[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klasycznie zbudowane zdalniki nie były na Księżycu zaskoczeniem.Zaskoczeniem stał się dopiero zdalnik molekularny, czyli ostatnie pana wcielenie.Lecz od tej chwili i on już nie jest tam niewiadomą.- Co z tego wynika dla mnie?- Chyba się już pan domyśla.Wtargnął pan TAM głębiej niż pańscy następcy.- Księżyc urządził dla nich teatr?- Tak to wygląda.- A dla mnie nie urządził?- Przebił pan dekoracje, co najmniej częściowo.- Czemu mogłem wrócić?- Ponieważ to było optymalne rozwiązanie dylematu, w sensie strategicznej gry.Pan wrócił, spełnił zadanie, a zarazem pan nie wrócił, więc go nie wypełnił.Gdyby pan w ogóle nie wrócił, w Radzie Bezpieczeństwa zdobyliby większość przeciwnicy dalszych zwiadów.- Ci, co chcą zniszczyć cały Księżyc?- Nie tyle zniszczyć, ile zneutralizować.- To dla mnie nowość.Jak można to zrobić?- Jest na to sposób.Co prawda niezmiernie kosztowny, jako pewna nowa technologia w zarodku.Nie znam jej szczegółów, ponieważ tak jest lepiej dla nas wszystkich i dla mnie samego.- Coś tam pan jednak pewno dosłyszał.- mruknąłem.- Musiałaby to być w każdym razie jakaś technologia poatomowa?Nie ładunki wodorowe, nie rakiety balistyczne, coś bardziej dyskretnego.Coś, czego Księżyc nie potrafiłby w porę dostrzec.- Jak na człowieka pozbawionego połowy mózgu, pozostał pan inteligentny.Wróćmy jednak do rzeczy, to znaczy to pana.- Żebym się zgodził na badania? Pod auspicjami Agencji? Wzięty na spytki z prawej strony?- Rzecz jest znacznie bardziej skomplikowana, niż pan sądzi.Dysponujemy oprócz pana raportu i nagrań misji szeregiem hipotez.Najpewniejsza brzmi mniej więcej tak: na Księżycu doszło do zderzeń między poszczególnymi sektorami.Nie doszło do zjednoczenia wszystkich sektorów ani do zniszczenia jednych przez drugie, ani do utworzenia planu zaatakowania Ziemi.- Więc co się właściwie stało?- Gdyby to można ustalić z należytą pewnością, nie musiałbym pana fatygować.Międzysektorowe zabezpieczenia zawiodły niewątpliwie.Gry militarne starły się z sobą.Powstały bezprecedentalne efekty.- Jakie?- Nie jestem w tych kwestiach ekspertem, ale o ile wiem, kompetentnych ekspertów nie ma w ogóle.Jesteśmy zdani na domniemania pod hasłem ceterum censeo humanitatem preser-vandam esse.Pan zna łacinę, prawda?- Trochę.Proszę mi powiedzieć, czego pan chce ode mnie?- W tej chwili jeszcze niczego.Jest pan, proszę wybaczyć, jak człowiek zadżumiony, kiedy nie było jeszcze antybiotyków.Odwiedziłem pana, ponieważ na to nastawałem i uzyskałem niechętną zgodę.Powiedzmy - ultimum refugium.Ilość wersji tego, co się stało na Księżycu, powiększył pan fatalnie.Mówiąc prosto z mostu, po pana powrocie wiadomo mniej niż przed pańskim zwiadem.- Mniej?- Oczywiście mniej.Przecież nie wiadomo nawet, czy pana prawy mózg zawiera jakąś krytyczną informację.Ilość niewia­domych wzrosła, kiedy zmalała.- Mówi pan jak Pytia.- Lunar Agency przewoziła na Księżyc i umieszczała w sektorach to, co podług genewskiego porozumienia miała tam przewieźć.Ale programy komputerów pierwszej przewiezionej generacji pozostały tajemnicą poszczególnych państw.Agencji nie były dostępne.- Czyli już na samym początku stał właściwie niebezpieczny nonsens?- Naturalnie, jako skutek antagonizmów światowych.A czyż można rozróżnić pomiędzy programem, który wykoleił się w działaniu po kilkudziesięciu latach z nałożonych nań przez programistów zabezpieczeń i takim programem, który m i a ł się właśnie w pewien specyficzny sposób wykoleić?- Nie wiem, czy można: to potrafią pewno wyjaśnić fachowcy.- Nie, tego nikt nie może wyjaśnić oprócz ludzi, co ułożyli tamte programy.- Wie pan co, profesorze Shapiro? - powiedziałem wstając i podchodząc do okna.- Odnoszę wrażenie, że pan oplątuje mnie delikatną siecią.Im dłużej sobie gwarzymy, tym rzecz bardziej mętnieje.Co się stało na Księżycu? Nie wiadomo.Co naprawdę tam przeżyłem? Nie wiadomo.Czemu uległem tej cholernej kallotomii? Nie wiadomo.Czy pół mego mózgu coś o tym wie? Nie wiadomo.Proszę zatem uprzejmie o zwięzłe wyjawienie, czego pan sobie ode mnie życzy.- Nie powinien pan mówić o uprzejmości sardonicznie.Uprzejmość trwała dotąd, bardzo daleko posunięta.- Ponieważ leżała w interesie Agencji, a może jeszcze i jakim innym.Chyba że, jak pan powiada, ratowano mnie i osłaniano z dobrego serca.Co?- Nie.O dobrym sercu nie może być mowy.Powiedziałem to panu już na wstępie.Stawka jest zbyt wysoka.Tak wysoka, że gdyby można było z pana wyekstrahować rzeczowe wiadomości śmiertelną torturą, dawno by to zostało zrobione.Nagle olśnił mnie niespodziewany domysł.Odwróciłem się plecami do ciemnego już okna i uśmiechnięty szeroko, skrzyżowawszy ręce na piersi, oświadczyłem:- Dziękuję, profesorze.Teraz dopiero zrozumiałem, KTO osłaniał mnie naprawdę przez cały czas.- Przecież mówiłem panu.- Ale wiem już lepiej.Oni.Czy też on.- I otwierając okno, pokazałem wschodzący nad drzewami księżycowy sierp, ostro rysujący się bielą na granatowym nieboskłonie.Profesor milczał.- Pewno wiąże się to z moim lądowaniem - dodałem.- Z tym, że zdecydowałem się własnymi nogami stanąć na Księżycu, żeby wziąć to, co znalazł ostatni zdalnik, a mogłem to zrobić, bo w ładowni był skafander z ładownikiem.Wsadzili go tam na wszelki wypadek i skorzystałem z tego.Nie pamiętam co prawda, co się ze mną działo, kiedy wylądowałem we własnej osobie.Pamiętam i nie pamiętam.Zdalnika znalazłem, ale to nie był chyba ten molekularny.Pamiętam, że wiedziałem, po co ląduję: nie żeby go ratować, było to i niemożliwe, i bezsensowne, ale żeby wziąć coś.Jakieś próbki? Czego? Tego nie potrafię sobie przypomnieć.A chociaż bodajże samej kallotomii nie poczułem albo jej nie spamiętałem, jak w amnezji po wstrząsie mózgu, wróciwszy na pokład upchałem mój skafander w osobnym pojemniku i przypominam sobie, że był cały pokryty drobnym, miałkim pyłem.Jakimś dziwnym pyłem, bo w palcach był suchy, drobniusieńki, jak sól, ale trudno było zetrzeć go z rąk.Radioaktywny nie był.Mimo to umyłem się tak, jakbym podległ napromieniowaniu.A później nie próbowałem się nawet dowiedzieć, co to za substancja, zresztą nie miałem okazji stawiania takich pytań.Kiedy się dowiedziałem, że mam przecięty mózg, że tak paskudnie wpadłem, nie wracałem już nawet myślami do tej godziny na Księżycu, mając większe zmartwienia.Może pan słyszał coś o tym proszku? Perski nie był.Coś przywiozłem przecież [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl