Mata, ale część była widoczna.Cokolwiek było tam napisane, nie potrafił tego odczytać.W jaki sposób udało się Matowi? Puste okna Rhuidean spoglądały na niego szyderczo.Wciąż skrywamy wiele sekretów, zdawały się mówić.Gorszych znacznie niż te, które znasz.- Wracajmy już, Mat.Nie mam pojęcia, co się może zdarzyć, jeżeli będziemy zmuszeni wędrować o zmroku przez dolinę.A nie chcę zostawać tu ani chwili dłużej.- Ten pomysł mi się podoba - zgodził się Mat kaszląc.- Pod warunkiem że zatrzymamy się przy fontannie, żeby się napić.Rand dostosował swój krok do tempa marszu Mata; tamten z początku szedł powoli, kuśtykał właściwie, podpierając się przy każdym kroku włócznią niczym kosturem.Zatrzymał się raz, by spojrzeć na dwie figurki, przedstawiające postacie mężczyzny i kobiety, z kryształową kulą w dłoniach, ale zostawił je na miejscu.Jeszcze nie.Jeszcze długo nie, o ile będzie miał szczęście.Kiedy zostawili za sobą plac, wyszli na ulicę, wzdłuż której wznosiły się nie dokończone pałace; ich wygląd przerażał, poszarpane dachy górowały na nimi niczym mury potężnej fortecy.Ran objął saidina, chociaż nie dostrzegł nigdzie bezpośredniego zagrożenia.Czuł jednak przez skórę, jakby mordercze oczy wwiercały się w jego plecy.Rhuidean rozciągało się wokół spokojne i puste, pozbawione cieni w padającej zewsząd błękitnej poświacie swego mgielnego dachu.Pył na ulicach marszczyły podmuchy lekkiego wiatru.Wiatr? Nie było żadnego wiatru.- Och, niech sczeznę - wymamrotał Mat.- Wydaje mi się, że wpakowaliśmy się w kłopoty, Rand.Gdy przebywam blisko ciebie, to zawsze wciągasz mnie w kłopoty.Zmarszczki pyłu zaczęły biec szybciej, nakładały się na siebie, tworząc większe bruzdy, wciąż drżały.- Czy możemy iść szybciej? - zapytał Rand.- Iść? Krew i krwawe popioły, mogę już biec.- Przyłożywszy ukośnie włócznię do piersi, Mat, zgodnie z tym co powiedział wcześniej, ruszył niezgrabnym galopem.Biegnąc obok niego, Rand przywołał z powrotem swój miecz, niepewny, czy w ogóle na coś się przyda przeciwko drżącym liniom pyłu, niepewny, czy w ogóle jest to konieczne.To tylko kurz."Nie, nie jest to żaden przeklęty kurz.To jedna z tych baniek.Zło Czarnego, dryfujące po Wzorze, w poszukiwaniu Przeklętych ta'veren.Wiem, że to jest to".Wszędzie wokół nich pył drżał i marszczył się, stając coraz grubszy, jego fałdy zbiegały się ze sobą.Znienacka, dokładnie naprzeciwko nich, jakiś kształt wyłonił się z basenu wyschniętej fontanny, materialna postać przypominająca ludzką, ciemna, o twarzy pozbawionej rysów, z palcami niczym ostre szpony.W absolutnym milczeniu skoczyła w ich stronę.Ran poruszał się instynktownie - Księżyc Wschodzący Ponad Wodą - i wykute z Mocy ostrze przecięło ciemną postać.W mgnieniu oka zmieniła się w sporą chmurę pyłu, która opadła na bruk.W jej miejsce jednakże pojawiły się zaraz kolejne ciemne zjawy bez twarzy i ruszyły na nich ze wszystkich stron naraz, żadna nie była podobna do drugiej, choć wszystkie wyciągały te same szpony.Rand tańczył między nimi formy, klinga jego miecza kreśliła w powietrzu zawiłe wzory - tam, gdzie przeszła, zostawały obłoki kurzu.Mat operował swą włócznią jak pałką, uderzał wirowymi ruchami, czasem jednak korzystając z ostrza, tak sprawnie, jakby posługiwał się nim przez całe życie.Stwory ginęły - albo przynamniej na powrót zmieniały się w pył - było ich jednak tak wiele, ponadto poruszały się niezwykle szybko.Krew spływała po twarzy Randa, a stara rana w boku paliła grożąc, iż otworzy się ponownie.Czerwone krople spryskiwały również oblicze Mata, spływając na pierś.Zbyt wiele i nazbyt szybkie."Nie wykorzystujesz nawet w dziesiątej części tego, co już potrafisz".Tak powiedziała mu Lanfear.Zaśmiał się, nie ustając w tańcu form.Nauczył się więc czegoś od jednej z Przeklętych.Nie miał nic przeciwko temu, nawet jeśli niekoniecznie takie były jej intencje.Tak, potrafił.Zaczerpnął ze Źródła, splótł pasma Mocy i wysłał powietrzny wir do wnętrza każdej ze zjaw.Eksplodowały naraz kłębami kurzu, od którego schwycił go kaszel.Jak daleko okiem sięgnąć, powietrze przesycał kurz.Kaszląc i ciężko dysząc, Mat stał wsparty na swej czarnej włóczni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nie zatroszczył się nawet o to, by zapiąć kaftan czy zawiązać koszulę.- Ją również zatrzymam.Oni wymyślili ten żart, niemniej wezmę ją.- Żart?Mat przytaknął.- Zgodnie z tym, co jest tu napisane.Tak brzmią słowa naszego traktatu; oto zawarliśmy umowę.Myśl jest strzałą czasu; pamięć nigdy nie ginie.To, o co się prosi, jest dane.Zapłacono cenę.- Niezły żart, jak widzisz.Jeżeli będę miał kiedykolwiek szansę, potnę ich na kawałki za pomocą tego dowcipu.Już ja im dam "myśl i pamięć".- Zamrugał, przeczesując palcami włosy.- Światłości, ależ boli mnie głowa.Tak mi się w niej kręci, jakby tam wirowały tysiące fragmentów snów, a każdy z nich kłuł niczym igła.Czy myślisz, że Moiraine będzie chciała coś z tym zrobić, jeśli poproszę?- Na pewno się zgodzi - odpowiedział powoli Rand.Mat musiał nieźle oberwać, jeśli myślał o pomocy Aes Sedai.Ponownie spojrzał na drzewce czarnej włóczni.Większość napisu zakrywała dłoń Mata, ale część była widoczna.Cokolwiek było tam napisane, nie potrafił tego odczytać.W jaki sposób udało się Matowi? Puste okna Rhuidean spoglądały na niego szyderczo.Wciąż skrywamy wiele sekretów, zdawały się mówić.Gorszych znacznie niż te, które znasz.- Wracajmy już, Mat.Nie mam pojęcia, co się może zdarzyć, jeżeli będziemy zmuszeni wędrować o zmroku przez dolinę.A nie chcę zostawać tu ani chwili dłużej.- Ten pomysł mi się podoba - zgodził się Mat kaszląc.- Pod warunkiem że zatrzymamy się przy fontannie, żeby się napić.Rand dostosował swój krok do tempa marszu Mata; tamten z początku szedł powoli, kuśtykał właściwie, podpierając się przy każdym kroku włócznią niczym kosturem.Zatrzymał się raz, by spojrzeć na dwie figurki, przedstawiające postacie mężczyzny i kobiety, z kryształową kulą w dłoniach, ale zostawił je na miejscu.Jeszcze nie.Jeszcze długo nie, o ile będzie miał szczęście.Kiedy zostawili za sobą plac, wyszli na ulicę, wzdłuż której wznosiły się nie dokończone pałace; ich wygląd przerażał, poszarpane dachy górowały na nimi niczym mury potężnej fortecy.Ran objął saidina, chociaż nie dostrzegł nigdzie bezpośredniego zagrożenia.Czuł jednak przez skórę, jakby mordercze oczy wwiercały się w jego plecy.Rhuidean rozciągało się wokół spokojne i puste, pozbawione cieni w padającej zewsząd błękitnej poświacie swego mgielnego dachu.Pył na ulicach marszczyły podmuchy lekkiego wiatru.Wiatr? Nie było żadnego wiatru.- Och, niech sczeznę - wymamrotał Mat.- Wydaje mi się, że wpakowaliśmy się w kłopoty, Rand.Gdy przebywam blisko ciebie, to zawsze wciągasz mnie w kłopoty.Zmarszczki pyłu zaczęły biec szybciej, nakładały się na siebie, tworząc większe bruzdy, wciąż drżały.- Czy możemy iść szybciej? - zapytał Rand.- Iść? Krew i krwawe popioły, mogę już biec.- Przyłożywszy ukośnie włócznię do piersi, Mat, zgodnie z tym co powiedział wcześniej, ruszył niezgrabnym galopem.Biegnąc obok niego, Rand przywołał z powrotem swój miecz, niepewny, czy w ogóle na coś się przyda przeciwko drżącym liniom pyłu, niepewny, czy w ogóle jest to konieczne.To tylko kurz."Nie, nie jest to żaden przeklęty kurz.To jedna z tych baniek.Zło Czarnego, dryfujące po Wzorze, w poszukiwaniu Przeklętych ta'veren.Wiem, że to jest to".Wszędzie wokół nich pył drżał i marszczył się, stając coraz grubszy, jego fałdy zbiegały się ze sobą.Znienacka, dokładnie naprzeciwko nich, jakiś kształt wyłonił się z basenu wyschniętej fontanny, materialna postać przypominająca ludzką, ciemna, o twarzy pozbawionej rysów, z palcami niczym ostre szpony.W absolutnym milczeniu skoczyła w ich stronę.Ran poruszał się instynktownie - Księżyc Wschodzący Ponad Wodą - i wykute z Mocy ostrze przecięło ciemną postać.W mgnieniu oka zmieniła się w sporą chmurę pyłu, która opadła na bruk.W jej miejsce jednakże pojawiły się zaraz kolejne ciemne zjawy bez twarzy i ruszyły na nich ze wszystkich stron naraz, żadna nie była podobna do drugiej, choć wszystkie wyciągały te same szpony.Rand tańczył między nimi formy, klinga jego miecza kreśliła w powietrzu zawiłe wzory - tam, gdzie przeszła, zostawały obłoki kurzu.Mat operował swą włócznią jak pałką, uderzał wirowymi ruchami, czasem jednak korzystając z ostrza, tak sprawnie, jakby posługiwał się nim przez całe życie.Stwory ginęły - albo przynamniej na powrót zmieniały się w pył - było ich jednak tak wiele, ponadto poruszały się niezwykle szybko.Krew spływała po twarzy Randa, a stara rana w boku paliła grożąc, iż otworzy się ponownie.Czerwone krople spryskiwały również oblicze Mata, spływając na pierś.Zbyt wiele i nazbyt szybkie."Nie wykorzystujesz nawet w dziesiątej części tego, co już potrafisz".Tak powiedziała mu Lanfear.Zaśmiał się, nie ustając w tańcu form.Nauczył się więc czegoś od jednej z Przeklętych.Nie miał nic przeciwko temu, nawet jeśli niekoniecznie takie były jej intencje.Tak, potrafił.Zaczerpnął ze Źródła, splótł pasma Mocy i wysłał powietrzny wir do wnętrza każdej ze zjaw.Eksplodowały naraz kłębami kurzu, od którego schwycił go kaszel.Jak daleko okiem sięgnąć, powietrze przesycał kurz.Kaszląc i ciężko dysząc, Mat stał wsparty na swej czarnej włóczni [ Pobierz całość w formacie PDF ]