[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.generał mówił, że przez ostatnie pięć dni występowały w okolicy drobne wstrząsy.Sądzę, że jest to kwestia kilku godzin, może nawet mniej.Natalia uśmiechnęła się do dziewczyny, po czym zwró­ciła się ponownie do generała Santiago:- Ze względu na twoje własne dobro, Diego, mam szczerą nadzieję, że zostało dosyć czasu.- Przycisnęła sil­niej wylot lufy magnum do jego głowy.- Wykonaj pier­wszy telefon, kochanie.ROZDZIAŁ XLI- Co się tam, do cholery, dzieje? - burknął Tolliver, padłszy na ziemie za pniem palmy.Rubenstein legł za nim ze Schmeisserem w prawej dłoni.- Wygląda na to, że wychodzą z obozu.Ale czemu? Co się dzieje? - Rubenstein błądził oczyma po obozie.Ze swych posterunków biegli strażnicy, wśród nich również oficerowie.Paul spojrzał w górę.Od zachodu niebo wy­pełniły samoloty o najprzeróżniejszych kształtach.- To amerykańskie samoloty!- Komuchy używają tych, które znaleźli.- Nie.Lecą ze wschodu, może z Teksasu albo Luizjany.- Marzyciel z ciebie, chłopcze - mruknął Tolliver.- Nie! Patrz, coraz ich więcej!Warkot w powietrzu był bardzo głośny.Rubenstein nie słyszał nigdy czegoś tak hałaśliwego.Niebo było wypeł­nione samolotami, ziemia pociemniała od ich cieni.Wtem grunt zaczął drżeć, lecz tym razem gwałtowniej niż wcześniej.Rubenstein wstał, strząsając z siebie próbującą go po­wstrzymać rękę Tollivera.- To trzęsienie ziemi.Niektóre z samolotów lądują.- Popatrzył w dół ku obozowi, z którego uciekali kubańscy strażnicy i oficerowie, zostawiając za sobą otwartą bramę.- Ewakuują się.Będzie trzęsienie ziemi.- Jesteś wariat, chłopcze.Paul spojrzał na Tollivera i już miał coś powiedzieć, ale w tym momencie grunt zatrząsł się silnie i Rubenstein od­skoczył w bok przed otwierającym się pęknięciem w zie­mi, szerokim na osiemnaście cali.Zwaliło się drzewo pal­my, o włos mijając Pedra Garcie i pozostałych partyzantów.- Cholerne trzęsienie ziemi!Jakby dla podkreślenia okrzyku Tollivera, grunt zaczął drżeć mocniej, tak mocno, że Paul Rubenstein runął na twarz w kurz gleby.- O, mój Boże! - jęknął.ROZDZIAŁ XLIIJohn Rourke siedział w więziennej celi, z nogami zało­żonymi na kant pryczy, z oczami utkwionymi w strażniku siedzącym tuż za kratami po drugiej stronie pomieszcze­nia.Rourke podjął decyzję.Czekał już wystarczająco dłu­go.Wsunął do lewej dłoni swój chromowany nóż Sting IA firmy A.G.Russel.Nie poddano go przeszukaniu.- Straż - warknął po angielsku.Kubański wartownik po drugiej stronie krat wstał.-Si?- Doskonale - Rourke uśmiechnął się i jego lewa ręka pomknęła do przodu.Nóż wysunął się z dłoni i poszybował ostrzem naprzód kilka stóp do krat, by wbić się prostopadle w środek piersi strażnika.Rourke w tej samej chwili był już na nogach i rzucał się ku kratom z wciągniętymi rękoma, by złapać wartownika, zanim upadnie.Schwytawszy kółko z kluczami, puścił ciało, które upadło na posadzkę sutereny.Zaczął nerwowo szukać właściwego klucza.Znalazłszy go, otworzył zamek i uchylił furtkę na tyle, na ile pozwalały leżące zwłoki, po czym przecisnął się na zewnątrz.Pochylił się, by wyszarpnąć nóż, po czym wytarł ostrze o mundur nieboszczyka i schował narzędzie do pochwy.Sięgając po AK-47 Kubańczyka, zamarł nagle na dźwięk znajomego głosu za plecami:- Zaczekaj, John!Rourke odwrócił się, podnosząc się wolno na nogi.Wbił wzrok w Natalię, lustrując jej wysoką, smukłą syl­wetkę, widoczną pod czarnym ubraniem.W rękach miała jego bliźniacze Detonics’y z odwiedzionymi bezpiecznikami.- Co to ma znaczyć? Chcesz mnie zabić?- Dlaczego zabiłeś Władimira?Rourke nie widział powodu, żeby kłamać.Zresztą kłamstwo nie było w jego stylu.- On był zwierzęciem, zabiłby ciebie.- Mój wuj ci to powiedział?- Tak - zawahał się.- Ale sam też to wiedziałem.Czy zadał ci ból?- Na wiele sposobów.- A ja zadałem ci ból?- Tylko dlatego, że nie miałeś wyboru, ponieważ masz honor.- Przykro mi - rzekł John miękko.Natalia spuściła na chwilę oczy ku swoim dłoniom, po czym zrobiła mały krok w jego stronę, obracając pistolety w rękach i podając mu je rękojeścią do przodu.- To trzęsienie ziemi.już się zaczęło na wybrzeżu Za­toki.Jest mało czasu.- Wiem - powiedział ciepłym głosem.- Obejmij mnie, John.choć przez chwilę.Proszę.Z pistoletami w dłoniach, Rourke wziął Natalię w ra­miona, czując jej ciemne włosy na pokrytej kilkudnio­wym zarostem twarzy.- Chyba nie bardzo wypada powiedzieć, że wszystko będzie w porządku, prawda?- Raczej nie - usłyszał szept dziewczyny.- Nigdy mnie nie okłamuj, John.Chyba nie zniosłabym tego.Odsunęła się od niego, a Rourke położył pistolety na małym stoliku obok drzwi celi.To było coś, czego zrobić nie zamierzał.Dłońmi ujął ją za łokcie i przyciągnął do siebie, patrząc w oczy.Pocałował ją, zgniatając wargami jej usta i czując jej ciało przytulone do siebie.Obejmując ją, słyszał i czuł jej oddech,- Kocham cię - wyszeptała.Rourke otwierał już usta, ale kobieta dotknęła mu pal­cami warg.- Nie.- powiedziała tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl