[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyświadcz sobie tę uprzejmość i spoważniej.Oddana Ci Arlene CainPS: Wracam do matki w Idaho.Nie próbuj się ze mną kontaktować.Trzymałem list jeszcze przez kilka chwil, spoglądając na niego z niedowierzaniem, a następnie wyrzuciłem go do kosza na śmieci.Kiedy kartka, kolebiąc się w powietrzu, leniwie spływała do pojemnika, przypomniało mi się jedno zdanie: “Jestem zmęczona twoimi głupawymi, dziecinnymi dowcipami na temat mego imienia i nazwiska".Ale czy wiedziałem, że nie nazywa się Candy Kane? Gdy list powoli spływał do kosza - co zdawało się trwać w nieskończoność - grzebałem w pamięci, bo musiałem sobie szczerze i uczciwie odpowiedzieć na to pytanie.Zawsze nazywała się Candy Kane, wiele razy żartowaliśmy na ten temat, a co z tego, że mieliśmy też za sobą kilka sprzeczek? Zawsze jej się to podobało.Nam obojgu.Czy naprawdę jej się to podobało? - zapytał we mnie jakiś głos.- Naprawdę? A może to kolejna bajeczka, jaką raczyłem się przez te wszystkie lata?Po kilku próbach stłumiłem ten mówiący mi pod czaszką głos, ale zastąpił go inny, jeszcze gorszy.Głos należący do samego Peorii Smitha.“Nie muszę już zachowywać się jak umarły i iść ze szczęścia do nieba, kiedy jakiś jełop da mi pięć centów napiwku.Czy nie dociera do pana, panie Umney, ta wielka wieść?"- Zamknij się, dziecko - powiedziałem do pustego pokoju.- Gabriel Heatter to ty nie jesteś.Odwróciłem się od biurka Candy.W trakcie tej czynności maszerowały mi przed oczyma duszy, niczym w jakimś opętańczym, piekielnym korowodzie, twarze George'a i Glorii Demmicków, Peorii Smitha, Billa Tuggle'a, Vernona Kleina, wartej milion dolarów blondynki występującej pod imieniem i nazwiskiem Arlene Cain.znalazły się tam również oblicza dwóch malarzy.Chaos, chaos, nic, tylko chaos.Ze zwieszoną nisko głową powlokłem się do mego gabinetu, zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem za biurkiem.Zza okna dobiegał stłumiony szum ruchu ulicznego na Sunset.Podejrzewałem, że dla każdego normalnego człowieka wciąż jest to ten sam wiosenny poranek w tak perfekcyjnym Los Angeles, że w każdej chwili można się spodziewać umieszczonego w ja-kimkolwiek miejscu znaczka firmowego.Dla mnie jednak całe światło tego dnia już gdzieś zniknęło.zarówno to światło we mnie, jak to poza mną.Myślałem o flaszce gorzały w dolnej szufladzie biurka, ale nagle stwierdziłem, że proste schylenie się, żeby tam sięgnąć, to wysiłek zbyt wielki.Taki sam jak wspinaczka na Mount Everest w tenisówkach.Woń świeżej farby docierała aż do mego gabinetu.Zazwyczaj bardzo lubiłem ten zapach, ale nie w tej chwili.W tej chwili zapach ów niósł ze sobą wszystko, co było nie tak, odkąd Demmickowie nie wrócili do swego domu w Hollywood, nie przerzucali się sympatycznymi złośliwościami niczym piłeczkami z kauczuku, nie puszczali płyt na cały regulator oraz nie wprowadzili swego psa w histeryczne skowyty zalotami i słodkim gaworzeniem.Dotarło do mnie z całą jaskrawością i prostotą - w sposób, w jaki zawsze, moim zdaniem, objawiają się ludziom wielkie prawdy - że gdyby jakiś lekarz potrafił po-wstrzymać rozwój raka, który zabijał windziarza w Fulwider Building, rak okazałby się biały.I pachniałby jak świeża farba Dutch Boy.Myśl ta była tak uciążliwa, że pochyliłem głowę i kantami dłoni mocno ścisnąłem skronie, żeby nie opadła na biurko.a może chciałem w ten sposób zapobiec eksplozji tego, co miałem w głowie, a co by zachlapało ściany.Nawet gdy otworzyły się cicho drzwi i w pokoju rozległ się odgłos czyichś kroków, nie podniosłem głowy; w tej konkretnej chwili byłby to dla mnie także zbyt wielki wysiłek.Poza wszystkim innym w dziwny sposób wiedziałem, kto wszedł do mego biura.Nie potrafiłbym wymienić imienia i nazwiska gościa, ale kroki brzmiały znajomo.To samo dotyczyło zapachu wody kolońskiej.Znałem tę woń, jakkolwiek, nawet pod groźbą przystawionego do skroni pistoletu, nie umiałbym wymienić jej marki.A to z prostego powodu: z tym zapachem zetknąłem się po raz pierwszy w życiu.Zapytacie, w jaki sposób mogłem go rozpoznać, skoro nigdy wcześniej się z nim nie spotkałem.Kolego, nie umiem ci na to pytanie odpowiedzieć, ale tak właśnie było.Istniało jednak jeszcze coś, coś nieporównanie gorszego: ogarnął mnie śmiertelny lęk.Stałem już twarzą w twarz z rozwścieczonymi mężczyznami celującymi we mnie z pistoletu, co było sprawą paskudną; miałem do czynienia z rozwścieczonymi kobietami uzbrojonymi w sztylety, co było sprawą tysiąckroć paskudniejszą.Raz nawet siedziałem przykuty do kierownicy packarda ustawionego na torach, którymi bardzo często przejeżdżały pociągi towarowe.Wypchnięto mnie również przez okno z drugiego piętra.Niewątpliwie prowadziłem burzliwe życie, ale nic nie wystraszyło mnie tak, jak ów zapach wody kolońskiej i ciche kroki.Odniosłem nagle wrażenie, że moja głowa waży co najmniej trzysta kilogramów.- Clyde - rozległ się głos, którego nigdy przedtem nie słyszałem, a jednocześnie znałem go równie dobrze jak własny.To jedno słowo sprawiło, że moja głowa nagle zaczęła ważyć równiutką tonę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl