[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ravaughan zaśmiał się, choć nie było mu do śmiechu.Lubił kiedyś zapalczywość i dowcip Cricboya.Wygodniej oparł się na niklowanym krześle.Takim samym jak u tej kobiety wczoraj.Przypomniał sobie jej ciemne, proste włosy i odruchowo sięgnął do kurtki.Była tam, miał w kieszeni małą holokarteczkę, którą zdjął z jej drzwi.- Zostaw faceta w spokoju - przemówił niewzruszony Skinny, skubiąc cienkiego wąsa.- On ma swoją pracę, my mamy swoją.Każdy robi, co uważa za stosowne, a ty nie musisz suszyć wszystkim dupy, o to co będzie za parę dni.Daj mu, kurde, odsapnąć.Przyszliśmy tu na piwo, a nie gawędzić o ewakuacji.I tak cię nie wypuszczą.Cricboy pstryknął kościstymi palcami.Jego wystająca kość gnykowa zadygotała w niemocy.- Mam tu parę pytań do starego kumpla i ci nic do tego.Pij sobie piwo.Po prostu.I siedź cicho.Ravaughan otarł pot z czoła.Nie chciał wspominać ani tej kobiety, ani tego, co wyprodukował jej mózg.Pierwszy raz widział tak silnego fantosa.Jeszcze nigdy nie było tak ciężko.- Naprawdę, daj mi spokój, Cricboy - mruknął, wstając.- Nigdy nie mogliśmy się dogadać w kwestiach zawodowych.Nie rozumiałeś roboty psychiatry ani ja roboty neurochirurga.Teraz, kiedy nie jestem już lekarzem, będzie jeszcze gorzej.Jeśli chcesz, emigruj; nie chcesz, zostań.Sam nie wiem, co robić.Zaraz wracam.Zostawił go z rozdziawionymi ustami i poszedł w stronę baru.Oczywiście, powinien odpocząć.Wyznaczono już termin penetracji obcego terenu.Myśl, że w Gotiii może być znacznie gorzej niż w domu tej ciemnowłosej, nie pozwalała mu na swobodę.A jeśli temu nie sprosta? Fantos mógł go zeżreć, w najlepszym razie skasować.Musiał być gigantycznym obcym światem, a on, Ravaughan, sam zmierzy się z tą otchłanią już pojutrze, w najbliższą sobotę.Nadciągnął barczysty barman z wytatuowanym nosem.- Co podać?- Bacardi z pomarańczowym.Bez lodu.I paczkę klozapersów.Barman kaszlnął i odszedł.- Pospolity wybór, doktorze - usłyszał Ravaughan głos faceta siedzącego obok.- Kiedyś uznałbym, że nie w pańskim stylu.Nie musiał popatrzyć w tamtą stronę.Tysiące razy słyszał te zachrypnięte „r" i przycinanie końcówek.To mógł być tylko jeden człowiek.Speedofritz.- Niemożliwe - zawołał zdumiony.- To naprawdę ty, Speedo? Powiedz, że to nieprawda.-To ja.Tyle tylko mogę rzec, doktorze Ravaughan.Hej no pidibap, hej no huuu.Pamięta pan?Tak.To był on.Najcięższy pacjent w historii tego miasta.Nie jeśli idzie o stan, ale uleczalność.Nigdy nie zdołał uzyskać remisji swojej psychozy.Boże, pomyślał Ravaughan, łapiąc się na tym, że nadal nie dowierza, nieprawdopodobne, Speedofritz siedzi spokojnie przy barze i gada do mnie.Tak po prostu.W workowatym, długim na metr swetrze, ogolony i całkiem zborny w ruchach.- Niemożliwe - powtórzył.Speedofritz zaszeleścił swoim dziwnym śmiechem:- Noniepamiętapan? - specjalnie po dawnemu zastukał słowami.- Wkońcujemtecholerneprochyijestdobrzenie?Wróciły stare czasy.Za sprawą najtrudniejszego pacjenta.Niezbadane są nawet najbliższe minuty, pomyślał.Wszystko się zapętliło.- Naprawdę masz remisję objawów? - zapytał wbrew postanowieniu.- Od kiedy, Speedo?Speedofritz wykrzywił pomarszczoną twarz.- Od kiedy Obcy tu wylądował.Uznałem za stosowne zająć się leczeniem.Ze strachu i z ciekawości.Bałem się, że Obcy sięgnie też po mnie, a ciekaw byłem, jak wy sobie poradzicie z sytuacją i z lekami, które żrecie teraz z wyboru, jak ja zawsze musiałem z nakazu.Nie wiem, ale chyba i pan zażywa już neuroleptyk!, doktorze.Pana dłonie.Trzęsą się co nieco.Czy to nie ciekawe, że jedziemy na tym samym paliwie? Wreszcie wie pan, jak to jest.Ravaughan sięgnął po szklaneczkę rumu z sokiem i przypalił papierosa od zapalniczki podanej przez kelnera.- Uważasz, że to podobne? Obcy i twoja choroba? Speedo wykrzywił się jeszcze bardziej.- Nie i tak.- Co masz na myśli?- Niepodobne, bo mało porównywalne ilościowo.A podobne, bo o to samo idzie jakościowo.Wie pan.Zdarzało się już wdepnąć w fantosa.Pryskał jak pochodnia przed beczkowozem.Czuł skurkozjad, że nie ze mną.Nie miał szans.Wie pan.Ja mam inną jakość.Oni mnie nie chcą takiego.Widzi pan, ludzie uważają, że jestem schizofrenikiem i jest to prawda.Mam objawy jak trzeba.Ludzie uważają, że jestem uszkodzony.Że nie sposób się ze mną dogadać.Mówię o wczoraj, myślę o dzisiaj.Takie tam moje kombinacje, cholera.Ale Obcy uważa, że jestem dla niego niebezpieczny.Nie może mnie wykorzystać.Mam swoje fantosy, można by rzec, że brak mi miejsca w łepetynie na jeszcze inne.Mam Boga w sobie, rozumie pan, doktorze? Żaden inny go nie przepędzi.Zawsze to panu tłumaczyłem, ale może teraz pan wreszcie złapie.Patrz pan na tę babeczkę z tymi cackami na głowie, tam po lewej od nas.Rany, jakie ma balony.Hej no pidibap, hej no hu.Hej no pidibap, ty mała, chonotu.- Taaak.Ogromne - odpowiedział machinalnie Ravaughan.Zastanawiał się nad jego słowami.W głosie Speedo słyszał pewność i spokój, nieobecne nigdy wcześniej.A przecież nie miał poczucia, że tamten był źle leczony.Nigdy go nie izolowali, zawsze mógł wpadać do dyżurki i gadać o każdej dręczącej go sprawie.Miał najlepszych terapeutów i najlepsze metody leczenia.A jednak nic nie dawało rady jego objawom.Byt totalnie rozregulowanym, uszkodzonym straszną chorobą nieszczęśliwym człowiekiem.Cóż się stało, że aż tak się zmienił? Co spowodowało, że przestał.Że przestał.Tak.Jasne.Speedo przestał się bać.Po prostu.- Zmieniłeś się - powiedział, upijając ze szklaneczki.Rum łagodził napięcie w krtani.Koił rozpalone myśli.- Zyskałeś moc, Speedo.- A tak! - Speedo wciągnął koniopodobną głowę w zwoje luźnego swetra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Ravaughan zaśmiał się, choć nie było mu do śmiechu.Lubił kiedyś zapalczywość i dowcip Cricboya.Wygodniej oparł się na niklowanym krześle.Takim samym jak u tej kobiety wczoraj.Przypomniał sobie jej ciemne, proste włosy i odruchowo sięgnął do kurtki.Była tam, miał w kieszeni małą holokarteczkę, którą zdjął z jej drzwi.- Zostaw faceta w spokoju - przemówił niewzruszony Skinny, skubiąc cienkiego wąsa.- On ma swoją pracę, my mamy swoją.Każdy robi, co uważa za stosowne, a ty nie musisz suszyć wszystkim dupy, o to co będzie za parę dni.Daj mu, kurde, odsapnąć.Przyszliśmy tu na piwo, a nie gawędzić o ewakuacji.I tak cię nie wypuszczą.Cricboy pstryknął kościstymi palcami.Jego wystająca kość gnykowa zadygotała w niemocy.- Mam tu parę pytań do starego kumpla i ci nic do tego.Pij sobie piwo.Po prostu.I siedź cicho.Ravaughan otarł pot z czoła.Nie chciał wspominać ani tej kobiety, ani tego, co wyprodukował jej mózg.Pierwszy raz widział tak silnego fantosa.Jeszcze nigdy nie było tak ciężko.- Naprawdę, daj mi spokój, Cricboy - mruknął, wstając.- Nigdy nie mogliśmy się dogadać w kwestiach zawodowych.Nie rozumiałeś roboty psychiatry ani ja roboty neurochirurga.Teraz, kiedy nie jestem już lekarzem, będzie jeszcze gorzej.Jeśli chcesz, emigruj; nie chcesz, zostań.Sam nie wiem, co robić.Zaraz wracam.Zostawił go z rozdziawionymi ustami i poszedł w stronę baru.Oczywiście, powinien odpocząć.Wyznaczono już termin penetracji obcego terenu.Myśl, że w Gotiii może być znacznie gorzej niż w domu tej ciemnowłosej, nie pozwalała mu na swobodę.A jeśli temu nie sprosta? Fantos mógł go zeżreć, w najlepszym razie skasować.Musiał być gigantycznym obcym światem, a on, Ravaughan, sam zmierzy się z tą otchłanią już pojutrze, w najbliższą sobotę.Nadciągnął barczysty barman z wytatuowanym nosem.- Co podać?- Bacardi z pomarańczowym.Bez lodu.I paczkę klozapersów.Barman kaszlnął i odszedł.- Pospolity wybór, doktorze - usłyszał Ravaughan głos faceta siedzącego obok.- Kiedyś uznałbym, że nie w pańskim stylu.Nie musiał popatrzyć w tamtą stronę.Tysiące razy słyszał te zachrypnięte „r" i przycinanie końcówek.To mógł być tylko jeden człowiek.Speedofritz.- Niemożliwe - zawołał zdumiony.- To naprawdę ty, Speedo? Powiedz, że to nieprawda.-To ja.Tyle tylko mogę rzec, doktorze Ravaughan.Hej no pidibap, hej no huuu.Pamięta pan?Tak.To był on.Najcięższy pacjent w historii tego miasta.Nie jeśli idzie o stan, ale uleczalność.Nigdy nie zdołał uzyskać remisji swojej psychozy.Boże, pomyślał Ravaughan, łapiąc się na tym, że nadal nie dowierza, nieprawdopodobne, Speedofritz siedzi spokojnie przy barze i gada do mnie.Tak po prostu.W workowatym, długim na metr swetrze, ogolony i całkiem zborny w ruchach.- Niemożliwe - powtórzył.Speedofritz zaszeleścił swoim dziwnym śmiechem:- Noniepamiętapan? - specjalnie po dawnemu zastukał słowami.- Wkońcujemtecholerneprochyijestdobrzenie?Wróciły stare czasy.Za sprawą najtrudniejszego pacjenta.Niezbadane są nawet najbliższe minuty, pomyślał.Wszystko się zapętliło.- Naprawdę masz remisję objawów? - zapytał wbrew postanowieniu.- Od kiedy, Speedo?Speedofritz wykrzywił pomarszczoną twarz.- Od kiedy Obcy tu wylądował.Uznałem za stosowne zająć się leczeniem.Ze strachu i z ciekawości.Bałem się, że Obcy sięgnie też po mnie, a ciekaw byłem, jak wy sobie poradzicie z sytuacją i z lekami, które żrecie teraz z wyboru, jak ja zawsze musiałem z nakazu.Nie wiem, ale chyba i pan zażywa już neuroleptyk!, doktorze.Pana dłonie.Trzęsą się co nieco.Czy to nie ciekawe, że jedziemy na tym samym paliwie? Wreszcie wie pan, jak to jest.Ravaughan sięgnął po szklaneczkę rumu z sokiem i przypalił papierosa od zapalniczki podanej przez kelnera.- Uważasz, że to podobne? Obcy i twoja choroba? Speedo wykrzywił się jeszcze bardziej.- Nie i tak.- Co masz na myśli?- Niepodobne, bo mało porównywalne ilościowo.A podobne, bo o to samo idzie jakościowo.Wie pan.Zdarzało się już wdepnąć w fantosa.Pryskał jak pochodnia przed beczkowozem.Czuł skurkozjad, że nie ze mną.Nie miał szans.Wie pan.Ja mam inną jakość.Oni mnie nie chcą takiego.Widzi pan, ludzie uważają, że jestem schizofrenikiem i jest to prawda.Mam objawy jak trzeba.Ludzie uważają, że jestem uszkodzony.Że nie sposób się ze mną dogadać.Mówię o wczoraj, myślę o dzisiaj.Takie tam moje kombinacje, cholera.Ale Obcy uważa, że jestem dla niego niebezpieczny.Nie może mnie wykorzystać.Mam swoje fantosy, można by rzec, że brak mi miejsca w łepetynie na jeszcze inne.Mam Boga w sobie, rozumie pan, doktorze? Żaden inny go nie przepędzi.Zawsze to panu tłumaczyłem, ale może teraz pan wreszcie złapie.Patrz pan na tę babeczkę z tymi cackami na głowie, tam po lewej od nas.Rany, jakie ma balony.Hej no pidibap, hej no hu.Hej no pidibap, ty mała, chonotu.- Taaak.Ogromne - odpowiedział machinalnie Ravaughan.Zastanawiał się nad jego słowami.W głosie Speedo słyszał pewność i spokój, nieobecne nigdy wcześniej.A przecież nie miał poczucia, że tamten był źle leczony.Nigdy go nie izolowali, zawsze mógł wpadać do dyżurki i gadać o każdej dręczącej go sprawie.Miał najlepszych terapeutów i najlepsze metody leczenia.A jednak nic nie dawało rady jego objawom.Byt totalnie rozregulowanym, uszkodzonym straszną chorobą nieszczęśliwym człowiekiem.Cóż się stało, że aż tak się zmienił? Co spowodowało, że przestał.Że przestał.Tak.Jasne.Speedo przestał się bać.Po prostu.- Zmieniłeś się - powiedział, upijając ze szklaneczki.Rum łagodził napięcie w krtani.Koił rozpalone myśli.- Zyskałeś moc, Speedo.- A tak! - Speedo wciągnął koniopodobną głowę w zwoje luźnego swetra [ Pobierz całość w formacie PDF ]