[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zaskoczyło go, że był tego samego kalibru co broń, którą odebrał innemu spiskowcowi w mauzoleum Mao.Specjalne pistolety dla specjalnych ludzi, jeszcze jeden znak rozpoznawczy - jednolita broń.Zamiast jednego naboju miał teraz w komplecie wszystkie dziewięć oraz tłumik, który mógł zapobiec przebudzeniu się czcigodnego zmarłego spoczywa­jącego w czcigodnym mauzoleum.Drugim wartościowym przedmiotem był portfel, w którym znajdowały się pieniądze i oficjalny dokument głoszący, iż okaziciel niniejszego jest członkiem Ludowej Służby Bezpieczeństwa.Spiskowcy mieli wysoko postawionych kolegów.Bourne wtoczył zwłoki pod ziła, przedziurawił lewe opony i przebiegł na drugą stronę samochodu powtarzając tę operację z prawymi.Potężna limuzyna osiadła na ziemi.Kapitan wojsk Kuomintangu miał teraz bezpieczne, ukryte przed ludzkim wzrokiem miejsce spoczynku.Jason podbiegł do budki zastanawiając się, czy nie zestrzelić lampy nad bramą i doszedł do wniosku, że nie powinien.Jeżeli przeżyje, będzie potrzebował oświetlonego punktu orientacyjnego.Jeśli -jeśli? Musi przeżyć! Marie! Wszedł do środka i przyklęknąwszy, by nie było go widać przez okno, przełożył naboje z pistoletu strażnika do swojego.Potem rozejrzał się, poszukując jakiegoś grafiku dyżurów czy instrukcji.Do ściany, koło wiszącego na gwoździu kółka z kluczami, przymocowany był wykaz dyżurów.Bourne chwycił klucze.Zadzwonił telefon! Świdrujący w uszach dzwonek rozległ się wśród przeszklonych ścian małej budki wartowniczej.Jeżeli będzie kontrola telefoniczna, wiem, co robić.Kapitan wojsk Kuomintangu.Bourne podniósł się, wziął stojący na kontuarze telefon i znowu przykucnął.Przesłonił palcami mikrofon słuchawki i powiedział ochrypłym głosem:- Jing Shan.Słucham?- Halo, mój jebliwy motylku - odparł w mandaryńskim kobiecy głos, w którym wyraźnie pobrzmiewał pospolity akcent, typowy dla ludzi niewykształconych.- Jak się mają dziś w nocy wszystkie twoje ptaszki?- Doskonale, w przeciwieństwie do mnie.- Masz dziś taki zmieniony głos.To Wo, prawda?- Przy takich strasznych dreszczach, wymiotach i bieganiu co dwie minuty do ubikacji to chyba nic dziwnego.Nic się we mnie nie zatrzymuje.- Ale wydobrzejesz do rana? Nie chciałabym się zarazić.Bierz samotne, brzydkie.- Bardzo bym nie chciał stracić naszego spotkania.- Będziesz za słaby.Zadzwonię do ciebie jutro w nocy.- Moje serce usycha jak umierający kwiat.- Krowie gówno! - Kobieta odłożyła słuchawkę.W trakcie tej rozmowy wzrok Jasona spoczął na leżącym w kącie, zwiniętym, ciężkim łańcuchu.W Chinach, gdzie zawodziły wszelkie mechanizmy, łańcuch stanowił środek zastępczy, w razie gdyby brama nie chciała się zamknąć.Na łańcuchu leżała zwyczajna stalowa kłódka.Jeden z kluczy na kółku powinien do niej pasować, pomyślał.Wsadzał po kolei jeden po drugim, aż wreszcie kłódka się otworzyła.Podniósł łańcuch i zbierał się do wyjścia, ale nagle zatrzymał się, odwrócił i wyrwał przewód telefonu ze ściany.Kolejna techniczna niesprawność.Przy bramie rozprostował łańcuch i owinął nim kilkakrotnie stykające się środkowe części obu skrzydeł bramy, aż powstał gruby zwój splątanego łańcucha.Złożył cztery ogniwa razem, przełożył przez nie ucho kłódki i zatrzasnął ją.Łańcuch napiął się, a wbrew panującym poglądom, wystrzelenie pocisku w taką masę twardego metalu nie rozerwałoby jej, ale raczej zwiększyłoby prawdopodobieństwo, że rykoszetujący pocisk zabije strzelającego i poważnie zagrozi życiu każdej znajdującej się w pobliżu osoby.Bourne odwrócił się i ruszył główną ścieżką starając się trzymać w cieniu.Na ścieżce było ciemno.Światło padające od strony bramy przesłaniała zwarta ściana drzew rezerwatu, ale poblask był wciąż widoczny na niebie.Trzymając zapaloną latarkę w dłoni opuszczonej ku ziemi, mógł dostrzec leżący co kilka kroków kamyk.Gdy tylko zobaczył pierwsze dwa czy trzy, wiedział już, czego ma wypatrywać - niewielkich jaśniejszych plamek na tle ciemnej ziemi znajdujących się w mniej więcej równych odstępach.D'Anjou ściskał każdy kamień, zapewne między kciukiem a palcem wskazującym, i pocierając go z całej siły, usuwał warstwę parkingowego brudu.Dzięki temu kamyk rzucał się w oczy.Poturbowany Echo nie stracił przytomności umysłu.Nagle pojawił się nie jeden kamień, lecz dwa, leżące w odległości zaledwie kilkunastu centymetrów od siebie.Jason przyjrzał się, mrużąc oczy w słabiutkim świetle małej latarki.Dwa kamienie to nie był przypadek, lecz kolejny sygnał.Główna ścieżka biegła dalej prosto, ale ta, którą pędzono więźniów, skręcała ostro w prawo.Dwa kamienie oznaczały skręt.A potem nastąpiła gwałtowna zmiana w odstępach między kamy­kami.Były coraz bardziej oddalone od siebie i kiedy Bourne pomyślał, że już ich więcej nie będzie, zobaczył następny.Nagle na ziemi znowu pojawiły się dwa kamienie, oznaczające kolejne skrzyżowanie.D'Anjou wiedział, że zaczyna mu brakować kamyków, zmienił więc sposób sygnalizacji.Wkrótce ten system znaków również stał się dla Jasona zrozumiały.Dopóki więźniowie idą prostą ścieżką, nie będzie więcej kamieni, ale jeżeli skręcą, dwa kamyki wskażą kierunek.Bourne ominął brzeg bagna i przeszedł przez pola, słysząc wszędzie nagłe trzepotanie skrzydeł i popiskiwania spłoszonych ptaków, gdy wzbijały się w niebo rozjaśnione księżycową poświatą.W końcu pozostała już tylko jedna wąska ścieżka, która prowadziła w głąb jakiejś doliny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl