[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był młody, silny, zgrabny i przystojny.Musiał zabijać.Raz zabił swego kolegę, którego długi już czas żywił, za to, że otrzymaną od niego zupę sprzedawał na “giełdzie” za papierosy.Raz, gdy już staliśmy w szeregu przed powrotem do obozu, nie wiedząc, że Bronek liczy, poruszyłem głową.Jak mnie trzepnął równocześnie w szczękę i w żołądek, to od razu skręciłem się na ziemi bez oddechu.Później zapytałem go:- Bronek, dlaczego ty tak ludzi bijesz?- Nauczyłem się bić i mnie to przyjemność sprawia - odpowiedział - bo jak nie będę bił, to nie będę kapem i mnie będą bili.A ja chcę jeszcze przeżyć i do domu wrócić.- Ale jak wrócisz, to ci życie na wolności będzie bardziej miłe jak w obozie.A czy nie pomyślałeś sobie, że może stanąć przed tobą jakiś mściwy typ z rurą w łapie i powie ci: Przypomnij sobie! I ci w łeb wykopci?- Co - straszysz mnie? - zapytał.- Co ja ciebie mogę straszyć - przecież ja jestem muzułman i może już za miesiąc zdechnę.Ot, tak tylko sobie powiedziałem.Następnego dnia w południe zawołał mnie po dolewkę.- Nie chcę - odpowiedziałem.- Chodź, bierz! - szczeknął.Będzie bił - pomyślałem - i wziąłem, ale usiadłem na ziemi i nie jem, tylko czekam, żeby komu oddać - to miała być taka moja złośliwość.- Żryj! - wrzasnął.Oho, już teraz nieklawo - i szybko zjadłem, a on w tym czasie, gdy jadłem, mówił w obecności wszystkich:- Ty nie myśl, że się ciebie boję.A dałem ci dlatego, że jesteś pierwszy, który tak do mnie powiedział.Bo ci wszyscy to tylko - Bronuś, Broneczku, Bronuś, Broneczku, ale ja i tak wiem, co te skurwysyny sobie myślą.W dniu wyzwolenia Bronisław Ott został przez więźniów zabity.Obiady w tym czasie były strasznie głodne.Przez przeszło dwa miesiące dostawaliśmy liście sałaty rozgotowane w wodzie, bez odrobiny tłuszczu, bez soli i bez kartofli - bo w obozie zabrakło dla nas kartofli.Po otrzymaniu porcji obiadowej przytrzymywałem łyżką liście i z miski wypijałem wodę, a później zjadałem 4-5 łyżek sałaty - nie więcej.I takie to jedzenie dawali nam bez przerwy i bez żadnej zmiany przeszło dwa miesiące.Tu już nic nie pomagała miska “zupy”, którą wieczorem dostawałem od Heńka B.- no, były to zawsze jednak dwie miski dziennie, a nie jedna.Dlatego też jadłem dmuchawiec, lebiodę, szczaw i żywokost.Po południu wydawali nam po pół garnuszka kawy.Jak już rozdali kawę, to często dostałem od nich miskę fusów - fusy to też żarcie.Raz wlazłem do budy kapów.Wiedziałem, że oni gotują sobie żarcie.Buda była już całkowicie pusta, ale znając metody szukałem ruchomej deski w podłodze - i znalazłem.Pod podłogą znalazłem łupiny od surowych kartofli i kilka małych kartofli.Schowałem to do kieszeni i później po trochu zjadałem.W pewnym miejscu tor kolejki przechodził przez pole kartoflane.Nać wystawała na kilkanaście centymetrów ponad ziemią.Pracowaliśmy boso.Pchaliśmy jeden wózek z Cerakiem.W pobliżu toru kartofle już były wyrwane, ale my ryzykowaliśmy, odchodziliśmy kilka metrów w bok od wózka i tam bosą nogą chwytałem nać, wyrywałem i znów do wózka.Wrzucałem do wózka nać, a pół kartofla, który był do niej przyczepiony, chowałem do kieszeni.Zjadaliśmy go z łupiną, bo nie było czasu obierać i szkoda było łupiny.Wystarczyło, że kartofel wytarło się o spodnie.Kartofle trzeba było rwać z wielką ostrożnością, bo tor z obydwóch stron obsadzony był posterunkami SS, które obserwowały nas siedząc na wysokich stołkach w odległości 20 metrów od toru.Tu już nie groziło bicie, a zabicie - bo jak się posterunkowi coś nie podobało, to wołał więźnia do siebie i strzałem z karabinu zabijał go za “próbę ucieczki”.Mnie taki baran wołał kiedyś do siebie.Udawałem, że nie słyszę i nie rozumiem, o co mu chodzi.Dopiero inny więzień wykręcił mnie twarzą w jego stronę i mówi, że mnie esesman woła.- To idź ty sam - powiedziałem mu - mnie jeszcze nie spieszy się do nieba.Wtedy i on połapał się, czym to może grozić.Esesman kazał tamtemu sprawdzić, co ja mam w ustach - a ja miałem prymkę, tytoń do żucia.Gdy ten drugi odpowiedział, że to tylko prymka - kazał mi podejść, żeby sam mógł zobaczyć.Nie podszedłem.Od razu jedni drugim powiedzieli, że ten esesman ma dzisiaj chęć kogoś zastrzelić, i wszyscy pilnowali się, żeby nie podchodzić za blisko do niego.Nie wszyscy esesmani bili.Raz przydarzyło mi się, gdy byliśmy już ustawieni do wymarszu z placu, że stojący obok mnie esesman - starszy człowiek - jadł cukierki.W pewnej chwili włożył mi do kieszeni kilka cukierków, które zjadłem dopiero w obozie.Gdy robiliśmy przy szosie, każdego rana, gdy tylko rozeszliśmy się do pracy, szukaliśmy wśród podkładów, taczek, łopat i w innych zakamarkach paczek z jedzeniem, które wieczorem lub w nocy podkładała tam miejscowa ludność.Paczuszki nie były duże, ale było ich dość dużo.Przeważnie dwa kawałki chleba z czymś w środku - masło, ser, miód, smalec, wędlina.Mam wrażenie, że nie wszyscy wiedzieli o paczkach, bo większość od razu szła do roboty, a tylko nieduża grupa węszyła - ostrożnie, żeby kapowie nie połapali się, co tam można znaleźć.Gdy raz kapo Kółeczko bił kołkiem więźnia w pobliżu szosy, jakiś cywilny staruszek, który przechodził szosą, zaczął kapowi wymyślać.Krzyczał, groził laską - że jak on może człowieka kijem bić.Wtedy kapowie otrzymali polecenie, żeby nie bić przy szosie.Jak chciał który komu wlać, to prowadził do budy albo za kupę ziemi i tam dopiero bił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl