[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pace milczy przez moment, kręcąc głową.- Istota zła i cudowna zarazem, przerastająca zwykłe pojmo-wanie, o niczym takim nie słyszałem w naszej Galaktyce.Czy towłaśnie chciałaś mi powiedzied, Córy?- To tylko wstęp.- Zaczyna się męczyd.- Zrozum, Pace,ona została rozproszona na atomy.Jej cząsteczki przemieszały sięz cząsteczkami Gwiazdy.Jeżeli wciąż jeszcze żyła albo spoczy-wała w uśpieniu, niosły ją wielkie fale wybuchowe, które prze-chodziły tędy.- Oddycha przez minim, potem jej słowa dzwięcząmocniej.- Ale czy wszystko przeszło? Może coś się tu zatrzymało,przylgnęło do planety? A może uznano nas za nieodpowiednichżywicieli, o ile tak rozproszona istota może podejmowad osądy?Nie wiem.- Wiem tyle, że jedyna istota, Ylyracochanin, który był świad-kiem jej obecności, znał ją, powiedział dwie znaczące rzeczy.Pierwszą już ci powtórzyłam, to że istota nasycała pięknem "drze-wa, chwasty, kamienie, takie jak te tutaj".Druga - był bardzomilkliwą istotą, lecz w pewnej chwili wspomniał mi, że "światłona Damiemie ukazuje wszystko w przedziwnie pochlebnych ko-lorach", a Kip powiedział, że dodał coś w stylu: "Nie ulegajciezłudnemu uczuciu nadmiernego bezpieczeostwa".- Sam wiesz, jakie tu wszystko jest piękne.Dameii - jeżelisię nie jest ostrożnym, można ulec wręcz chorobliwemu zaurocze-niu nimi, Pace.Przy okazji, czy Dameii też to zauważają? Nie za-pomnij się tego dowiedzied.- Najbardziej przekonujący jest brak najmniejszej wzmiankio pięknie tej planety czyjej mieszkaoców w najstarszych raportach.Oczywiście nie sprawdziłam ich wszystkich, a wyszły one spodpióra ludzi pozbawionych szczególnie wrażliwości - żołnierzy,zbrodniarzy, inżynierów.Ale i tak.Widzisz, to były czasy sprzedprzejścia pierwszego frontu, zanim Damiem zaczął egzystowadw blasku eksplozji.Znów oddycha chrapliwie, unosząc szybko rękę, by uciąd pro-testy Pace'a.- Gwiazda już odeszła, Pace.Nie wiem, czy jakaś częśd, cieojej przepychu i magii wciąż tu jest, albo będzie, i nie wiem, czyto dobrze czy zle.Boję się, boję; to zmierzą ku Galaktyce.Czyzarazi inne planety na swej drodze? Straszne.Ale chodzi mi o to- Kip zanurzył się w gwiezdnym pięknie Damiema, ja także.Jatakże.%7łyliśmy, jak w zaczarowanym ogrodzie, Pace, wszystkolśniło.Tak.- Wstrząsa nią rzężący kaszel, wygląda jak śmierd,lecz jakimś cudem wciąż jeszcze pozostało w niej trochę energii.- Kiedy gwiazda odejdzie na dobre, wszystko może wydadsię zimne, suche, wytarte.Szary, zwykły krajobraz.Może nawetDameii będą podobniejsi do wielkich owadów.Ale chodzi o to- znów ten potworny kaszel - o to, że Kip może okazad siębardzo chorym człowiekiem pod twoją opieką.- Ma rwany od-dech i wysiłkiem prostuje się nieco.- Pace, psychicznie on może byd na skraju śmierci.Zabierzgo z tej planety.Nie mogę rozkazad, tylko błagad.Usuo go stąd.Pace odpowiada powoli.- Utrata złudzeo, co? Taka jest rzeczywistośd, Cór.My wszyscy.- Rzeczywistośd.- Próbuje się roześmiad kpiąco, kaszląci unosząc roztrzęsioną, słabą, powykrzywianą, poznaczoną żyłamirękę, przypominającą wiązkę zdeformowanych gałęzi.- Taka jest rzeczywistośd, Pace.Wczoraj to była ręka.Ludziemówią: "Bądz realistą".Jak gdyby rzeczywistośd potrzebowała za-chęty.Mówię ci, Pace rzeczywistośd nie potrzebuje przyjaciół.Wybucha cieniem dawnego śmiechu, który przeradza się w prze-razliwe pokasływanie.Pace wtóruje jej, przepełniony podziwem.- Ach, oto Córy - Cór do samego.- Powstrzymuje sięw ostatniej chwili.- Samego, samego kooca? - pyta, dysząc, a może usiłującsię roześmiad.- Dziwna rzecz, wcale nie jest taki straszny, Pace,gdybym tylko mogła ci powiedzied.Jest już jednak za pózno, naprawdę za pózno, na zawsze.Je-szcze przez minim jej oczy rozpaczliwie spoglądają na niego, a potemCóry opada na fotel, skurczona, krztusząca się cicho, umierająca starakobieta.Dopiero po chwili orientuje się, że pokasływanie to wykrztu-szane słowa:- Nie wołaj Barama.Rozkaz, Pace, nie wołaj Brama.Zamyka oczy, oddycha z głośnym świstem.Pace przykłada ucho do jej piersi i uświadamia sobie, jak pot-worną cenę zapłacid musiała za ów zastrzyk pobudzający.Kip i Sa-ul Dayan stoją w pobliżu; przywołuje ich do siebie.- Nie chce, byśmy wzywali doktora Barama - informuje ich.- Mamy pozwolid im się zaokrętowad.Saul, masz dosyd czasu,by odwiezd nas z powrotem do stacji? Wtedy Kip i ja będziemymogli podtrzymywad ją z obu stron.- %7ładen kłopot.- Dayan wchodzi po trapie i zamyka włazza Baramem i Linnix.- Załadujcie jeden człekolot na transporter- woła do swoich ludzi niosących sprzęt do luku ładunkowego.- Wrócę na nim.Kip i Pace przysiadają się do Córy, by zostawid dosyd miejscaDayanowi na kierowanie pojazdem.Przednie siedzenia pomieszcząich czwórkę, a ciasnota tylko pomoże.Gdy się usadawiają, Córyz olbrzymim wysiłkiem obraca głowę na tyle, by spojrzed w górę.Widzi ukwiecone gałęzie drzew, strzelające łukami nad jej gło-wą, na tle opalizującego nieba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Pace milczy przez moment, kręcąc głową.- Istota zła i cudowna zarazem, przerastająca zwykłe pojmo-wanie, o niczym takim nie słyszałem w naszej Galaktyce.Czy towłaśnie chciałaś mi powiedzied, Córy?- To tylko wstęp.- Zaczyna się męczyd.- Zrozum, Pace,ona została rozproszona na atomy.Jej cząsteczki przemieszały sięz cząsteczkami Gwiazdy.Jeżeli wciąż jeszcze żyła albo spoczy-wała w uśpieniu, niosły ją wielkie fale wybuchowe, które prze-chodziły tędy.- Oddycha przez minim, potem jej słowa dzwięcząmocniej.- Ale czy wszystko przeszło? Może coś się tu zatrzymało,przylgnęło do planety? A może uznano nas za nieodpowiednichżywicieli, o ile tak rozproszona istota może podejmowad osądy?Nie wiem.- Wiem tyle, że jedyna istota, Ylyracochanin, który był świad-kiem jej obecności, znał ją, powiedział dwie znaczące rzeczy.Pierwszą już ci powtórzyłam, to że istota nasycała pięknem "drze-wa, chwasty, kamienie, takie jak te tutaj".Druga - był bardzomilkliwą istotą, lecz w pewnej chwili wspomniał mi, że "światłona Damiemie ukazuje wszystko w przedziwnie pochlebnych ko-lorach", a Kip powiedział, że dodał coś w stylu: "Nie ulegajciezłudnemu uczuciu nadmiernego bezpieczeostwa".- Sam wiesz, jakie tu wszystko jest piękne.Dameii - jeżelisię nie jest ostrożnym, można ulec wręcz chorobliwemu zaurocze-niu nimi, Pace.Przy okazji, czy Dameii też to zauważają? Nie za-pomnij się tego dowiedzied.- Najbardziej przekonujący jest brak najmniejszej wzmiankio pięknie tej planety czyjej mieszkaoców w najstarszych raportach.Oczywiście nie sprawdziłam ich wszystkich, a wyszły one spodpióra ludzi pozbawionych szczególnie wrażliwości - żołnierzy,zbrodniarzy, inżynierów.Ale i tak.Widzisz, to były czasy sprzedprzejścia pierwszego frontu, zanim Damiem zaczął egzystowadw blasku eksplozji.Znów oddycha chrapliwie, unosząc szybko rękę, by uciąd pro-testy Pace'a.- Gwiazda już odeszła, Pace.Nie wiem, czy jakaś częśd, cieojej przepychu i magii wciąż tu jest, albo będzie, i nie wiem, czyto dobrze czy zle.Boję się, boję; to zmierzą ku Galaktyce.Czyzarazi inne planety na swej drodze? Straszne.Ale chodzi mi o to- Kip zanurzył się w gwiezdnym pięknie Damiema, ja także.Jatakże.%7łyliśmy, jak w zaczarowanym ogrodzie, Pace, wszystkolśniło.Tak.- Wstrząsa nią rzężący kaszel, wygląda jak śmierd,lecz jakimś cudem wciąż jeszcze pozostało w niej trochę energii.- Kiedy gwiazda odejdzie na dobre, wszystko może wydadsię zimne, suche, wytarte.Szary, zwykły krajobraz.Może nawetDameii będą podobniejsi do wielkich owadów.Ale chodzi o to- znów ten potworny kaszel - o to, że Kip może okazad siębardzo chorym człowiekiem pod twoją opieką.- Ma rwany od-dech i wysiłkiem prostuje się nieco.- Pace, psychicznie on może byd na skraju śmierci.Zabierzgo z tej planety.Nie mogę rozkazad, tylko błagad.Usuo go stąd.Pace odpowiada powoli.- Utrata złudzeo, co? Taka jest rzeczywistośd, Cór.My wszyscy.- Rzeczywistośd.- Próbuje się roześmiad kpiąco, kaszląci unosząc roztrzęsioną, słabą, powykrzywianą, poznaczoną żyłamirękę, przypominającą wiązkę zdeformowanych gałęzi.- Taka jest rzeczywistośd, Pace.Wczoraj to była ręka.Ludziemówią: "Bądz realistą".Jak gdyby rzeczywistośd potrzebowała za-chęty.Mówię ci, Pace rzeczywistośd nie potrzebuje przyjaciół.Wybucha cieniem dawnego śmiechu, który przeradza się w prze-razliwe pokasływanie.Pace wtóruje jej, przepełniony podziwem.- Ach, oto Córy - Cór do samego.- Powstrzymuje sięw ostatniej chwili.- Samego, samego kooca? - pyta, dysząc, a może usiłującsię roześmiad.- Dziwna rzecz, wcale nie jest taki straszny, Pace,gdybym tylko mogła ci powiedzied.Jest już jednak za pózno, naprawdę za pózno, na zawsze.Je-szcze przez minim jej oczy rozpaczliwie spoglądają na niego, a potemCóry opada na fotel, skurczona, krztusząca się cicho, umierająca starakobieta.Dopiero po chwili orientuje się, że pokasływanie to wykrztu-szane słowa:- Nie wołaj Barama.Rozkaz, Pace, nie wołaj Brama.Zamyka oczy, oddycha z głośnym świstem.Pace przykłada ucho do jej piersi i uświadamia sobie, jak pot-worną cenę zapłacid musiała za ów zastrzyk pobudzający.Kip i Sa-ul Dayan stoją w pobliżu; przywołuje ich do siebie.- Nie chce, byśmy wzywali doktora Barama - informuje ich.- Mamy pozwolid im się zaokrętowad.Saul, masz dosyd czasu,by odwiezd nas z powrotem do stacji? Wtedy Kip i ja będziemymogli podtrzymywad ją z obu stron.- %7ładen kłopot.- Dayan wchodzi po trapie i zamyka włazza Baramem i Linnix.- Załadujcie jeden człekolot na transporter- woła do swoich ludzi niosących sprzęt do luku ładunkowego.- Wrócę na nim.Kip i Pace przysiadają się do Córy, by zostawid dosyd miejscaDayanowi na kierowanie pojazdem.Przednie siedzenia pomieszcząich czwórkę, a ciasnota tylko pomoże.Gdy się usadawiają, Córyz olbrzymim wysiłkiem obraca głowę na tyle, by spojrzed w górę.Widzi ukwiecone gałęzie drzew, strzelające łukami nad jej gło-wą, na tle opalizującego nieba [ Pobierz całość w formacie PDF ]