[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to jak­by przedziwny objazd Pontifexa.Ale przecież to nie Pontifex, pomyślał niespokojnie, powinien prowadzić Wielki Objazd.Zamiast o Valentinie, zaczai myśleć o swych problemach.Najpierw musi poczekać na przybycie Diwisa.A kiedy Diwis już będzie na miejscu.delikatna sprawa.Hissune zdawał so­bie sprawę, że sukces jego przyszłych rządów zależeć będzie od tego, jak poradzi sobie z tym ponurym, zazdrosnym człowie­kiem.Trzeba dać mu władzę, tak, niech zrozumie, że wśród ge­nerałów ustępuje tylko samemu Koronalowi, lecz jednocześnie nie wolno go spuścić z oka, dać mu wolnej ręki.Ciekawe, czy coś takiego w ogóle jest wykonalne?Szybkimi ruchami począł kreślić linie na mapie.Jedna ar­mia, pod dowództwem Diwisa, pomaszeruje na zachód aż do Khyntor i Mazadone, by sprawdzić, czy Valentine'owi rzeczywi­ście udało się zaprowadzić tam porządek i by zaciągnąć nowych żołnierzy, a potem skręci na południowy wschód i zajmie pozy­cję przy granicach prowincji Metamorfów.Druga armia, pod dowództwem samego Koronala, wyjdzie z Ni-moya i wzdłuż Steiche dotrze do wschodnich granic Piurifayne.Taktyka klesz­czy: skrzydła zaczną się zamykać, aż wreszcie buntownicy z pew­nością dostaną się w ich ręce.A co będą jeść żołnierze na terenach dotkniętych klęską gło­du? Czy wielomilionową armię można wyżywić korzonkami, ja­godami i ziołami? Hissune tylko potrząsnął głową.Jeśli nie znaj­dziemy niczego innego, będziemy jedli korzonki, jagody i zioła, pomyślał.Będziemy jedli błoto i kamienie.Będziemy jedli po­tworne, zabójcze stwory, które wypuszczą na nas Metamorfowie.Jeśli zajdzie taka konieczność, będziemy jedli nawet naszych zmarłych.Zwyciężymy i wtedy skończy się to szaleństwo.Wstał, podszedł do okna, spojrzał na ruiny Ni-moya, pięk­niejsze teraz, gdy mrok ukrył najbardziej widoczne blizny.W szkle dostrzegł swe odbicie.Złożył mu kpiący ukłon.“Dobry wieczór, panie.Bogini niech będzie z tobą, panie".Lord Hissune, jak dziwnie brzmią te słowa.“Tak, panie, nie, panie, słu­cham, panie".Witano go znakiem gwiazdy.Cofano się przed nim w strachu.Wszyscy ludzie traktowali go tak, jakby napraw­dę był Koronalem.Być może już niedługo przestanie zwracać na to uwagę.W końcu nie powinien się niczemu dziwić.a jednak wszystko to nadal wydawało mu się nierzeczywiste.Być może dlatego, że po objęciu urzędu podróżował tylko po Zimroelu, bez żadnych zwykłych przy podróżach Koronala formalności.By wreszcie uwierzyć, muszę powrócić na Górę Zamkową, zdecydował, do Zamku Lorda Hissune'a, i zająć się podpisywaniem dekretów, audiencjami i przewodniczeniem podczas ważnych uroczystości, co, jak mi się wydaje, zajmuje Koronala w cza­sach pokoju.Lecz czy nadejdzie kiedyś ten dzień? Tylko wzru­szył ramionami.Jak większość pytań, i to wydawało się głupie.Dzień ten przyjdzie o właściwej porze, a tymczasem trzeba dzia­łać! Wrócił do biurka i przez następną godzinę studiował mapy.Potem pojawił się Alsimir.- Rozmawiałem z burmistrzem, panie - oznajmił.- Obie­cał pełną współpracę.Czeka na dole z nadzieją, że pozwolisz mu opowiedzieć, jak bardzo pragnie nam pomóc.Hissune uśmiechnął się.- Wprowadź go - rozkazał.2Gdy wreszcie dotarli do Khyntor, Valentine nakazał Asenhartowi zacumować nie przy nabrzeżu miasta, lecz po drugiej stronie rzeki, tam gdzie znajdowało się przedmieście zawdzię­czające swą nazwę - Gorące Khyntor - geotermicznym cudom: gejzerom, fumarolom, gorącym jeziorom.Chciał wkroczyć do miasta godnie, bez zbędnego pośpiechu, tak by rządzący nim “Koronal" mógł w pełni przygotować się na jego przybycie.Lecz nawet gdyby mu na tym zależało, nie zdołałby zaskoczyć samozwanczego Lorda Sempeturna.Podróżując w górę Zimru z Ni-moya, nie krył ani swej tożsamości, ani celu podróży.Zatrzymywał się po drodze we wszystkich większych miastach, spotykając się z rezydującymi w nich przedstawicielami wła­dzy, jeśli w ogóle jacyś ocaleli, i przyjmując obietnice pomocy dla armii, formowanej do walki z Metamorfami.Wzdłuż rzeki, nawet w miasteczkach, w których się nie zatrzymywał, stali lu­dzie obserwujący jego flotę i krzyczący: “Valentine Pontifex! Valentine Pontifex!"Była to ponura podróż.Nawet z pokładu statku widać było doskonale, że miasta i miasteczka, niegdyś kwitnące, są teraz wyłącznie cieniami samych siebie: nabrzeżne magazyny puste i pozbawione okien, bazary wyludnione, bulwary zarośnięte chwastami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl