[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero kiedy ta sfera zostanie zasiedlona, posuniemy się dalej, nie dlatego, że ze względów technicznych nie możemy już teraz wysyłać naszych statków kosmicznych na odległość tysiąca, czy dziesięciu tysięcy lat świetlnych, ale dlatego, że Mistrz od samego początku uważał, że najpierw nasza ogromna, pierwsza fala ekspansji na zewnątrz musi się w pełni zasymilować, że osiągnąwszy pierwszy etap - musimy na chwilę zaprzestać dalszych podbojów i ocenić, jak to jest, kiedy się tworzy galaktyczne imperium na tak ogromną skalę, zanim podejmiemy próby zdobywania oczekującej nas nieskończoności.Innymi słowy ryzykujemy, że staniemy się ofiarami megalomańskiego, odśrodkowego zaślepienia, z którego być może nie uda nam się nigdy otrząsnąć.Aby tego uniknąć, Kodeks Mroku zabrania wypraw poza określone granice.Obserwują mnie w kamiennym milczeniu, kiedy wygłaszam te aż nazbyt dobrze znane poglądy.Następnie informuję ich, że do Ziemi zaczęły docierać sygnały świadczące o podejmowaniu wypraw w regiony znacznie wykraczające poza sferę stu lat świetlnych.Ich twarze pozostają bez wyrazu.- Co to dla nas oznacza? - pyta wojewoda.- Jeden z tych niezgodnych z planem szlaków rozpoczyna się właśnie tu - odpowiadam.- Bardzo słabo mówimy po anglijsku.Spróbuj to powiedzieć jaśniej.- Kiedy pierwszy statek kosmiczny przywiózł odbiornik Veldego na Zimę, zbudował swoje repliki oraz repliki odbiornika, po czym wysłał je w kierunku innych gwiazd, położonych dalej od Ziemi.Prześledziliśmy różne trajektorie, które prowadzą poza wytyczone przez Misję granice, i okazało się, że jedna z nich wywodzi się ze świata, który otrzymał swoje wyposażenie Veldego z planety skolonizowanej z Zimy.Można powiedzieć, że ten statek został wysłany na tereny niedozwolone z waszej “wnuczki”.- Ale to nie ma nic wspólnego z nami - oświadcza chłodno wojewoda.- Zima jest tylko pierwszym etapem mojej podróży - odpowiadam mu.- Liczyłem na to, że może utrzymujecie kontakt z tymi zewnętrznymi światami i że mógłbym ewentualnie dostać od was jakieś wskazówki, informacje, kto organizuje te wyprawy, dlaczego, skąd one wyruszają.- Nic na ten temat nie wiemy.Zwracam im uwagę - starając się, aby nie brzmiało to zanadto butnie - że na mocy Kodeksu Mroku są obowiązani do udzielania mi wszelkiej pomocy w moich poszukiwaniach, jestem bowiem Pełnomocnikiem Zakonu.Ale nie da się podeprzeć autorytetem Kodeksu Mroku w taki sposób, aby to nie zabrzmiało butnie: natychmiast zauważam, że wojewoda usztywnia się i ciemnieje mu twarz.Najwyraźniej uważa się za władcę w pełni autonomicznego, a swój świat - za niezależny od Ziemi.Nie jest to dla mnie zaskoczeniem.Nie byliśmy aż tak naiwni i nieświadomi historycznych precedensów, aby wierzyć, że uda nam się utrzymać kontrolę nad koloniami.Zresztą chodziło nam o coś zupełnie przeciwnego.Chcieliśmy, aby nowe Ziemie były wolne od naszego wpływu, autentycznie odcięte od nas - dzięki nienaruszalnemu prawu, zabraniającemu wszelkich kontaktów pomiędzy światem macierzystym oraz nowo powstałą kolonią - i wolne, w związku z tym, od konieczności powielania tragicznych błędów, które popełniono na starej Ziemi.Ale ponieważ czuliśmy, że w czasie prowadzenia przez nas ludzkości w Mrok kierowała nami ręka boska, wierzyliśmy, że uznawane przez nas za boskie prawo nigdy nie zostanie odrzucone przez tych, którym ofiarowaliśmy gwiazdy.Teraz zaś, mając dowody, że Jego prawo zostaje podporządkowane woli ludzi samowolnych, obawiam się o struktury, których zbudowaniu poświęciliśmy nasze życie.- Jeśli taki był prawdziwy powód twojej wizyty - oświadcza wojewoda - to zmarnowałeś czas.Ale zapewne źle zrozumiałem twoje słowa.Słabo znam anglijski.Będziemy musieli jeszcze porozmawiać.- Przywołuje gestem dłoni bojarów i mówi do nich coś po rosyjsku.Niewątpliwie związanego z moim odejściem.Po chwili wyprowadzają mnie i dają mi pokój w jakimś posępnym baraku mieszkalnym, którego okna wychodzą na rynek w centrum miasteczka.Wychodząc zamykają za sobą drzwi na klucz.Jestem więźniem.To surowa kraina.W ciągu pierwszych kilku dni mojego internowania każdego popołudnia jest tu burza śnieżna.Gnane wiatrem małe, twarde gwiazdki śniegu uderzają w okno.Następnie przez kilka godzin sypie wielkimi, puszystymi płatami.Kiedy śnieżyca ustaje, pośpiesznie wyjeżdżają maszyny i oczyszczają drogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Dopiero kiedy ta sfera zostanie zasiedlona, posuniemy się dalej, nie dlatego, że ze względów technicznych nie możemy już teraz wysyłać naszych statków kosmicznych na odległość tysiąca, czy dziesięciu tysięcy lat świetlnych, ale dlatego, że Mistrz od samego początku uważał, że najpierw nasza ogromna, pierwsza fala ekspansji na zewnątrz musi się w pełni zasymilować, że osiągnąwszy pierwszy etap - musimy na chwilę zaprzestać dalszych podbojów i ocenić, jak to jest, kiedy się tworzy galaktyczne imperium na tak ogromną skalę, zanim podejmiemy próby zdobywania oczekującej nas nieskończoności.Innymi słowy ryzykujemy, że staniemy się ofiarami megalomańskiego, odśrodkowego zaślepienia, z którego być może nie uda nam się nigdy otrząsnąć.Aby tego uniknąć, Kodeks Mroku zabrania wypraw poza określone granice.Obserwują mnie w kamiennym milczeniu, kiedy wygłaszam te aż nazbyt dobrze znane poglądy.Następnie informuję ich, że do Ziemi zaczęły docierać sygnały świadczące o podejmowaniu wypraw w regiony znacznie wykraczające poza sferę stu lat świetlnych.Ich twarze pozostają bez wyrazu.- Co to dla nas oznacza? - pyta wojewoda.- Jeden z tych niezgodnych z planem szlaków rozpoczyna się właśnie tu - odpowiadam.- Bardzo słabo mówimy po anglijsku.Spróbuj to powiedzieć jaśniej.- Kiedy pierwszy statek kosmiczny przywiózł odbiornik Veldego na Zimę, zbudował swoje repliki oraz repliki odbiornika, po czym wysłał je w kierunku innych gwiazd, położonych dalej od Ziemi.Prześledziliśmy różne trajektorie, które prowadzą poza wytyczone przez Misję granice, i okazało się, że jedna z nich wywodzi się ze świata, który otrzymał swoje wyposażenie Veldego z planety skolonizowanej z Zimy.Można powiedzieć, że ten statek został wysłany na tereny niedozwolone z waszej “wnuczki”.- Ale to nie ma nic wspólnego z nami - oświadcza chłodno wojewoda.- Zima jest tylko pierwszym etapem mojej podróży - odpowiadam mu.- Liczyłem na to, że może utrzymujecie kontakt z tymi zewnętrznymi światami i że mógłbym ewentualnie dostać od was jakieś wskazówki, informacje, kto organizuje te wyprawy, dlaczego, skąd one wyruszają.- Nic na ten temat nie wiemy.Zwracam im uwagę - starając się, aby nie brzmiało to zanadto butnie - że na mocy Kodeksu Mroku są obowiązani do udzielania mi wszelkiej pomocy w moich poszukiwaniach, jestem bowiem Pełnomocnikiem Zakonu.Ale nie da się podeprzeć autorytetem Kodeksu Mroku w taki sposób, aby to nie zabrzmiało butnie: natychmiast zauważam, że wojewoda usztywnia się i ciemnieje mu twarz.Najwyraźniej uważa się za władcę w pełni autonomicznego, a swój świat - za niezależny od Ziemi.Nie jest to dla mnie zaskoczeniem.Nie byliśmy aż tak naiwni i nieświadomi historycznych precedensów, aby wierzyć, że uda nam się utrzymać kontrolę nad koloniami.Zresztą chodziło nam o coś zupełnie przeciwnego.Chcieliśmy, aby nowe Ziemie były wolne od naszego wpływu, autentycznie odcięte od nas - dzięki nienaruszalnemu prawu, zabraniającemu wszelkich kontaktów pomiędzy światem macierzystym oraz nowo powstałą kolonią - i wolne, w związku z tym, od konieczności powielania tragicznych błędów, które popełniono na starej Ziemi.Ale ponieważ czuliśmy, że w czasie prowadzenia przez nas ludzkości w Mrok kierowała nami ręka boska, wierzyliśmy, że uznawane przez nas za boskie prawo nigdy nie zostanie odrzucone przez tych, którym ofiarowaliśmy gwiazdy.Teraz zaś, mając dowody, że Jego prawo zostaje podporządkowane woli ludzi samowolnych, obawiam się o struktury, których zbudowaniu poświęciliśmy nasze życie.- Jeśli taki był prawdziwy powód twojej wizyty - oświadcza wojewoda - to zmarnowałeś czas.Ale zapewne źle zrozumiałem twoje słowa.Słabo znam anglijski.Będziemy musieli jeszcze porozmawiać.- Przywołuje gestem dłoni bojarów i mówi do nich coś po rosyjsku.Niewątpliwie związanego z moim odejściem.Po chwili wyprowadzają mnie i dają mi pokój w jakimś posępnym baraku mieszkalnym, którego okna wychodzą na rynek w centrum miasteczka.Wychodząc zamykają za sobą drzwi na klucz.Jestem więźniem.To surowa kraina.W ciągu pierwszych kilku dni mojego internowania każdego popołudnia jest tu burza śnieżna.Gnane wiatrem małe, twarde gwiazdki śniegu uderzają w okno.Następnie przez kilka godzin sypie wielkimi, puszystymi płatami.Kiedy śnieżyca ustaje, pośpiesznie wyjeżdżają maszyny i oczyszczają drogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]