[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może to nas na coś naprowadzi, alenajwcześniej jutro uda nam się załatwić nakaz.Garcia przytaknął.- Trzeba też skontaktować się z jej rodziną.Hunter kiwnął głową.Do tego akurat żadnemu się nie pali-ło.- Zajmę się tym jutro - obiecał.Kiedy Garcia parkował pod budynkiem wydziału, Hunterzastanawiał się, czy wygląda na równie zmęczonego i pokona-nego jak jego partner.- Pogadam z kapitanem Bolterem i miejmy nadzieję, że narano będziemy mieli nakaz - westchnął.- Przyjadę jutro gdzieśo wpół do jedenastej, wcześniej wstąpię do jeszcze jednegoszpitala po listę pacjentów.Garcia oparł głowę o zagłówek i wziął głęboki oddech.- Jedz do domu, stary - powiedział Hunter, zerkając nazegarek.- Nie ma jeszcze nawet dziewiątej.Spędz wieczór zżoną.Potrzebujesz tego.Ona też.Nic już dzisiaj nie zrobimy.W biurze zawsze było coś do roboty, ale Hunter miał rację.%7ładnej ze spraw nie uda im się zamknąć dzisiejszego wieczoru.Garcia przypomniał sobie wydarzenia poprzedniej nocy i do-szedł do wniosku, że przyda się choć raz w tygodniu wrócić dodomu, nim Anna się położy.Pracowali niczym w kasynie, niezważając na porę dnia i nocy.Nawet krótka przerwa dobrze muzrobi.- Dobra, Anna się ucieszy.336- No widzisz.Kup jej po drodze jakieś kwiaty.Ale nie tanibukiecik, tylko coś naprawdę ładnego.Pamiętaj, że kupującprezent danej osobie, pokazujesz, jak dobrze ją znasz, więc kupjej coś, co na pewno jej się spodoba.- Hunter uśmiechnął się,chcąc dodać mu otuchy.53.Garcia poszedł za radą Huntera i wstąpił do malutkiegosklepu wielobranżowego o nazwie Markey's, który znajdowałsię przy North Rampart Boulevard.Mieli tam prawie wszystko,od kwiatów poprzez alkohole do całkiem przyzwoitej kawy ikanapek z kotletem.Jeszcze kiedy pracował na posterunku,wpadał tu dość często.Musiał trochę zboczyć z codziennej tra-sy do domu, ale był pewien, że Anna doceni ten gest.Wysoka atrakcyjna blondynka powitała go zza lady szero-kim uśmiechem, odsłaniając rząd równiusieńkich zębów.Od-wzajemnił uśmiech i przeczesał włosy, by poprawić swoją pre-zencję.Zdecydował, że kupi butelkę dobrego wina i kwiaty.Dawnojuż nie mieli okazji napić się wspólnie, a wiedział, że Annabardzo lubi rioję.Kwiaty wystawione były tuż przy wejściu, alezignorował je na moment.- Przepraszam, gdzie znajdę wina?- Z tyłu - odpowiedziała blondynka, ponownie się uśmie-chając.Mieli imponujący wybór, problem w tym, że Garcia nie byłkoneserem.Postawił na cenę.Im droższe, tym lepsze,338pomyślał.Wrócił do kwiatów i wybrał ładnie ułożony bukietczerwonych róż.- To chyba wszystko - powiedział, kładąc obie rzeczy naladzie.- To będzie 40.95.Wyciągnął trzy banknoty dwudziestodolarowe.- Szczęściara z niej - powiedziała kasjerka, wydając muresztę.- Przepraszam?- Dziewczyna, dla której są te kwiaty.jest szczęściarą.-Znów się uśmiechnęła, a Garcia dopiero teraz zauważył, jakabyła młoda i ładna.- Dziękuję.- Zaczerwienił się.- Mieszka pan w pobliżu?- Eee.nie.Musiałem kupić kilka rzeczy.Mam wasz skleppo drodze z pracy - skłamał.- Och, szkoda.Ale może mógłby pan jeszcze kiedyśwpaść?Garcia nie wiedział, co odpowiedzieć.Uśmiechnął się za-wstydzony.Podchodząc do samochodu, wciąż nie mógł uwierzyć, że ka-sjerka próbowała go poderwać.Dawno już mu się to nie zda-rzyło.Poza nowiusieńkim vanem Chevy na parkingu było pusto.Otworzył drzwi od strony pasażera i ostrożnie położył na sie-dzeniu kwiaty, myślami błądząc wśród wydarzeń mijającegodnia.Wciąż nie rozumiał ogromnego podobieństwa międzyJenny Farnborough a Vicky Baker.Nie wierzył w przypadki,jak również w to, że zniknięcie obu kobiet w tym samym czasiebyło zaplanowane.Morderca nie trzymał swych ofiar zbyt dłu-go przy życiu.Kiedy już którąś porwał, torturował ją i zabijał wciągu kilku dni.Vicky Baker była ofiarą.Jenny Farnboroughnajwyrazniej po prostu zniknęła, pomyślał.339Nagle przypomniał sobie, że puścili przecież ogon za D-Kingiem.Przy błyskawicznie rozwijającej się akcji ostatnichkilku godzin zupełnie o tym zapomniał.Będzie ich musiał od-wołać, bo teraz nie było już chyba sensu go śledzić.Wyciągnąłtelefon i zaczął szukać w książce telefonicznej właściwego nu-meru.Tak bardzo był zamyślony, że nie zauważył czającej sięza nim sylwetki.Zbyt pózno dostrzegł jej cień rzucony na ma-skę swojego wypucowanego samochodu.Nim zdążył się od-wrócić i spojrzeć w twarz napastnika, poczuł gwałtowne ukłu-cie w szyję.Narkotyk zadziałał niemal natychmiast.Obraz przed ocza-mi zaczął się rozmazywać, kolana zrobiły się miękkie.Upuściłtelefon, który z hukiem roztrzaskał się na chodniku.Próbowałchwycić się drzwi samochodu, żeby utrzymać równowagę, alebyło już za pózno - nieznajoma postać wlokła go w stronę za-parkowanego obok vana.54.Jerome miał jeszcze dzisiaj do załatwienia jedną rzecz: od-nalezienie pewnej osoby.Potem mógł wreszcie wrócić do do-mu, by stawić czoła kolejnej, pełnej koszmarów nocy.D-Kingowi zależało teraz tylko na jednym - odszukaniu męż-czyzn, którzy porwali Jenny.Niejeden człowiek umarł na oczach Jerome'a.Rozstawalisię z tym światem na różne sposoby, wielu zginęło z jego rąk,ale Jerome jakoś nigdy nie miał z tym problemu.Twarze kona-jących nie stawały mu przed oczami tak jak sceny z płyty obej-rzanej w limuzynie D-Kinga.Obraz torturowanej Jenny niechciał go opuścić.Nie mógł spać, jeść.Tęsknił za nią.Była jegoulubienicą - zawsze uśmiechnięta, zawsze pozytywnie nasta-wiona do świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Może to nas na coś naprowadzi, alenajwcześniej jutro uda nam się załatwić nakaz.Garcia przytaknął.- Trzeba też skontaktować się z jej rodziną.Hunter kiwnął głową.Do tego akurat żadnemu się nie pali-ło.- Zajmę się tym jutro - obiecał.Kiedy Garcia parkował pod budynkiem wydziału, Hunterzastanawiał się, czy wygląda na równie zmęczonego i pokona-nego jak jego partner.- Pogadam z kapitanem Bolterem i miejmy nadzieję, że narano będziemy mieli nakaz - westchnął.- Przyjadę jutro gdzieśo wpół do jedenastej, wcześniej wstąpię do jeszcze jednegoszpitala po listę pacjentów.Garcia oparł głowę o zagłówek i wziął głęboki oddech.- Jedz do domu, stary - powiedział Hunter, zerkając nazegarek.- Nie ma jeszcze nawet dziewiątej.Spędz wieczór zżoną.Potrzebujesz tego.Ona też.Nic już dzisiaj nie zrobimy.W biurze zawsze było coś do roboty, ale Hunter miał rację.%7ładnej ze spraw nie uda im się zamknąć dzisiejszego wieczoru.Garcia przypomniał sobie wydarzenia poprzedniej nocy i do-szedł do wniosku, że przyda się choć raz w tygodniu wrócić dodomu, nim Anna się położy.Pracowali niczym w kasynie, niezważając na porę dnia i nocy.Nawet krótka przerwa dobrze muzrobi.- Dobra, Anna się ucieszy.336- No widzisz.Kup jej po drodze jakieś kwiaty.Ale nie tanibukiecik, tylko coś naprawdę ładnego.Pamiętaj, że kupującprezent danej osobie, pokazujesz, jak dobrze ją znasz, więc kupjej coś, co na pewno jej się spodoba.- Hunter uśmiechnął się,chcąc dodać mu otuchy.53.Garcia poszedł za radą Huntera i wstąpił do malutkiegosklepu wielobranżowego o nazwie Markey's, który znajdowałsię przy North Rampart Boulevard.Mieli tam prawie wszystko,od kwiatów poprzez alkohole do całkiem przyzwoitej kawy ikanapek z kotletem.Jeszcze kiedy pracował na posterunku,wpadał tu dość często.Musiał trochę zboczyć z codziennej tra-sy do domu, ale był pewien, że Anna doceni ten gest.Wysoka atrakcyjna blondynka powitała go zza lady szero-kim uśmiechem, odsłaniając rząd równiusieńkich zębów.Od-wzajemnił uśmiech i przeczesał włosy, by poprawić swoją pre-zencję.Zdecydował, że kupi butelkę dobrego wina i kwiaty.Dawnojuż nie mieli okazji napić się wspólnie, a wiedział, że Annabardzo lubi rioję.Kwiaty wystawione były tuż przy wejściu, alezignorował je na moment.- Przepraszam, gdzie znajdę wina?- Z tyłu - odpowiedziała blondynka, ponownie się uśmie-chając.Mieli imponujący wybór, problem w tym, że Garcia nie byłkoneserem.Postawił na cenę.Im droższe, tym lepsze,338pomyślał.Wrócił do kwiatów i wybrał ładnie ułożony bukietczerwonych róż.- To chyba wszystko - powiedział, kładąc obie rzeczy naladzie.- To będzie 40.95.Wyciągnął trzy banknoty dwudziestodolarowe.- Szczęściara z niej - powiedziała kasjerka, wydając muresztę.- Przepraszam?- Dziewczyna, dla której są te kwiaty.jest szczęściarą.-Znów się uśmiechnęła, a Garcia dopiero teraz zauważył, jakabyła młoda i ładna.- Dziękuję.- Zaczerwienił się.- Mieszka pan w pobliżu?- Eee.nie.Musiałem kupić kilka rzeczy.Mam wasz skleppo drodze z pracy - skłamał.- Och, szkoda.Ale może mógłby pan jeszcze kiedyśwpaść?Garcia nie wiedział, co odpowiedzieć.Uśmiechnął się za-wstydzony.Podchodząc do samochodu, wciąż nie mógł uwierzyć, że ka-sjerka próbowała go poderwać.Dawno już mu się to nie zda-rzyło.Poza nowiusieńkim vanem Chevy na parkingu było pusto.Otworzył drzwi od strony pasażera i ostrożnie położył na sie-dzeniu kwiaty, myślami błądząc wśród wydarzeń mijającegodnia.Wciąż nie rozumiał ogromnego podobieństwa międzyJenny Farnborough a Vicky Baker.Nie wierzył w przypadki,jak również w to, że zniknięcie obu kobiet w tym samym czasiebyło zaplanowane.Morderca nie trzymał swych ofiar zbyt dłu-go przy życiu.Kiedy już którąś porwał, torturował ją i zabijał wciągu kilku dni.Vicky Baker była ofiarą.Jenny Farnboroughnajwyrazniej po prostu zniknęła, pomyślał.339Nagle przypomniał sobie, że puścili przecież ogon za D-Kingiem.Przy błyskawicznie rozwijającej się akcji ostatnichkilku godzin zupełnie o tym zapomniał.Będzie ich musiał od-wołać, bo teraz nie było już chyba sensu go śledzić.Wyciągnąłtelefon i zaczął szukać w książce telefonicznej właściwego nu-meru.Tak bardzo był zamyślony, że nie zauważył czającej sięza nim sylwetki.Zbyt pózno dostrzegł jej cień rzucony na ma-skę swojego wypucowanego samochodu.Nim zdążył się od-wrócić i spojrzeć w twarz napastnika, poczuł gwałtowne ukłu-cie w szyję.Narkotyk zadziałał niemal natychmiast.Obraz przed ocza-mi zaczął się rozmazywać, kolana zrobiły się miękkie.Upuściłtelefon, który z hukiem roztrzaskał się na chodniku.Próbowałchwycić się drzwi samochodu, żeby utrzymać równowagę, alebyło już za pózno - nieznajoma postać wlokła go w stronę za-parkowanego obok vana.54.Jerome miał jeszcze dzisiaj do załatwienia jedną rzecz: od-nalezienie pewnej osoby.Potem mógł wreszcie wrócić do do-mu, by stawić czoła kolejnej, pełnej koszmarów nocy.D-Kingowi zależało teraz tylko na jednym - odszukaniu męż-czyzn, którzy porwali Jenny.Niejeden człowiek umarł na oczach Jerome'a.Rozstawalisię z tym światem na różne sposoby, wielu zginęło z jego rąk,ale Jerome jakoś nigdy nie miał z tym problemu.Twarze kona-jących nie stawały mu przed oczami tak jak sceny z płyty obej-rzanej w limuzynie D-Kinga.Obraz torturowanej Jenny niechciał go opuścić.Nie mógł spać, jeść.Tęsknił za nią.Była jegoulubienicą - zawsze uśmiechnięta, zawsze pozytywnie nasta-wiona do świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]