[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był niski, huczący dźwięk, którego intensyw­ność wzrastała z sekundy na sekundę, tak że po kilku chwi­lach wypełniał powietrze jak krzyk z krtani większej niż galaktyka.Ogłuszył Lawlera.Ktoś podbiegł do niego - później zdał sobie sprawę, że to była Pilya Braun - i szarp­nął go gwałtownie za ramię.Wskazując na nawietrzną za­wołała coś do niego.Lawler gapił się na nią, nie rozumiejąc ani słowa; powtórzyła, i tym razem jej głos, nieskończenie cichy w monstrualnym ryku rozdzierającym niebo, dotarł do niego dość wyraźnie.- Co robisz na pokładzie? - zapytała.- Zejdź na dół! Zejdź na dół! Czy nie widzisz, to Fala!Lawler spojrzał w mrok i zobaczył długi, wysoki i po­łyskujący złotym, wewnętrznym ogniem kształt, leżący w oddali na piersi oceanu: jaskrawą linię rozciągającą się na horyzoncie, coś wyższego od najwyższych ścian, z czego rozchodziły się strumienie blasku.Patrzył na to z zachwy­tem.Dwie postacie przebiegły obok, wykrzykując ostrzeże­nia, a Lawler skinął im głową: tak, tak, widzę, rozumiem.Wciąż nie był w stanie oderwać oczu od tej odległej, prącej naprzód rzeczy.Dlaczego lśniła w ten sposób? Jaką miała wysokość? Skąd nadeszła? Było w niej piękno: śnieżnobiałe języki piany wzdłuż grzbietu, krystaliczny blask jej serca, czystość niepowstrzymanego, postępującego ruchu.Nadchodząc, pochłaniała sztorm, narzucając swój tytaniczny po­rządek chaosowi burzy.Lawler obserwował ją prawie do ostatniej chwili.Potem popędził do przedniego luku.Za­trzymał się na moment, aby spojrzeć w tył, i zobaczył Falę górującą nad okrętem niczym jakiś bóg dosiadający morza.Zanurkował w otwór i zamknął go za sobą.Kinverson pod­niósł się obok niego, aby zasunąć rygle.Bez słowa Lawler zjechał po drabince pod pokład okrętu i skulił się obok towarzyszy, czekając na uderzenie.CZĘŚĆ TRZECIAOBLICZA WÓD1Okręt szybko sunął w górę, zdając się lecieć swobodnie w powietrzu.Pod stopami Lawler czuł wydłużone ko­łysanie oceanicznego świata; potężne, huśtające, planetarne przepływy, gdy kolosalna ściana wody, na której grzbiecie się znajdowali, niosła ich naprzód.Byli jedynie słomką uno­szoną przez fale.Byli pojedynczym atomem rzuconym w próżnię.Byli zupełnie niczym, a wszystkim był ogrom rozszalałego oceanu.Na śródokręciu znalazł miejsce, gdzie mógł wpełznąć i znaleźć oparcie, wciskając się między jedną z przegród a grubą warstwę koców.Nie miał jednak wielkiej nadziei na przetrwanie.Ta ściana wody była zbyt wielka, morze zbyt wzburzone, a okręt zbyt kruchy.Po dźwiękach i ruchach okrętu Lawler starał się domy­ślić, co dzieje się na górze.“Królowa Hydros” mknęła po powierzchni morza, po­chwycona przez Falę i bezwolnie unoszona przez nią na jej niższym garbie.Nawet gdyby Delagard zdołał włączyć swój magnetron na czas, w niewielkim lub żadnym stopniu nie ochroniłoby to okrętu przed uderzeniem nadchodzącej fali i porwaniem przez nią.Jakakolwiek była prędkość Fali, z ta­ką prędkością poruszał się teraz okręt, gdyż wielka masa wody pchała go przed sobą.Lawler nigdy nie widział tak ogromnej Fali.Zapewne w całej krótkiej, stupięćdziesięcioletniej historii ludzkości na Hydros nikt nie widział czegoś takiego.Prawdopodobnie skutkiem jakiegoś wyjątkowego ustawienia Trzech Księżycy i siostrzanego świata, jakiegoś diabolicznego połączenia się sił grawitacyjnych powstało to niewyobrażalne wybrzuszenie wody, które przetoczyło się po brzuchu planety.Okręt wciąż był na wodzie.Lawler nie miał pojęcia ja­kim cudem.Jednak był pewien, że wciąż unoszą się jak podskakujący korek na powierzchni wody, ponieważ czuł równomierne przyśpieszenie, z jakim Fala posuwała się na­przód.Jej nieugięta siła wtłaczała go w przegrodę i przyci­skała do niej, tak że nie mógł się ruszyć.Gdyby się już przewrócili, rozumował, Fala minęłaby ich do tego czasu, pozostawiając ich, by cicho tonęli na zawietrznej.Jednak nie.Płynęli.Znajdowali się na Fali, opadając raz po raz to w górę, to w dół, w górę, w dół, a wszystkie nie przytwier­dzone przedmioty skakały i tłukły się dokoła.Słyszał kle­koczące dźwięki, jakby okrętem potrząsała ręka giganta, co było prawdą.Znowu, znowu i znowu.Zaczął walczyć o od­dech, zachłystując się, jakby to on sam, a nie pokład był wciąż zanurzany i wypychany do góry.Dół, góra, dół, góra.Serce waliło mu w piersiach.Miał zawroty głowy, rodzaj pijackiej lekkości, odbierającej mu wszelkie poczucie lęku.Zbyt gwałtownie rzucano nim, aby czuł strach: nie było nań miejsca w jego umyśle.Kiedy wreszcie zatoniemy? Teraz? Teraz? Teraz?Czyżby Fala miała ich nigdy nie uwolnić i bez końca unosić wokół świata, wiecznie obracając jak koło swoją stra­szliwą mocą?Aż nadszedł czas, kiedy wszystko znów się uspokoiło.Jesteśmy wolni, pomyślał, dryfujemy.Jednak nie.Złudzenie.Po chwili wirowanie zaczęło się na nowo, jeszcze in­tensywniejsze niż przedtem.Lawler czuł, jak krew odpływa mu z głowy do stóp, ze stóp do głowy, z głowy do stóp, ze stóp do głowy.Bolały go płuca.Nozdrza płonęły przy każ­dym wdechu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl