[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzucił się na mnie.W środku paliła się lampa, widział więc nas na tyle dobrze, żeby nie mieć wątpliwości.Zawsze tak samo głupi, Jahamaraj Jahu.Nawet nie krzyknął Po prostu starał się wydostać.Moja dłoń skoczyła do trójkąta szafranowej matem przy pa­sie, skręt nadgarstka, furkot.Mój rumel zakręcił się, jakby ożył i owinął wokół jego gardła.Pochwyciłam lecący swobodnie ko­niec, ściągnęłam mocno pętlę, skręciłam nadgarstki i zwarłam uchwyt.Szczęście, przeznaczenie czy nieświadoma zręczność, wszyst­ko to nie miałoby znaczenia, gdybym była sama Jah był potęż­nym mężczyzną.Mógłby wyciągnąć mnie poza namiot.Mógł strząsnąć mnie z siebie.Ale Narayan i Sindhu pochwycili jego ramiona, rozciągnęli je, wykręcili, przycisnęli do ziemi.Najbar­dziej się nam przydała potężna siła Sindhu.Narayan zajął się unieruchomieniem rozciągniętych ramion tamtego.Wbiłam kolana w plecy Jaha, starając się nie dopuścić do tego, by zaczerpnął oddech.Uduszenie człowieka wymaga nieco czasu.Wyszkolony dusi­ciel powinien się poruszać tak szybko i zdecydowanie, by zła­mać kark ofiary, wówczas śmierć następuje natychmiast.Ja nie opanowałam jeszcze dostatecznie dobrze ruchów nadgarstków.Nie było wyjścia.Musiałam Jaha zwyczajnie zadławić, przez co jego koniec nie należał do łatwych.Bolały mnie już ramiona i barki, zanim wreszcie zadygotał po raz ostatni.Narayan odciągnął mnie od ciała.Drżałam wstrząśnięta inten­sywnością przeżycia, przepływającym przeze mnie orgiastycznym niemalże podnieceniem.Nigdy dotąd nie zabiłam człowie­ka gołymi rękoma, zamiast stalą czy magią.Narayan spojrzał mi w oczy.Uśmiechnął się.Wiedział, co czuję.On i Sindhu zdawali się nienaturalnie spokojni.Sindhu nasłuchiwał, starając się oce­nie, czy przypadkiem nie narobiliśmy hałasu.Dopóki wszystko trwało, zdawało mi się strasznie gwałtowne, najwyraźniej jednak odbyło się znacznie ciszej, niż sądziłam.Nikt nie zadawał pytań.Sindhu wyszeptał coś gwarą.Narayan pomyślał przez chwilę, popatrzył w ziemię, spojrzał na mnie i uśmiechnął się znowu.Skinął głową.Sindhu zaczął rozgrzebywać stosy rzeczy zalegające klepisko w sypialni Jaha, szukając nagiej ziemi.Odkrył niewielki obszar, po czym rozejrzał się dookoła.Kiedy go obserwowałam, starając się dociec, co robi, Narayan spod ciemnej opończy, którą wdział na wyprawę, wyciągnął dziwne narzędzie.Była to głownia, która w połowie miała kształt młotka, a w połowie kilofa, ważyła przynajmniej dwa funty.Być może nawet więcej, jeżeli zrobiono ją ze srebra i złota, a tak się na pozór wydawało.W hebanową rękojeść wykładaną kością słoniową wprawiono kilka rubinów - chwytały światło lamp, lśniąc niczym świeża krew.Ostrym końcem zaczął uderzać w zie­mię, ale cicho, nierytmicznie.To nie było narzędzie, którego powinno używać się w ten sposób.Potrafię rozpoznać przedmiot kultu, nawet jeżeli jest mi zupełnie obcy.Narayan rozbijał ziemię.Sindhu małą miseczką zbierał ją na dywan odwrócony wierzchem do ziemi, uważnie, by nie uronić ani odrobiny.Nie miałam zielonego pojęcia, co zamierzają zro­bić.Byli zbyt skupieni na swym zadaniu, by mi cokolwiek objaśniać.Wymieniali między sobą słowa jakiejś litanii, ale wszystko gwarą.Słyszałam coś o patronacie i obietnicy wron, więcej o Córce Nocy i tych ludziach - kimkolwiek byli.Mogłam tylko patrzeć.Czas mijał.Przez kilka minut, kiedy na zewnątrz zmieniały się warty, przeżyłam