[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Widziałeś, jak mu się zaczerwieniła skóra, kiedy parę minut posiedział na słońcu? — rzucił Koordynator.Doktor skinął głową.— Tak.To znaczy, że albo nie przebywał dotąd na słońcu, albo miał jakąś odzież, jakieś okrycie, albo.— Albo?— Albo jeszcze coś innego, czego nie wiem.— Nie jest źle — powiedział Cybernetyk podnosząc głowę znad zapisanego papieru — Henryk obiecuje mi, że wydostanie diody z Obrońcy.Dajmy na to, że jutro skończę przegląd i że wszystko będzie grało.To znaczy wieczorem będziemy już mieli pierwszy automat w ruchu! Postawię go nad całą resztą, jeżeli skleci tylko trzy sztuki, i tak wszystko ruszy z miejsca.Zapuścimy ciężarówce, kopaczkę, potem jeszcze tydzień, rakietę się postawi i.— nie dokończył.— Jak to — powiedział Chemik — to ty sobie wyobrażasz, że my tak, po prostu, wsiądziemy i odlecimy? Doktor zaczął się śmiać.— Astronautyka to czysty, niepokalany płód ludzkiej ciekawości — powiedział.— Słyszycie? Chemik nie chce się już stąd ruszać!— Nie, bez żartów, Doktorze, co z tym dubeltem? Siedziałeś z nim cały dzień!— Siedziałem.— I co? Przestań być tajemniczy! Dosyć mamy tego dokoła.— Nie jestem wcale tajemniczy.Och, wierz mi, chciałbym być! On, no cóż, zachowuje się — jak dziecko.Jak niedorozwinięte umysłowo dziecko.Poznaje mnie.Kiedy go zawołam, idzie.Kiedy go popchnę, siada.Po swojemu.— Zaciągnąłeś go do maszynowni.Jak sobie tam poczynał?— Jak niemowlę.Nic go to nie obchodziło.Kiedy nachyliłem się za generatorem i przestał mnie widzieć, spocił się ze strachu.Jeżeli to jest pot — i jeżeli oznacza strach.— Czy on coś mówi? Słyszałem, jak gulgotał coś do ciebie.— Artykułowanych dźwięków nie wydaje.Robiłem zapisy na taśmie i analizowałem częstości.Głos słyszy, w każdym razie — reaguje na głos.Jest to coś — na co braknie mi wprost miejsca w głowie.On jest krowi i strachliwy, i nieśmiały, a przecież z podobnych osobników składa się cała ta społeczność, chyba że on jeden — ale taki przypadek.— Może jest młody? Może od razu są takie wielkie.— O nie, młody nie jest.To poznać, choćby po skórze, po zmarszczkach, po jej fałdach, to są bardzo ogólne biologiczne prawidłowości.Poza tym podeszwy, te zgrubienia, którymi stąpa, ma zupełnie twarde, zrogowaciałe.No, w każdym razie dzieckiem w naszym rozumieniu nie jest.Zresztą w nocy, kiedyśmy wracali, na pewne rzeczy zwracał uwagę wcześniej od nas i reagował swoiście, na przykład na to odbicie w powietrzu, o którym wam mówiłem.Bał się.Tej — tej swojej siedziby także się bał.Inaczej po cóż by stamtąd uciekał?— Może da się go czegoś nauczyć — ostatecznie, oni zbudowali fabryki, wirujące tarcze, muszą być przecież inteligentni.— powiedział Fizyk.— Ten nie jest.— Czekaj.Wiesz, co mi przyszło do głowy? — podniósł się na rękach Chemik.Usiadł, ścierając ziarenka piasku, które przywarły mu do łokci.— A może to.debil? Niedorozwinięty? Albo.— A, sądzisz, że tam — że to jest ich azyl obłąkanych? — powiedział Doktor.Także usiadł.— Kpisz ze mnie?— Dlaczego miałbym kpić? To mógł być izolowany zakątek, w którym trzymają swoich chorych.— I dokonują na nich eksperymentów — podpowiedział Chemik.— To, co widziałeś, nazywasz eksperymentami? — włączył się do rozmowy milczący dotąd Koordynator.— Nie oceniam tego moralnie.Jak mogę? Przecież nic nie wiemy — odparł Chemik.— Doktor znalazł tam, w jednym, rurkę podobną do tej, która tkwiła w ciele sekcjonowanego.— Aha.Czyli że ten, który wlazł do rakiety, też pochodził stamtąd — uciekł i dobrnął tu w nocy?— Dlaczego nie? Czy to niemożliwe?— A te szkielety? — rzucił Fizyk, którego twarz wyjawiała, że bardzo sceptycznie przyjmuje wywody Chemika.— No.nie wiem.Może to konserwacja jakaś albo może ich leczą, pokazując — mam na myśli rodzaj psychicznych szoków.— Ma się rozumieć.I mają swego Freuda — powiedział Doktor.— Kochany, daj lepiej spokój.I nie mów, że te szkielety — to taka rozrywka albo “pałac duchów".To jakieś ogromne urządzenie — cała masa chemii musi być potrzebna do wtapiania kośćców w te bloki szkliwa.Może jakaś produkcja? Ale czego?— To, że nie możesz nic wykrzesać z tego dubelta, nie przesądza jeszcze sprawy — zauważył Fizyk.— Spróbowałbyś się dowiedzieć czegoś o ziemskiej cywilizacji od janitora w moim uniwersytecie.— Niedorozwinięty janitor? — spytał Chemik i wszyscy się roześmieli.Naraz śmiech urwał się.Dubelt stał nad nimi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— Widziałeś, jak mu się zaczerwieniła skóra, kiedy parę minut posiedział na słońcu? — rzucił Koordynator.Doktor skinął głową.— Tak.To znaczy, że albo nie przebywał dotąd na słońcu, albo miał jakąś odzież, jakieś okrycie, albo.— Albo?— Albo jeszcze coś innego, czego nie wiem.— Nie jest źle — powiedział Cybernetyk podnosząc głowę znad zapisanego papieru — Henryk obiecuje mi, że wydostanie diody z Obrońcy.Dajmy na to, że jutro skończę przegląd i że wszystko będzie grało.To znaczy wieczorem będziemy już mieli pierwszy automat w ruchu! Postawię go nad całą resztą, jeżeli skleci tylko trzy sztuki, i tak wszystko ruszy z miejsca.Zapuścimy ciężarówce, kopaczkę, potem jeszcze tydzień, rakietę się postawi i.— nie dokończył.— Jak to — powiedział Chemik — to ty sobie wyobrażasz, że my tak, po prostu, wsiądziemy i odlecimy? Doktor zaczął się śmiać.— Astronautyka to czysty, niepokalany płód ludzkiej ciekawości — powiedział.— Słyszycie? Chemik nie chce się już stąd ruszać!— Nie, bez żartów, Doktorze, co z tym dubeltem? Siedziałeś z nim cały dzień!— Siedziałem.— I co? Przestań być tajemniczy! Dosyć mamy tego dokoła.— Nie jestem wcale tajemniczy.Och, wierz mi, chciałbym być! On, no cóż, zachowuje się — jak dziecko.Jak niedorozwinięte umysłowo dziecko.Poznaje mnie.Kiedy go zawołam, idzie.Kiedy go popchnę, siada.Po swojemu.— Zaciągnąłeś go do maszynowni.Jak sobie tam poczynał?— Jak niemowlę.Nic go to nie obchodziło.Kiedy nachyliłem się za generatorem i przestał mnie widzieć, spocił się ze strachu.Jeżeli to jest pot — i jeżeli oznacza strach.— Czy on coś mówi? Słyszałem, jak gulgotał coś do ciebie.— Artykułowanych dźwięków nie wydaje.Robiłem zapisy na taśmie i analizowałem częstości.Głos słyszy, w każdym razie — reaguje na głos.Jest to coś — na co braknie mi wprost miejsca w głowie.On jest krowi i strachliwy, i nieśmiały, a przecież z podobnych osobników składa się cała ta społeczność, chyba że on jeden — ale taki przypadek.— Może jest młody? Może od razu są takie wielkie.— O nie, młody nie jest.To poznać, choćby po skórze, po zmarszczkach, po jej fałdach, to są bardzo ogólne biologiczne prawidłowości.Poza tym podeszwy, te zgrubienia, którymi stąpa, ma zupełnie twarde, zrogowaciałe.No, w każdym razie dzieckiem w naszym rozumieniu nie jest.Zresztą w nocy, kiedyśmy wracali, na pewne rzeczy zwracał uwagę wcześniej od nas i reagował swoiście, na przykład na to odbicie w powietrzu, o którym wam mówiłem.Bał się.Tej — tej swojej siedziby także się bał.Inaczej po cóż by stamtąd uciekał?— Może da się go czegoś nauczyć — ostatecznie, oni zbudowali fabryki, wirujące tarcze, muszą być przecież inteligentni.— powiedział Fizyk.— Ten nie jest.— Czekaj.Wiesz, co mi przyszło do głowy? — podniósł się na rękach Chemik.Usiadł, ścierając ziarenka piasku, które przywarły mu do łokci.— A może to.debil? Niedorozwinięty? Albo.— A, sądzisz, że tam — że to jest ich azyl obłąkanych? — powiedział Doktor.Także usiadł.— Kpisz ze mnie?— Dlaczego miałbym kpić? To mógł być izolowany zakątek, w którym trzymają swoich chorych.— I dokonują na nich eksperymentów — podpowiedział Chemik.— To, co widziałeś, nazywasz eksperymentami? — włączył się do rozmowy milczący dotąd Koordynator.— Nie oceniam tego moralnie.Jak mogę? Przecież nic nie wiemy — odparł Chemik.— Doktor znalazł tam, w jednym, rurkę podobną do tej, która tkwiła w ciele sekcjonowanego.— Aha.Czyli że ten, który wlazł do rakiety, też pochodził stamtąd — uciekł i dobrnął tu w nocy?— Dlaczego nie? Czy to niemożliwe?— A te szkielety? — rzucił Fizyk, którego twarz wyjawiała, że bardzo sceptycznie przyjmuje wywody Chemika.— No.nie wiem.Może to konserwacja jakaś albo może ich leczą, pokazując — mam na myśli rodzaj psychicznych szoków.— Ma się rozumieć.I mają swego Freuda — powiedział Doktor.— Kochany, daj lepiej spokój.I nie mów, że te szkielety — to taka rozrywka albo “pałac duchów".To jakieś ogromne urządzenie — cała masa chemii musi być potrzebna do wtapiania kośćców w te bloki szkliwa.Może jakaś produkcja? Ale czego?— To, że nie możesz nic wykrzesać z tego dubelta, nie przesądza jeszcze sprawy — zauważył Fizyk.— Spróbowałbyś się dowiedzieć czegoś o ziemskiej cywilizacji od janitora w moim uniwersytecie.— Niedorozwinięty janitor? — spytał Chemik i wszyscy się roześmieli.Naraz śmiech urwał się.Dubelt stał nad nimi [ Pobierz całość w formacie PDF ]