[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ruchoma czcionka znana była w Ankh-Morpork, jednak kiedy magowie o niej usły-szeli, ruszyli ją w takie miejsce, że nikt nie potrafił jej znalezć.Na ogół nie wtrącali sięw życie miasta, jednak kiedy chodziło o ruchomą czcionkę, twardo przygniatali ją sto-pą w spiczastym bucie.Nigdy nie tłumaczyli dlaczego, a ludzie nie naciskali, ponieważnie naciska się magów nie wtedy, kiedy człowiek lubi swój zwykły kształt.Opracowa-no więc inne rozwiązanie problemu i grawerowano wszystko.Zajmowało to dużo cza-su i w szczególności oznaczało, że Ankh-Morpork jest pozbawione dobrodziejstwa ga-zet, przez co mieszkańcy sami musieli się ogłupiać jak najlepiej umieli.Pod jedną ścianą wewnątrz składu dudniła spokojnie prasa drukarska.Obok niej,przy długim blacie, spora liczba krasnoludów i ludzi zszywała strony i przyklejałaokładki.Niania wzięła książkę ze stosu.Były to Pikuantne rozkosze. W czym mogę paniom pomóc? odezwał się jakiś glos.Jego ton wyraznie su-gerował, że nie przewiduje świadczenia żadnej pomocy, z wyjątkiem może ułatwieńw opuszczeniu tego pomieszczenia, i to szybko. Przyszłyśmy w sprawie tej książki wyjaśniła babcia. Jestem panią Ogg dodała niania.Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem. Ach tak? Może się pani zidentyfikować? Oczywiście.Poznałabym siebie wszędzie. Ha! Tak się składa, że wiem, jak wygląda Gytha Ogg, madame, i wcale nie jest po-dobna do pani.Niania Ogg otworzyła usta, by odpowiedzieć, i wymówiła tylko: Och.tonem kogoś, kto radośnie wyszedł na drogę i dopiero teraz przypomniał sobieo pędzącym powozie. A skąd pan wie, jak wygląda pani Ogg? zdziwiła się babcia. Strasznie już pózno wtrąciła niania. Lepiej pójdziemy. Ponieważ osobiście przysłała mi swój portret wyjaśnił Kozaberger, sięgając poportfel. Nie sądzę, by nas to zainteresowało rzuciła pospiesznie niania, ciągnąc babcięza ramię. Mnie to wręcz niezwykle interesuje oświadczyła babcia, wyrwała Kozaberge-rowi arkusik papieru i spojrzała. Ha! No tak! To Gytha Ogg, zgadza się przyznała. Tak, rzeczywiście.Pamiętam, kiedy ten młody malarz przyjechał na lato do Lancre. Nosiłam wtedy dłuższe włosy wymamrotała niania. I bardzo dobrze, jeśli się zastanowić.Ale nie wiedziałam, że masz kopie.86 No wiesz, jak to bywa, kiedy człowiek jest młody wyjaśniła rozmarzonym gło-sem niania. Gryzmolił coś przez całe lato. Oprzytomniała. Ale ciągle ważę tylesamo co wtedy dodała. Tyle że rozkład się zmienił odparła babcia złośliwie.Oddała szkic Kozaberge-rowi. To rzeczywiście ona przyznała. Ale po odjęciu sześćdziesięciu lat i paruwarstw ubrania.To naprawdę Gytha Ogg. Chce pani powiedzieć, że to tutaj wymyśliło zupę z Bananową Niespodzianką? Próbował pan? zainteresowała się niania. Pan Cropper próbował.Nasz drukarz. I miał niespodziankę? Nie tak wielką jak pani Cropper. To może zaskoczyć, faktycznie.Chyba trochę przesadziłam z gałką muszkatoło-wą.Kozaberger miał coraz mniej wątpliwości.Wystarczyło bowiem raz popatrzeć nauśmiechniętą nianię Ogg, by uwierzyć, że jest w stanie napisać dzieło w rodzaju Piku-antnych rozkoszy. Naprawdę pani to napisała? zapytał. Z pamięci odparła dumnie niania. A teraz chciałaby dostać za to pieniądze uzupełniła babcia.Pan Kozaberger skrzywił się, jakby właśnie zjadł cytrynę i popił octem. Przecież oddaliśmy jej pieniądze. Widzisz? Niania zmartwiła się wyraznie. Mówiłam ci, Esme. Ona chce więcej. Nie, wcale nie. Wcale nie chce zgodził się Kozaberger. Chce nie ustępowała babcia. Chce trochę pieniędzy za każdą książkę, jakąsprzedaliście. Ale nie chciałabym, żeby mnie traktowali jak jakąś tantiemę wtrąciła niania. Ty się nie odzywaj upomniała ją babcia. Wiem, czego chcesz.Chcemy pie-niędzy, drogi panie. A jeśli wam nie dam?Babcia przyjrzała mu się surowo. Wtedy odejdziemy i zastanowimy się, co robić dalej. To nie jest czcza pogróżka ostrzegła niania. Wielu ludzi żałowało, kiedyEsme się zastanowiła, co robić dalej. No to wróćcie, jak już się zastanowicie! burknął Kozaberger.Rozzłościł się. Sam już nie wiem! Autorzy chcą, żeby im płacić! Dysk się kończy.Zniknął między pakami książek.87 Eee.myślisz, że ta rozmowa mogła pójść lepiej? spytała niania.Babcia zerknęła na stół obok.Leżały tam długie arkusze papieru.Szturchnęła kra-snoluda, który z pewnym rozbawieniem obserwował dyskusję. Co to takiego? spytała. To korekta Almanachu wyjaśnił.Dostrzegł jej brak zrozumienia. To próbnywydruk książki, żeby można poprawić wszystkie błędy, jakie tam zostawili.Babcia wzięła arkusz. Idziemy, Gytho rzekła. Nie chcę kłopotów, Esme przekonywała ją niania, ruszając za nią. To prze-cież tylko pieniądze. To już nie są pieniądze odparła babcia. To sposób obliczania wyników.Kubeł podniósł skrzypce.Były przełamane na dwie części i trzymały się tylko nastrunach.z których jedna właśnie pękła. Kto mógłby zrobić coś takiego? zapytał. Szczerze mówiąc, Salzella.Jakawłaściwie jest różnica między operą a obłędem? To podchwytliwe pytanie? Nie. W takim razie odpowiem: lepsze dekoracje.Aha! Spodziewałem się tego.Dyrektor muzyczny odgarnął szczątki i podniósł list. Mam go otworzyć? zapytał. Jest adresowany do pana.Kubeł zamknął oczy. Niech pan otwiera rzekł. Może pan sobie darować szczegóły.Proszę mi tyl-ko powiedzieć, ile jest wykrzykników. Pięć. Och.Salzella wręczył mu kartkę.Kubeł odczytał:Szanowny Panie Kubeł!Aups!Ahahahahahahahaha!!!!!Wyrazy szacunkuUpiór Opery Co można zrobić? zapytał bezradnie. Najpierw pisze uprzejme liściki, a za-raz potem dostaje obłędu na papierze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Ruchoma czcionka znana była w Ankh-Morpork, jednak kiedy magowie o niej usły-szeli, ruszyli ją w takie miejsce, że nikt nie potrafił jej znalezć.Na ogół nie wtrącali sięw życie miasta, jednak kiedy chodziło o ruchomą czcionkę, twardo przygniatali ją sto-pą w spiczastym bucie.Nigdy nie tłumaczyli dlaczego, a ludzie nie naciskali, ponieważnie naciska się magów nie wtedy, kiedy człowiek lubi swój zwykły kształt.Opracowa-no więc inne rozwiązanie problemu i grawerowano wszystko.Zajmowało to dużo cza-su i w szczególności oznaczało, że Ankh-Morpork jest pozbawione dobrodziejstwa ga-zet, przez co mieszkańcy sami musieli się ogłupiać jak najlepiej umieli.Pod jedną ścianą wewnątrz składu dudniła spokojnie prasa drukarska.Obok niej,przy długim blacie, spora liczba krasnoludów i ludzi zszywała strony i przyklejałaokładki.Niania wzięła książkę ze stosu.Były to Pikuantne rozkosze. W czym mogę paniom pomóc? odezwał się jakiś glos.Jego ton wyraznie su-gerował, że nie przewiduje świadczenia żadnej pomocy, z wyjątkiem może ułatwieńw opuszczeniu tego pomieszczenia, i to szybko. Przyszłyśmy w sprawie tej książki wyjaśniła babcia. Jestem panią Ogg dodała niania.Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem. Ach tak? Może się pani zidentyfikować? Oczywiście.Poznałabym siebie wszędzie. Ha! Tak się składa, że wiem, jak wygląda Gytha Ogg, madame, i wcale nie jest po-dobna do pani.Niania Ogg otworzyła usta, by odpowiedzieć, i wymówiła tylko: Och.tonem kogoś, kto radośnie wyszedł na drogę i dopiero teraz przypomniał sobieo pędzącym powozie. A skąd pan wie, jak wygląda pani Ogg? zdziwiła się babcia. Strasznie już pózno wtrąciła niania. Lepiej pójdziemy. Ponieważ osobiście przysłała mi swój portret wyjaśnił Kozaberger, sięgając poportfel. Nie sądzę, by nas to zainteresowało rzuciła pospiesznie niania, ciągnąc babcięza ramię. Mnie to wręcz niezwykle interesuje oświadczyła babcia, wyrwała Kozaberge-rowi arkusik papieru i spojrzała. Ha! No tak! To Gytha Ogg, zgadza się przyznała. Tak, rzeczywiście.Pamiętam, kiedy ten młody malarz przyjechał na lato do Lancre. Nosiłam wtedy dłuższe włosy wymamrotała niania. I bardzo dobrze, jeśli się zastanowić.Ale nie wiedziałam, że masz kopie.86 No wiesz, jak to bywa, kiedy człowiek jest młody wyjaśniła rozmarzonym gło-sem niania. Gryzmolił coś przez całe lato. Oprzytomniała. Ale ciągle ważę tylesamo co wtedy dodała. Tyle że rozkład się zmienił odparła babcia złośliwie.Oddała szkic Kozaberge-rowi. To rzeczywiście ona przyznała. Ale po odjęciu sześćdziesięciu lat i paruwarstw ubrania.To naprawdę Gytha Ogg. Chce pani powiedzieć, że to tutaj wymyśliło zupę z Bananową Niespodzianką? Próbował pan? zainteresowała się niania. Pan Cropper próbował.Nasz drukarz. I miał niespodziankę? Nie tak wielką jak pani Cropper. To może zaskoczyć, faktycznie.Chyba trochę przesadziłam z gałką muszkatoło-wą.Kozaberger miał coraz mniej wątpliwości.Wystarczyło bowiem raz popatrzeć nauśmiechniętą nianię Ogg, by uwierzyć, że jest w stanie napisać dzieło w rodzaju Piku-antnych rozkoszy. Naprawdę pani to napisała? zapytał. Z pamięci odparła dumnie niania. A teraz chciałaby dostać za to pieniądze uzupełniła babcia.Pan Kozaberger skrzywił się, jakby właśnie zjadł cytrynę i popił octem. Przecież oddaliśmy jej pieniądze. Widzisz? Niania zmartwiła się wyraznie. Mówiłam ci, Esme. Ona chce więcej. Nie, wcale nie. Wcale nie chce zgodził się Kozaberger. Chce nie ustępowała babcia. Chce trochę pieniędzy za każdą książkę, jakąsprzedaliście. Ale nie chciałabym, żeby mnie traktowali jak jakąś tantiemę wtrąciła niania. Ty się nie odzywaj upomniała ją babcia. Wiem, czego chcesz.Chcemy pie-niędzy, drogi panie. A jeśli wam nie dam?Babcia przyjrzała mu się surowo. Wtedy odejdziemy i zastanowimy się, co robić dalej. To nie jest czcza pogróżka ostrzegła niania. Wielu ludzi żałowało, kiedyEsme się zastanowiła, co robić dalej. No to wróćcie, jak już się zastanowicie! burknął Kozaberger.Rozzłościł się. Sam już nie wiem! Autorzy chcą, żeby im płacić! Dysk się kończy.Zniknął między pakami książek.87 Eee.myślisz, że ta rozmowa mogła pójść lepiej? spytała niania.Babcia zerknęła na stół obok.Leżały tam długie arkusze papieru.Szturchnęła kra-snoluda, który z pewnym rozbawieniem obserwował dyskusję. Co to takiego? spytała. To korekta Almanachu wyjaśnił.Dostrzegł jej brak zrozumienia. To próbnywydruk książki, żeby można poprawić wszystkie błędy, jakie tam zostawili.Babcia wzięła arkusz. Idziemy, Gytho rzekła. Nie chcę kłopotów, Esme przekonywała ją niania, ruszając za nią. To prze-cież tylko pieniądze. To już nie są pieniądze odparła babcia. To sposób obliczania wyników.Kubeł podniósł skrzypce.Były przełamane na dwie części i trzymały się tylko nastrunach.z których jedna właśnie pękła. Kto mógłby zrobić coś takiego? zapytał. Szczerze mówiąc, Salzella.Jakawłaściwie jest różnica między operą a obłędem? To podchwytliwe pytanie? Nie. W takim razie odpowiem: lepsze dekoracje.Aha! Spodziewałem się tego.Dyrektor muzyczny odgarnął szczątki i podniósł list. Mam go otworzyć? zapytał. Jest adresowany do pana.Kubeł zamknął oczy. Niech pan otwiera rzekł. Może pan sobie darować szczegóły.Proszę mi tyl-ko powiedzieć, ile jest wykrzykników. Pięć. Och.Salzella wręczył mu kartkę.Kubeł odczytał:Szanowny Panie Kubeł!Aups!Ahahahahahahahaha!!!!!Wyrazy szacunkuUpiór Opery Co można zrobić? zapytał bezradnie. Najpierw pisze uprzejme liściki, a za-raz potem dostaje obłędu na papierze [ Pobierz całość w formacie PDF ]