[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. No.ee.jeśli już chcecie wiedzieć, to Ginny.ee.wpadła na mnietamtego dnia, kiedy.no.zresztą nieważne.chodzi o to, że zobaczyła, że cośrobię i.no wiecie.poprosiłem ją, żeby o tym nikomu nie mówiła.Myślałem,że dotrzyma słowa.To nic ważnego, naprawdę, ja tylko.Harry jeszcze nigdy nie widział Percy ego w takim stanie. A co ty robiłeś, Percy? zapytał Ron, szczerząc zęby. No powiedz, niebędziemy się z ciebie śmiali.Percy nie był jednak skłonny ani do żartów, ani do zwierzeń. Podaj mi te naleśniki, Harry, konam z głodu.Harry wiedział, że cała tajemnica może się rozwiązać już jutro bez ich udziału,ale nie potrafiłby zrezygnować z możliwości porozmawiania z Jęczącą Martą,gdyby tylko się pojawiła i ku jego radości taka możliwość rzeczywiście sięnadarzyła przed południem, kiedy Gilderoy Lockhart prowadził ich na historięmagii.Lockhart, który tak często ich zapewniał, że wszystkie zagrożenia już minęły,teraz, kiedy już niedługo miało się okazać, kto ma rację, był najwyrazniej całkowi-cie przekonany, że prowadzenie ich na lekcje przez profesorów jest bezsensowne.Był lekko rozczochrany, bo przez większość nocy patrolował czwarte piętro.185 Zapamiętajcie moje słowa powiedział, wyprowadzając ich zza węgła. Pierwsze słowa, które wyjdą z ust tych spetryfikowanych nieszczęśników, bę-dą brzmiały: To był Hagrid.Szczerze mówiąc, bardzo mnie dziwi, że profesorMcGonagall wciąż się upiera przy tych wszystkich środkach ostrożności. Zgadzam się, panie profesorze powiedział Harry, co spowodowało, żeRonowi wyleciały z rąk książki. Dziękuję ci, Harry rzekł Lockhart łaskawym tonem, kiedy czekali w dłu-gim rzędzie, żeby przepuścić Puchonów. Chodzi mi o to, że my, nauczyciele,mamy zbyt dużo innych zajęć, żeby prowadzić uczniów do klas i stać na warcieprzez całą noc. Słusznie powiedział Ron, który połapał się już, o co chodzi. Niechnas pan profesor już dalej nie prowadzi, mamy przejść jeszcze tylko jeden kory-tarz. Wiesz co, Weasley, to bardzo dobry pomysł rzekł Lockhart. Powi-nienem pójść przygotować się do mojej następnej lekcji.I odszedł szybkim krokiem. Przygotować się do lekcji prychnął za nim Ron. Raczej zakręcićsobie loki.Pozwolili, by reszta Gryfonów ruszyła do przodu, dali nurka w boczny kory-tarz i pobiegli do łazienki Jęczącej Marty.I kiedy gratulowali sobie znakomitegopomysłu. Potter! Weasley! Co wy tu robicie? Była to profesor McGonagall, a jej ustabyły najcieńszą z cienkich linii. My właśnie.no. wyjąkał Ron my chcieliśmy.zobaczyć. Hermionę wpadł mu w słowo Harry.Ron i profesor McGonagall spojrzeli na niego. Nie widzieliśmy jej od wieków, pani profesor ciągnął Harry, następującRonowi na stopę i pomyśleliśmy sobie, że przemkniemy się do skrzydła szpi-talnego i.i powiemy jej, że mandragory są już prawie gotowe i.ee.że niemusi się już martwić.Profesor McGonagall utkwiła w nim spojrzenie i Harry pomyślał, że za chwilęwybuchnie, ale kiedy przemówiła, jej głos był dziwnie wilgotny i ochrypły. Oczywiście powiedziała, a Harry ze zdumieniem zobaczył, że w jejoku zalśniła łza. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest bardzociężkie dla przyjaciół tych, którzy zostali.Bardzo dobrze to rozumiem.Tak,Potter, możecie odwiedzić pannę Granger.Poinformuję profesora Binnsa, dokądposzliście.Powiedzcie pani Pomfrey, że macie moje pozwolenie.Harry i Ron odeszli, nie mogąc uwierzyć, że uniknęli szlabanu.Kiedy zniknęliza rogiem korytarza, usłyszeli, jak profesor McGonagall hałaśliwie wydmuchujenos.186 To najlepszy kit, jaki kiedykolwiek wstawiłeś, Harry powiedział za-chwycony Ron.Teraz nie mieli już wyboru i poszli prosto do skrzydła szpitalnego, żeby po-wiedzieć pani Pomfrey, że mają pozwolenie profesor McGonagall na odwiedzenieHermiony.Pani Pomfrey wpuściła ich, choć zrobiła to niechętnie. Przemawianie do osoby spetryfikowanej nie ma najmniejszego sensu oświadczyła, a oni musieli przyznać jej rację, kiedy usiedli przy Hermionie.Było oczywiste, iż Hermiona nie ma zielonego pojęcia, że ma gości.Z rów-nym powodzeniem mogliby tłumaczyć stojącej przy jej łóżku szafce nocnej, żebysię nie martwiła. Ciekawe, czy zobaczyła napastnika, prawda? powiedział Ron, spoglą-dając ponuro na nieruchomą twarz Hermiony. Bo jeśli zakradł się i napadł nakażdego z nich znienacka, to nigdy się nie dowiemy.Ale Harry nie patrzył na twarz Hermiony.Bardziej go interesowała jej pra-wa ręka.Zaciśnięta dłoń spoczywała na okrywającym ją prześcieradle, a kiedypochylił się niżej, zobaczył, że z tej dłoni wystaje kawałek papieru.Upewniwszy się, że pani Pomfrey nie ma w pobliżu, wskazał to Ronowi. Spróbuj to wyciągnąć szepnął Ron, przesuwając krzesło, żeby go zasło-nić.Nie było to łatwe.Dłoń Hermiony zaciśnięta była tak mocno, że Harry bał siępodrzeć kartkę.Ron pilnował, czy pani Pomfrey nie idzie, a on męczył się w pocieczoła, aż w końcu, po kilku minutach okropnego napięcia, udało mu się kartkęwyciągnąć.Była to stronica wydarta z bardzo starej książki.Harry wygładził jągorączkowo, a Ron pochylił się, by odczytać ją razem z nim.Wśród wielu wzbudzających lęk bestii i potworów, które lęgną sięw naszym kraju, nie ma dziwniejszego i bardziej złowrogiego stwo-rzenia od bazyliszka, nazywanego również Królem Węży.Wąż ów,który może osiągać olbrzymie rozmiary i żyć wiele setek lat, rodzi sięz kurzego jajka podłożonego ropusze.Zadziwiające są jego sposobyuśmiercania ofiar, bo prócz jadowitych kłów, bazyliszek dysponujeśmiertelnym spojrzeniem, a ten, w kim utkwi swoje złowrogie ślepia,pada natychmiast trupem.Bazyliszek jest śmiertelnym wrogiem pają-ków, które uciekają przed nim w popłochu, a on sam lęka się jedyniepiania koguta, które jest dla niego zgubne.Pod tym tekstem dopisano jedno słowo, a Harry natychmiast rozpoznał cha-rakter pisma Hermiony.Rury.Poczuł się tak, jakby ktoś nagle zapalił światło w jego mózgu.187 Ron szepnął to jest to.To jest odpowiedz.Potwór z Komnaty Tajem-nic to bazyliszek.olbrzymi wąż! Dlatego wciąż słyszałem ten głos, a nikt innygo nie słyszał.Ja przecież znam mowę węży.Spojrzał na sąsiednie łóżka. Bazyliszek zabija ludzi swoim spojrzeniem.Ale nikt nie umarł.bo niktnie spojrzał mu prosto w oczy.Colin zobaczył go w wizjerze swojego aparatu.Bazyliszek spalił film w kamerze, ale Colin został tylko spetryfikowany.Justyn [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
. No.ee.jeśli już chcecie wiedzieć, to Ginny.ee.wpadła na mnietamtego dnia, kiedy.no.zresztą nieważne.chodzi o to, że zobaczyła, że cośrobię i.no wiecie.poprosiłem ją, żeby o tym nikomu nie mówiła.Myślałem,że dotrzyma słowa.To nic ważnego, naprawdę, ja tylko.Harry jeszcze nigdy nie widział Percy ego w takim stanie. A co ty robiłeś, Percy? zapytał Ron, szczerząc zęby. No powiedz, niebędziemy się z ciebie śmiali.Percy nie był jednak skłonny ani do żartów, ani do zwierzeń. Podaj mi te naleśniki, Harry, konam z głodu.Harry wiedział, że cała tajemnica może się rozwiązać już jutro bez ich udziału,ale nie potrafiłby zrezygnować z możliwości porozmawiania z Jęczącą Martą,gdyby tylko się pojawiła i ku jego radości taka możliwość rzeczywiście sięnadarzyła przed południem, kiedy Gilderoy Lockhart prowadził ich na historięmagii.Lockhart, który tak często ich zapewniał, że wszystkie zagrożenia już minęły,teraz, kiedy już niedługo miało się okazać, kto ma rację, był najwyrazniej całkowi-cie przekonany, że prowadzenie ich na lekcje przez profesorów jest bezsensowne.Był lekko rozczochrany, bo przez większość nocy patrolował czwarte piętro.185 Zapamiętajcie moje słowa powiedział, wyprowadzając ich zza węgła. Pierwsze słowa, które wyjdą z ust tych spetryfikowanych nieszczęśników, bę-dą brzmiały: To był Hagrid.Szczerze mówiąc, bardzo mnie dziwi, że profesorMcGonagall wciąż się upiera przy tych wszystkich środkach ostrożności. Zgadzam się, panie profesorze powiedział Harry, co spowodowało, żeRonowi wyleciały z rąk książki. Dziękuję ci, Harry rzekł Lockhart łaskawym tonem, kiedy czekali w dłu-gim rzędzie, żeby przepuścić Puchonów. Chodzi mi o to, że my, nauczyciele,mamy zbyt dużo innych zajęć, żeby prowadzić uczniów do klas i stać na warcieprzez całą noc. Słusznie powiedział Ron, który połapał się już, o co chodzi. Niechnas pan profesor już dalej nie prowadzi, mamy przejść jeszcze tylko jeden kory-tarz. Wiesz co, Weasley, to bardzo dobry pomysł rzekł Lockhart. Powi-nienem pójść przygotować się do mojej następnej lekcji.I odszedł szybkim krokiem. Przygotować się do lekcji prychnął za nim Ron. Raczej zakręcićsobie loki.Pozwolili, by reszta Gryfonów ruszyła do przodu, dali nurka w boczny kory-tarz i pobiegli do łazienki Jęczącej Marty.I kiedy gratulowali sobie znakomitegopomysłu. Potter! Weasley! Co wy tu robicie? Była to profesor McGonagall, a jej ustabyły najcieńszą z cienkich linii. My właśnie.no. wyjąkał Ron my chcieliśmy.zobaczyć. Hermionę wpadł mu w słowo Harry.Ron i profesor McGonagall spojrzeli na niego. Nie widzieliśmy jej od wieków, pani profesor ciągnął Harry, następującRonowi na stopę i pomyśleliśmy sobie, że przemkniemy się do skrzydła szpi-talnego i.i powiemy jej, że mandragory są już prawie gotowe i.ee.że niemusi się już martwić.Profesor McGonagall utkwiła w nim spojrzenie i Harry pomyślał, że za chwilęwybuchnie, ale kiedy przemówiła, jej głos był dziwnie wilgotny i ochrypły. Oczywiście powiedziała, a Harry ze zdumieniem zobaczył, że w jejoku zalśniła łza. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest bardzociężkie dla przyjaciół tych, którzy zostali.Bardzo dobrze to rozumiem.Tak,Potter, możecie odwiedzić pannę Granger.Poinformuję profesora Binnsa, dokądposzliście.Powiedzcie pani Pomfrey, że macie moje pozwolenie.Harry i Ron odeszli, nie mogąc uwierzyć, że uniknęli szlabanu.Kiedy zniknęliza rogiem korytarza, usłyszeli, jak profesor McGonagall hałaśliwie wydmuchujenos.186 To najlepszy kit, jaki kiedykolwiek wstawiłeś, Harry powiedział za-chwycony Ron.Teraz nie mieli już wyboru i poszli prosto do skrzydła szpitalnego, żeby po-wiedzieć pani Pomfrey, że mają pozwolenie profesor McGonagall na odwiedzenieHermiony.Pani Pomfrey wpuściła ich, choć zrobiła to niechętnie. Przemawianie do osoby spetryfikowanej nie ma najmniejszego sensu oświadczyła, a oni musieli przyznać jej rację, kiedy usiedli przy Hermionie.Było oczywiste, iż Hermiona nie ma zielonego pojęcia, że ma gości.Z rów-nym powodzeniem mogliby tłumaczyć stojącej przy jej łóżku szafce nocnej, żebysię nie martwiła. Ciekawe, czy zobaczyła napastnika, prawda? powiedział Ron, spoglą-dając ponuro na nieruchomą twarz Hermiony. Bo jeśli zakradł się i napadł nakażdego z nich znienacka, to nigdy się nie dowiemy.Ale Harry nie patrzył na twarz Hermiony.Bardziej go interesowała jej pra-wa ręka.Zaciśnięta dłoń spoczywała na okrywającym ją prześcieradle, a kiedypochylił się niżej, zobaczył, że z tej dłoni wystaje kawałek papieru.Upewniwszy się, że pani Pomfrey nie ma w pobliżu, wskazał to Ronowi. Spróbuj to wyciągnąć szepnął Ron, przesuwając krzesło, żeby go zasło-nić.Nie było to łatwe.Dłoń Hermiony zaciśnięta była tak mocno, że Harry bał siępodrzeć kartkę.Ron pilnował, czy pani Pomfrey nie idzie, a on męczył się w pocieczoła, aż w końcu, po kilku minutach okropnego napięcia, udało mu się kartkęwyciągnąć.Była to stronica wydarta z bardzo starej książki.Harry wygładził jągorączkowo, a Ron pochylił się, by odczytać ją razem z nim.Wśród wielu wzbudzających lęk bestii i potworów, które lęgną sięw naszym kraju, nie ma dziwniejszego i bardziej złowrogiego stwo-rzenia od bazyliszka, nazywanego również Królem Węży.Wąż ów,który może osiągać olbrzymie rozmiary i żyć wiele setek lat, rodzi sięz kurzego jajka podłożonego ropusze.Zadziwiające są jego sposobyuśmiercania ofiar, bo prócz jadowitych kłów, bazyliszek dysponujeśmiertelnym spojrzeniem, a ten, w kim utkwi swoje złowrogie ślepia,pada natychmiast trupem.Bazyliszek jest śmiertelnym wrogiem pają-ków, które uciekają przed nim w popłochu, a on sam lęka się jedyniepiania koguta, które jest dla niego zgubne.Pod tym tekstem dopisano jedno słowo, a Harry natychmiast rozpoznał cha-rakter pisma Hermiony.Rury.Poczuł się tak, jakby ktoś nagle zapalił światło w jego mózgu.187 Ron szepnął to jest to.To jest odpowiedz.Potwór z Komnaty Tajem-nic to bazyliszek.olbrzymi wąż! Dlatego wciąż słyszałem ten głos, a nikt innygo nie słyszał.Ja przecież znam mowę węży.Spojrzał na sąsiednie łóżka. Bazyliszek zabija ludzi swoim spojrzeniem.Ale nikt nie umarł.bo niktnie spojrzał mu prosto w oczy.Colin zobaczył go w wizjerze swojego aparatu.Bazyliszek spalił film w kamerze, ale Colin został tylko spetryfikowany.Justyn [ Pobierz całość w formacie PDF ]