[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwsza kobieta cal za calem wędrowała wzdłuż kołyszącej się liny.Sokolnik obserwował ją z zapartym tchem tak jak reszta rozbitków.Był wszakże zbyt wyczerpany, żeby krzyknąć z radości, kiedy dotarła do półki skalnej, chociaż radość i triumf wypełniały jego serce.Przeprawa udała się i rozbitkowie poruszali się szybciej, niż przypuszczał Sokolnik.Przyglądał się im uważnie, zwracając uwagę na ich ruchy, starając się dostrzec podstawowe trudności i jak najlepiej im zaradzić.Jego kolej nadejdzie bardzo szybko i musi dokładnie wiedzieć, co ma zrobić i jak przebyć drogę najszybciej jak to możliwe.Nie wiedział, czy starczy mu sił — i czy w ogóle zdoła wrócić na klif.Powoli wracały mu siły.Barczysty Sulkarczyk zapewnił mu odpoczynek, którego jego ciało potrzebowało po nadmiernym wysiłku, i mógł już utrzymać się sam, zanim czwarty rozbitek dotarł na brzeg.Zdawał sobie jednak sprawę, że ta poprawa mogła być złudna albo krótkotrwała, jak się to już raz zdarzyło.Odniósł obrażenia, niektóre z nich pewnie poważne, i na pewno mu to nie ułatwi wędrówki po linie.Najbardziej niepokoiło go zranione ramię, obawiał się, że mogłoby uniemożliwić powrót.Tarlach zamknął oczy.Dokuczały mu teraz wszystkie rany.Nie bolały tak jak przedtem, ale bardzo piekły pod działaniem słonej wody.Było mu zimno i trzęsły nim dreszcze tak jak wszystkimi pozostałymi na wraku.Wystawienie na zimno osłabia człowieka, pomyślał kuląc się pod biczem nawałnicy, a jeśli trwa to dostatecznie długo, może nawet zabić.Skulony obok niego marynarz zesztywniał i podniósł oczy.Przedostatni rozbitek prawie przedostał się na brzeg.Sulkarczyk w zamyśleniu przeniósł spojrzenie z liny na Sokolnika.— Chodźmy razem — zaproponował.— Nie.— Tarlach potrząsnął przecząco głową.Ta lina jest cienka.Mogłaby nie wytrzymać naszego podwójnego ciężaru.Idź.Ja wykorzystam ostatnie minuty, żeby odpocząć, a potem pójdę za tobą.Marynarz skinął głową i wziął linę w ręce.Sokolnik obserwował go uważnie.Obcy poruszał się dość szybko i nie miał takich trudności jak jego towarzysze, a przecież nie tylko najdłużej pozostał na wraku, ale jeszcze przez pewien czas podtrzymywał najemnika.Jego siła i wytrzymałość wydawały się niewiarygodne.Kapitan westchnął.Żeby tak za kilka minut mieć choćby ich część…Nadeszła jego kolej.Przesuwał się ostrożnie wzdłuż śliskiej burty, zanim wziął linę w ręce.Zaczekał, aż przetoczyła się nad nim wielka fala, największa od jakiegoś czasu, po czym uchwycił się liny.Przez krótki czas od pasa w dół był zanurzony w wodzie, stopniowo jednak znalazł się poza zasięgiem nawet najbardziej spiętrzonych fal.Nie mylił się przewidując, że przeprawa będzie trudna.Zastanawiał się, jak pozostałym udało się dotrzeć do brzegu.Nie mogliby tego dokonać, gdyby nie byli względnie zdrowi, no i żaden ciężko ranny nie trzymałby się tak długo zalewanego przez fale wraku.Ci, którzy odnieśli jakieś poważniejsze obrażenia podczas katastrofy statku albo utonęli razem z nim, albo wcześniej porwały ich fale.Jak ci żeglarze, nawet jeśli nie byli ranni, mogli to wszystko znieść? Uważał się za zahartowanego, długo ćwiczył ciało w walce z bólem i trudnościami, a przecież nie wiedział, czy jego ramiona wytrzymają.Brzeg był daleko, nieskończenie daleko.Nie będzie mógł odpocząć nawet na chwilę i musiał zdzierżyć przeszywający ból, który zaostrzał się, kiedy lina podskakiwała przy każdym jego ruchu.Gdyby mógł poruszać się bardziej rytmicznie, zaoszczędziłby sobie wielu wstrząsów co kilka sekund rozdzierających mięśnie, ale uniemożliwiało mu to zranione ramię.Wytrzymywało cały ciężar jego ciała tylko przez ułamek sekundy.Polegał na lewym ramieniu z wyjątkiem chwil, gdy je odrywał, żeby uchwycić się liny nieco dalej, i płacił za to bólem.Niebawem mógł myśleć tylko o jednym: skoncentrował się na tej strasznej, powolnej wspinaczce i całą siłą woli zmuszał nerwy i mięśnie do wysiłku, który w normalnej sytuacji uznałby za nieprawdopodobny.Dlatego zaskoczyło go trochę, kiedy nagle spostrzegł, że znajduje się już blisko klifu.Było to tak, jakby ocknął się z zaczarowanego snu i spojrzał w oczy rzeczywistości.Widok tej pofałdowanej, prawie pionowej ściany skalnej ucieszył go i napełnił otuchą.Nadzieja dodała mu sił i przebył pozostałą przestrzeń znacznie szybciej, chociaż ten ostatni odcinek był bardziej nachylony pod ostrym kątem i trudniejszy do pokonania.Wreszcie znalazł się ponad półką, na której czekali mieszkańcy Doliny i jego Sokolnicy.Tak dobrze nad sobą panował, że dopiero w następnej chwili zdołał rozewrzeć palce i stanął na twardej skale.Przez kilka sekund wiedział tylko, że mu się udało, i czuł, że Brennan go podtrzymuje.Tarlach oparł się na ramieniu porucznika.Kiedy niebezpieczeństwo minęło, poczuł się słaby jak mucha i zarówno jego umysł, jak i ciało zaczęły domagać się wypoczynku.Nagle rozjaśniło mu się w głowie.Nie było tej, której oczekiwał, którą pragnął zobaczyć.— Una?Wtedy podeszła do niego, przepychając się przez otaczający go krąg postaci o zamazanych twarzach.— Jestem tutaj, kapitanie.Powiedziała to energicznie, tonem podwładnej.Na pewno nie przez przypadek zwróciła się od niego jako do dowódcy, a nie po imieniu, które powierzył jej w sekrecie.Ona o wszystkim myślała…Usłyszał niewyraźnie, jak poleciła zanieść go do pobliskiej chaty, by nie tracić czasu na transportowanie do bardziej oddalonego od brzegu zamku.Ucieszył się, że może wszystko powierzyć innym.Zasłona ciemności otuliła go swymi miękkimi, nieprzeniknionymi fałdami, zanim jeszcze Una skończyła mówić.Rozdział piętnastyDowódca Sokolników budził się powoli.Znajdował się w nieznanym pomieszczeniu o wybielonych wapnem ścianach, wypełnionym masywnymi, prostymi sprzętami.Światło wpadające pod ostrym kątem przez maleńkie okienko na wprost łoża świadczyło, że był późny poranek.Zaskoczony usiadł bez zastanowienia.Lecz ten gwałtowny ruch wywołał taką falę bólu w całym ciele, że opadł na posłanie z jękiem, którego nie zdążył stłumić.Syn Burzy zleciał ze swojej grzędy na krokwi i usiadł na łożu, na przemian zawodząc jękliwie na znak troski i wyrzucając swojemu towarzyszowi jego nieostrożność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Pierwsza kobieta cal za calem wędrowała wzdłuż kołyszącej się liny.Sokolnik obserwował ją z zapartym tchem tak jak reszta rozbitków.Był wszakże zbyt wyczerpany, żeby krzyknąć z radości, kiedy dotarła do półki skalnej, chociaż radość i triumf wypełniały jego serce.Przeprawa udała się i rozbitkowie poruszali się szybciej, niż przypuszczał Sokolnik.Przyglądał się im uważnie, zwracając uwagę na ich ruchy, starając się dostrzec podstawowe trudności i jak najlepiej im zaradzić.Jego kolej nadejdzie bardzo szybko i musi dokładnie wiedzieć, co ma zrobić i jak przebyć drogę najszybciej jak to możliwe.Nie wiedział, czy starczy mu sił — i czy w ogóle zdoła wrócić na klif.Powoli wracały mu siły.Barczysty Sulkarczyk zapewnił mu odpoczynek, którego jego ciało potrzebowało po nadmiernym wysiłku, i mógł już utrzymać się sam, zanim czwarty rozbitek dotarł na brzeg.Zdawał sobie jednak sprawę, że ta poprawa mogła być złudna albo krótkotrwała, jak się to już raz zdarzyło.Odniósł obrażenia, niektóre z nich pewnie poważne, i na pewno mu to nie ułatwi wędrówki po linie.Najbardziej niepokoiło go zranione ramię, obawiał się, że mogłoby uniemożliwić powrót.Tarlach zamknął oczy.Dokuczały mu teraz wszystkie rany.Nie bolały tak jak przedtem, ale bardzo piekły pod działaniem słonej wody.Było mu zimno i trzęsły nim dreszcze tak jak wszystkimi pozostałymi na wraku.Wystawienie na zimno osłabia człowieka, pomyślał kuląc się pod biczem nawałnicy, a jeśli trwa to dostatecznie długo, może nawet zabić.Skulony obok niego marynarz zesztywniał i podniósł oczy.Przedostatni rozbitek prawie przedostał się na brzeg.Sulkarczyk w zamyśleniu przeniósł spojrzenie z liny na Sokolnika.— Chodźmy razem — zaproponował.— Nie.— Tarlach potrząsnął przecząco głową.Ta lina jest cienka.Mogłaby nie wytrzymać naszego podwójnego ciężaru.Idź.Ja wykorzystam ostatnie minuty, żeby odpocząć, a potem pójdę za tobą.Marynarz skinął głową i wziął linę w ręce.Sokolnik obserwował go uważnie.Obcy poruszał się dość szybko i nie miał takich trudności jak jego towarzysze, a przecież nie tylko najdłużej pozostał na wraku, ale jeszcze przez pewien czas podtrzymywał najemnika.Jego siła i wytrzymałość wydawały się niewiarygodne.Kapitan westchnął.Żeby tak za kilka minut mieć choćby ich część…Nadeszła jego kolej.Przesuwał się ostrożnie wzdłuż śliskiej burty, zanim wziął linę w ręce.Zaczekał, aż przetoczyła się nad nim wielka fala, największa od jakiegoś czasu, po czym uchwycił się liny.Przez krótki czas od pasa w dół był zanurzony w wodzie, stopniowo jednak znalazł się poza zasięgiem nawet najbardziej spiętrzonych fal.Nie mylił się przewidując, że przeprawa będzie trudna.Zastanawiał się, jak pozostałym udało się dotrzeć do brzegu.Nie mogliby tego dokonać, gdyby nie byli względnie zdrowi, no i żaden ciężko ranny nie trzymałby się tak długo zalewanego przez fale wraku.Ci, którzy odnieśli jakieś poważniejsze obrażenia podczas katastrofy statku albo utonęli razem z nim, albo wcześniej porwały ich fale.Jak ci żeglarze, nawet jeśli nie byli ranni, mogli to wszystko znieść? Uważał się za zahartowanego, długo ćwiczył ciało w walce z bólem i trudnościami, a przecież nie wiedział, czy jego ramiona wytrzymają.Brzeg był daleko, nieskończenie daleko.Nie będzie mógł odpocząć nawet na chwilę i musiał zdzierżyć przeszywający ból, który zaostrzał się, kiedy lina podskakiwała przy każdym jego ruchu.Gdyby mógł poruszać się bardziej rytmicznie, zaoszczędziłby sobie wielu wstrząsów co kilka sekund rozdzierających mięśnie, ale uniemożliwiało mu to zranione ramię.Wytrzymywało cały ciężar jego ciała tylko przez ułamek sekundy.Polegał na lewym ramieniu z wyjątkiem chwil, gdy je odrywał, żeby uchwycić się liny nieco dalej, i płacił za to bólem.Niebawem mógł myśleć tylko o jednym: skoncentrował się na tej strasznej, powolnej wspinaczce i całą siłą woli zmuszał nerwy i mięśnie do wysiłku, który w normalnej sytuacji uznałby za nieprawdopodobny.Dlatego zaskoczyło go trochę, kiedy nagle spostrzegł, że znajduje się już blisko klifu.Było to tak, jakby ocknął się z zaczarowanego snu i spojrzał w oczy rzeczywistości.Widok tej pofałdowanej, prawie pionowej ściany skalnej ucieszył go i napełnił otuchą.Nadzieja dodała mu sił i przebył pozostałą przestrzeń znacznie szybciej, chociaż ten ostatni odcinek był bardziej nachylony pod ostrym kątem i trudniejszy do pokonania.Wreszcie znalazł się ponad półką, na której czekali mieszkańcy Doliny i jego Sokolnicy.Tak dobrze nad sobą panował, że dopiero w następnej chwili zdołał rozewrzeć palce i stanął na twardej skale.Przez kilka sekund wiedział tylko, że mu się udało, i czuł, że Brennan go podtrzymuje.Tarlach oparł się na ramieniu porucznika.Kiedy niebezpieczeństwo minęło, poczuł się słaby jak mucha i zarówno jego umysł, jak i ciało zaczęły domagać się wypoczynku.Nagle rozjaśniło mu się w głowie.Nie było tej, której oczekiwał, którą pragnął zobaczyć.— Una?Wtedy podeszła do niego, przepychając się przez otaczający go krąg postaci o zamazanych twarzach.— Jestem tutaj, kapitanie.Powiedziała to energicznie, tonem podwładnej.Na pewno nie przez przypadek zwróciła się od niego jako do dowódcy, a nie po imieniu, które powierzył jej w sekrecie.Ona o wszystkim myślała…Usłyszał niewyraźnie, jak poleciła zanieść go do pobliskiej chaty, by nie tracić czasu na transportowanie do bardziej oddalonego od brzegu zamku.Ucieszył się, że może wszystko powierzyć innym.Zasłona ciemności otuliła go swymi miękkimi, nieprzeniknionymi fałdami, zanim jeszcze Una skończyła mówić.Rozdział piętnastyDowódca Sokolników budził się powoli.Znajdował się w nieznanym pomieszczeniu o wybielonych wapnem ścianach, wypełnionym masywnymi, prostymi sprzętami.Światło wpadające pod ostrym kątem przez maleńkie okienko na wprost łoża świadczyło, że był późny poranek.Zaskoczony usiadł bez zastanowienia.Lecz ten gwałtowny ruch wywołał taką falę bólu w całym ciele, że opadł na posłanie z jękiem, którego nie zdążył stłumić.Syn Burzy zleciał ze swojej grzędy na krokwi i usiadł na łożu, na przemian zawodząc jękliwie na znak troski i wyrzucając swojemu towarzyszowi jego nieostrożność [ Pobierz całość w formacie PDF ]