[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twoja indiańska sympatia przepowiedziała to przed naszą ucieczką.PABLOSmuga i Nowicki płynęli w pobliżu brzegu w dół rzeki.Wypatrywali pogorzeliska, nad którym o świcie wisiała złowieszcza łuna.Pożar mógł być wzniecony przez Kampów, gdyż świt był ich ulubioną porą napadu.– Czy nie za daleko płyniemy, kapitanie? – zaniepokoił się Smuga.– Chyba teraz powinniśmy pójść dalej pieszo – odparł Nowicki.– Szukam tylko dogodnego miejsca.Wkrótce zagłębili się w szuwary.Wyszli na brzeg, po czym wciągnęli łódkę w nadbrzeżne chaszcze.Zabrali broń i ruszyli w dżunglę.Przekradali się blisko brzegu, gdyż puszczona z dymem sadyba musiała się znajdować nad rzeką.Dzień był bezwietrzny i upalny, toteż muszki syito[45] grasowały całymi chmarami, właziły we włosy, gryzły w głowę.Ukąszenia ich, podobne do pchlich, pozostawiały czerwone swędzące ślady, które, jeśli nie były drapane, same znikały po kilku godzinach i swędzenie ustawało.Podczas długiego przebywania w tropikalnej puszczy obydwaj uciekinierzy przywykli do natrętnych ataków tysięcy różnych owadów, znosili je cierpliwie, nawet nie dotykali swędzących głów.Syito grasowały tylko w dzień, wieczorem natomiast pojawiały się chmary komarów.Ale nie ich należało się wystrzegać.Najgroźniejsze były leśne osy, które zawieszały swe gniazda na gałęziach lub w dziuplach drzew.Mimowolne zbliżenie się do gniazda pobudzało kąśliwe owady do natychmiastowego gromadnego napadu na intruza.Nawet liana zwisająca z gałęzi mogła się okazać wypatrującym łupu jadowitym wężem.Toteż Smuga i Nowicki wolno przedzierali się przez dżunglę, uważnie rozglądając się wokoło.Dopiero po przebyciu około kilometra, Nowicki przystanął i zaczął mocno wciągać powietrze nosem.Smuga wyczekująco zatrzymał się obok niego.– Czuć spaleniznę.– po chwili szepnął Nowicki.– Pogorzelisko niedaleko.– Sprawdził, czy kolt lekko wysuwa się z pochwy, po czym ze sztucerem gotowym do strzału ruszył przed siebie.Smuga był wprawnym tropicielem, toteż niebawem odkrył ślady stóp.Dał znak Nowickiemu, żeby przyczaił się za drzewem, a sam zaczął badać świeże tropy.Doprowadziły go aż do lewego brzegu Tambo.Jak można było się domyślać, tam właśnie Indianie wysiedli z dwóch dużych łodzi.Jedni poszli brzegiem w dół rzeki, drudzy zagłębili się w las.Potem powrócili nad rzekę i odpłynęli.Smuga z łatwością odgadł przebieg wydarzeń: Indianie oskrzydlili osiedle i po napadzie udali się w dalszą drogę.– Dwie łodzie, więc to nasi Kampowie – rzekł Nowicki wysłuchawszy relacji Smugi.– Skoro odpłynęli, nic nam tu z ich strony nie zagraża.– Najpierw się co do tego upewnijmy – powiedział Smuga.– Ślady Kampów doprowadzą nas do pogorzeliska.Widać było, że napastnicy, pewni zaskoczenia wroga, nawet nie zachowywali zbyt wielkiej ostrożności.Smuga i Nowicki podążając ich śladami wkrótce znaleźli się na skraju niewielkiej golizny.Przyczaili się w zaroślach.Po kilku nadziemnych chatach, zbudowanych przeważnie z bambusów, lian i liści, pozostały tylko poczerniałe zgliszcza.Tu i tam sterczały kikuty nie dopalonych grubych pali.Na ziemi walały się ciała zabitych mężczyzn.W powietrzu unosił się swąd spalenizny.– Janie, tam ktoś jest! – szepnął Nowicki.– Widzę, to młody chłopak, Metys.– cicho przytaknął Smuga.W pobliżu spalonej chaty siedział w kucki chłopak.Spoglądał na leżące przed nim na ziemi zwłoki mężczyzny.Chłopak ubrany był w podniszczone spodnie i rozchełstaną na piersiach koszulę.Obok niego stał karabin oparty o nadwęglony pal.– Pewno tylko on ocalał – cicho odezwał się Smuga.– Musimy zabrać go stąd, inaczej zginie!– Będzie uciekał, gdy nas zobaczy – zauważył Nowicki.– Przekradnij się, Janie, lasem, i zajdź go od tyłu, ja ruszę, gdy ujrzę ciebie.Smuga skinął głową i wycofał się w las.Nowicki oparł sztucer o drzewo, żeby nie zawadzał w ewentualnym pościgu, po czym podkradł się trochę bliżej chłopca.Przyczajony czekał na Smugę.Wreszcie ujrzał go wychodzącego z lasu po przeciwnej stronie golizny.Na to hasło ruszył ku Metysowi.Ten siedział nieruchomo w kucki i otępiałym wzrokiem wpatrywał się w zmasakrowane ciało mężczyzny.Nowicki podkradał się bezszelestnie, dopiero o kilkanaście kroków od Metysa trzasnęła pod jego stopą sucha gałązka.Metys poderwał się na równe nogi.Ujrzawszy Nowickiego, błyskawicznym ruchem wyszarpnął nóż zza pasa.– Schowaj nóż, chłopcze! – po hiszpańsku odezwał się Nowicki.– Nie jestem twoim wrogiem.Metys zerknął na karabin oparty o pal, ale w tej chwili Smuga podskoczył i odgrodził go od broni.Chłopak poszarzał na twarzy, silniej zacisnął dłoń na rękojeści noża.– Uspokój się, nie chcemy cię skrzywdzić – odezwał się Smuga.Metys stał nieruchomo, tylko jego oczy czujnie mierzyły dwóch obcych mężczyzn [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Twoja indiańska sympatia przepowiedziała to przed naszą ucieczką.PABLOSmuga i Nowicki płynęli w pobliżu brzegu w dół rzeki.Wypatrywali pogorzeliska, nad którym o świcie wisiała złowieszcza łuna.Pożar mógł być wzniecony przez Kampów, gdyż świt był ich ulubioną porą napadu.– Czy nie za daleko płyniemy, kapitanie? – zaniepokoił się Smuga.– Chyba teraz powinniśmy pójść dalej pieszo – odparł Nowicki.– Szukam tylko dogodnego miejsca.Wkrótce zagłębili się w szuwary.Wyszli na brzeg, po czym wciągnęli łódkę w nadbrzeżne chaszcze.Zabrali broń i ruszyli w dżunglę.Przekradali się blisko brzegu, gdyż puszczona z dymem sadyba musiała się znajdować nad rzeką.Dzień był bezwietrzny i upalny, toteż muszki syito[45] grasowały całymi chmarami, właziły we włosy, gryzły w głowę.Ukąszenia ich, podobne do pchlich, pozostawiały czerwone swędzące ślady, które, jeśli nie były drapane, same znikały po kilku godzinach i swędzenie ustawało.Podczas długiego przebywania w tropikalnej puszczy obydwaj uciekinierzy przywykli do natrętnych ataków tysięcy różnych owadów, znosili je cierpliwie, nawet nie dotykali swędzących głów.Syito grasowały tylko w dzień, wieczorem natomiast pojawiały się chmary komarów.Ale nie ich należało się wystrzegać.Najgroźniejsze były leśne osy, które zawieszały swe gniazda na gałęziach lub w dziuplach drzew.Mimowolne zbliżenie się do gniazda pobudzało kąśliwe owady do natychmiastowego gromadnego napadu na intruza.Nawet liana zwisająca z gałęzi mogła się okazać wypatrującym łupu jadowitym wężem.Toteż Smuga i Nowicki wolno przedzierali się przez dżunglę, uważnie rozglądając się wokoło.Dopiero po przebyciu około kilometra, Nowicki przystanął i zaczął mocno wciągać powietrze nosem.Smuga wyczekująco zatrzymał się obok niego.– Czuć spaleniznę.– po chwili szepnął Nowicki.– Pogorzelisko niedaleko.– Sprawdził, czy kolt lekko wysuwa się z pochwy, po czym ze sztucerem gotowym do strzału ruszył przed siebie.Smuga był wprawnym tropicielem, toteż niebawem odkrył ślady stóp.Dał znak Nowickiemu, żeby przyczaił się za drzewem, a sam zaczął badać świeże tropy.Doprowadziły go aż do lewego brzegu Tambo.Jak można było się domyślać, tam właśnie Indianie wysiedli z dwóch dużych łodzi.Jedni poszli brzegiem w dół rzeki, drudzy zagłębili się w las.Potem powrócili nad rzekę i odpłynęli.Smuga z łatwością odgadł przebieg wydarzeń: Indianie oskrzydlili osiedle i po napadzie udali się w dalszą drogę.– Dwie łodzie, więc to nasi Kampowie – rzekł Nowicki wysłuchawszy relacji Smugi.– Skoro odpłynęli, nic nam tu z ich strony nie zagraża.– Najpierw się co do tego upewnijmy – powiedział Smuga.– Ślady Kampów doprowadzą nas do pogorzeliska.Widać było, że napastnicy, pewni zaskoczenia wroga, nawet nie zachowywali zbyt wielkiej ostrożności.Smuga i Nowicki podążając ich śladami wkrótce znaleźli się na skraju niewielkiej golizny.Przyczaili się w zaroślach.Po kilku nadziemnych chatach, zbudowanych przeważnie z bambusów, lian i liści, pozostały tylko poczerniałe zgliszcza.Tu i tam sterczały kikuty nie dopalonych grubych pali.Na ziemi walały się ciała zabitych mężczyzn.W powietrzu unosił się swąd spalenizny.– Janie, tam ktoś jest! – szepnął Nowicki.– Widzę, to młody chłopak, Metys.– cicho przytaknął Smuga.W pobliżu spalonej chaty siedział w kucki chłopak.Spoglądał na leżące przed nim na ziemi zwłoki mężczyzny.Chłopak ubrany był w podniszczone spodnie i rozchełstaną na piersiach koszulę.Obok niego stał karabin oparty o nadwęglony pal.– Pewno tylko on ocalał – cicho odezwał się Smuga.– Musimy zabrać go stąd, inaczej zginie!– Będzie uciekał, gdy nas zobaczy – zauważył Nowicki.– Przekradnij się, Janie, lasem, i zajdź go od tyłu, ja ruszę, gdy ujrzę ciebie.Smuga skinął głową i wycofał się w las.Nowicki oparł sztucer o drzewo, żeby nie zawadzał w ewentualnym pościgu, po czym podkradł się trochę bliżej chłopca.Przyczajony czekał na Smugę.Wreszcie ujrzał go wychodzącego z lasu po przeciwnej stronie golizny.Na to hasło ruszył ku Metysowi.Ten siedział nieruchomo w kucki i otępiałym wzrokiem wpatrywał się w zmasakrowane ciało mężczyzny.Nowicki podkradał się bezszelestnie, dopiero o kilkanaście kroków od Metysa trzasnęła pod jego stopą sucha gałązka.Metys poderwał się na równe nogi.Ujrzawszy Nowickiego, błyskawicznym ruchem wyszarpnął nóż zza pasa.– Schowaj nóż, chłopcze! – po hiszpańsku odezwał się Nowicki.– Nie jestem twoim wrogiem.Metys zerknął na karabin oparty o pal, ale w tej chwili Smuga podskoczył i odgrodził go od broni.Chłopak poszarzał na twarzy, silniej zacisnął dłoń na rękojeści noża.– Uspokój się, nie chcemy cię skrzywdzić – odezwał się Smuga.Metys stał nieruchomo, tylko jego oczy czujnie mierzyły dwóch obcych mężczyzn [ Pobierz całość w formacie PDF ]