chwile bolesnego napięcia.Ale strażnicy nie­wiele mieli sobie do powiedzenia.Nowi nie sprawdzili nawet wnętrza namiotu.Usłyszałam mięsiste plaśnięcie i głuche chrupnięcie; odwróci­łam się, by zobaczyć, co teraz wyprawiają moi towarzysze.Wyrąbali już dziurę.Miała ledwie trzy stopy głębokości, sze­roka nawet nie na tyle.Nie potrafiłam zgadnąć, do czego jest im potrzebna.Pokazali mi.Narayan młotkiem pogruchotał kości Jaha.Zrobił dokładnie to, co Ram próbował osiągnąć w tamtym parowie, gdzie spotka­liśmy się po raz pierwszy.Potem wyszeptał:- Minęło dużo czasu, ale wciąż nie straciłem wrażliwości w palcach.Zabawne, jak mały tobołek można zrobić z wielkiego czło­wieka, kiedy się zdruzgocze jego kości i stawy, a potem ciasno zwinie ciało.Rozcięli brzuch Jaha i wypróżnili z wnętrzności, wysypując je w dziurę.Ostatnim ciosem Narayan strzaskał ciemię trupa.Oczyś­cił narzędzie.Potem wypełnili dziurę wokół szczątków, ubijając systematycznie ziemię.Pół godziny później nie można było stwierdzić, gdzie ją wykopali.Z powrotem nasunęli dywan, zgarnęli pozostałą ziemię.Spoj­rzeli na mnie po raz pierwszy od czasu, kiedy zaczęli kopać.Zaskoczeni byli, nie mogąc niczego odczytać z mojej twarzy.Spodziewali się pewnie, że będę wściekła albo pełna niesmaku.Albo w ogóle jakaś.Spodziewali się czegoś, co by im zdradziło mą kobiecą słabość.- Widziałam już kiedyś, jak kaleczono ludzi.Narayan pokiwał głową.Być może z zadowoleniem.Trudno powiedzieć.- Wciąż jeszcze musimy się wydostać.Ognie na zewnątrz wskazywały pozycje strażników.Znajdo­wali się tam, gdzie się spodziewałam.Jeżeli moje zaklęcie za­działa po raz wtóry, potrzebna nam będzie jedynie odrobina szczęścia, aby niepostrzeżenie opuścić teren obozu.Kiedy wędrowaliśmy w kierunku naszego obozu, Narayan i Sindhu rozsypywali po drodze ziemię.- Niezła robota z rumel, Pani - powiedział Narayan.I dodał jeszcze coś gwarą, zwracając się do Sindhu, który niechętnie się zgodził.Zapytałam:- Dlaczego go pogrzebaliście? Nikt nie będzie wiedział, co się z nim stało.Chciałam, żeby posłużył za lekcję poglądową.- Gdybyśmy go tam zostawili, każdy by wiedział, kto jest za to odpowiedzialny.Insynuacja jest znacznie bardziej przerażają­ca niż fakt.Lepiej, żeby obwiniały cię tylko plotki.Być może.- Dlaczego połamaliście mu kości i rozpruliście brzuch?- Mniejszy grób jest trudniej znaleźć.Rozcięliśmy go, żeby nie spuchł, Jeżeli tego nie zrobisz, czasami puchną tak mocno, że wychodzą z ziemi.Albo eksplodują, wydając z siebie tyle gazu, że grób można odnaleźć po zapachu.Albo na przykład idąc za szakalami, które wykopują zwłoki i rozwlekają szczątki wszę­dzie dookoła.Praktyczne.Logiczne.Oczywiste, kiedy już zostanie wyjaś­nione.Nigdy dotąd nie miałam okazji ukrywać ciała.Otaczali mnie bardzo praktyczni - i najwyraźniej niezwykle doświadcze­ni - mordercy.- Wkrótce będziemy musieli pogadać, Narayan.Uśmiechnął się tym swoim uśmiechem.Zdradzi mi odrobinę prawdy, ale dopiero wówczas, gdy zechce.Wśliznęliśmy się między namioty i szybko rozdzieliliśmy.Spałam dobrze.Miałam sny, ale nie przepełniały ich mrok i przekleństwo.W jednym z nich nawiedziła mnie piękna czarna kobieta, obejmowała mnie i pieściła, nazywała swoją córką i za­pewniała, że sprawiłam się dobrze.Nad ranem czułam się wypo­częta i ożywiona, jakbym spokojnie przespała całą noc.Poranek był piękny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl