[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chciał wyglądać w niczyich oczach na fajtłapę.Nie znosił myśli, że mógłby pra-cować tylko na pokaz, tylko po to, żeby wyrobić sobie dobrą opinię.Pracował dla sa-mej pracy i żeby dobrze o sobie myśleć.Dlatego nigdy nie robił sobie przerw ani wol-nych dni, nawet jeśli chorował.Był najsurowszym pracodawcą w okolicy nie dawałsobie urlopów.Zauważył pannią Evelyn, stojącą przy płocie z metalowym dzbankiem w dłoni.Najego ściankach zebrały się krople wody; ściekały cienkimi strużkami, skapywały na zie-mię.Zawartość dzbanka musiała być lodowata.A dzień był upalny, trzydzieści stopni Don zapragnął tego dzbanka z całego serca i duszy.I zgodziłby się go przyjąć z rąkwariatki. Proszę pana! zawołała.Poczłapał do płotu, starając się nie patrzeć pożądliwie na dzbanek.Staruszka podałamu wysoki metalowy kubek, też pokryty gęstymi kropelkami. Jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak ciężko pracował. Dzięki temu dobrze sypiam. Wypił jednym haustem.Lemoniada, odrobinękwaśna, nie za bardzo, i odrobinę słodka, ale nie zanadto.Dobrze, że żadna z tych staru-szek nie jest jego babcią.Już dawno by się do nich wprowadził. Możesz wypić cały dzbanek, młodzieńcze.Chciał. Dzięki powiedział i uniósł dzbanek do ust.Jego ciało wchłonęło lemoniadę takszybko, że już teraz zaczął się pocić.Wypił wszystko i wytarł usta rękawem, odrobinęczystszym niż ręce. Przepraszam.Mam maniery robotnika. Nie wspominając już o apetycie.85Poklepał się po brzuchu, w którym przelewała się teraz chłodna lemoniada. Dziękuję za życzliwość. Cieszymy się, że nas posłuchałeś.Oho. Ależ nie posłuchałem.Wskazała stertę śmieci. Wygląda to tak, jakbyś go burzył. Usuwam tylko niepotrzebne rzeczy. Posmutniała. I zburzę dobudowaneściany.Ale nie ruszę samego domu.Zamierzam go odremontować. Och! Więc chyba ta lemoniada mi się nie należała. Dostałeś ją, bo jej potrzebowałeś, a my jesteśmy chrześcijankami. Dziękuję.Naprawdę była mi potrzebna. Zawsze należy się rewanżować; była tolekcja, którą Don otrzymał w dzieciństwie.Więc: Skoro tu jestem.jeśli będę mógłpaniom pomóc, proszę mi dać znać. Pomożesz nam, jeśli zburzysz ten dom. Więc to panie powinny go kupić i wynająć ekipę rozbiórkową. Oddał dzbanek. Bardzo dziękuję.Dotknął palcami nieistniejącego ronda kapelusza, tak jak to robił jego ojciec, odwró-cił się i pomaszerował z powrotem. Zrobiłybyśmy to, gdybyśmy mogły! zawołała za nim.Dlaczego na takich do-mach nie ma znaków ostrzegawczych?UWAGA: DZIWNE STARUSZKI I ZNIKAJCE DZIURY.STRZE%7ł SI NIEBEZ-PIECZNIE STUKNITEJ BEZDOMNEJ KOBIETY.Aha, nie zapominajmy: POCA-AUNKI W NIECZYNNYCH TOALETACH SUROWO WZBRONIONE.Teraz musiał zdecydować, co dalej.Zerwać resztę tynków? Zburzyć ścianę międzykuchnią na piętrze a pokojem? Nie miał ochoty na ciężką pracę, choć lemoniada go od-świeżyła.Może nawet za bardzo.Ruszył do łazienki na tyłach domu.Nadal w niej był, kiedy ktoś zapukał do frontowych drzwi, głośno i natarczywie.Chwileczkę, jak rany.Przekornie zaczął myć ręce, zamiast rzucić się do drzwi.Musi pa-miętać, żeby kupić mydło i parę ręczników.Wyszedł, wycierając ręce o spodnie; zanimzdołał dotrzeć do drzwi, usłyszał, że Sylvie wita gościa.Wszedł do salonu, w którymtrzymał wszystkie narzędzia, i stanął twarzą w twarz z kolegą Cindy. Witani pana powiedział facet.Jak on się nazywa? Ryan Bagatti pomógłmu gość, całkiem jakby słyszał jego myśli. Pamięta pan? Jakżebym mógł zapomnieć? Don przeszedł obok niego i wyjrzał przez drzwi.Sylvie stała na trzecim schodku, gotowa do ucieczki. Dzięki, że wpuściłaś do domuobcego.86 Niezle się panu powodzi zauważył Bagatti. Ma pan gosposię, choć na traw-niku zrobił się śmietnik. Nie jestem gospodynią oznajmiła Sylvie. Jest niczym warknął Don. Kupiłem ją razem z domem.Ale ma własne zaję-cia. Cindy o niej wie? spytał Bagatti, wcielenie niewinności. Pewnie się dowie za jakieś piętnaście minut. O rety, ależ pan ostry.Przyszedłem tu, bo jestem przyjacielem Cindy. Innymi słowy, ona nie wie, że pan tu jest? Ktoś telefonował do agencji, a jej nie było.Jest chora.Od czasu jak podpisaliścieumowę. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Aha, może pan jej wyśle kartkę albo co. Ktoś dzwonił do agencji przypomniał Don.Wiedział, że to coś paskudnego,i chciał, żeby Bagatti wreszcie to powiedział. Ten facet, co tu mieszkał.Właściwie jego prawnik.Zdaje się, że nabrał podejrzeń,gdy się dowiedział, w jaki sposób Cindy to załatwiła i jak zbijała cenę.Powiedział, żechce osiemdziesiąt. Dom nie jest tyle wart. No, o tym zdecyduje sąd.Przynajmniej tak to ujął ten prawnik.Nasłał na nią de-tektywa.Ma zdjęcia, jak pan z nią wchodzi do domu.I wychodzi.Jak się całujecie w sa-mochodzie.To chyba dowodzi, że można mówić o zmowie. Widziałeś te zdjęcia, Bagatti? Dlaczego miałbym je widzieć?Don chwycił go za ramiona i popchnął.Bagatti walnął głową o ścianę.Natychmiaststracił ten głupi uśmieszek. Chyba nie wyraziłem się jasno powiedział Don. Czy to ty zrobiłeś te zdję-cia, Bagatti? Prywatny detektyw, przecież mówię.To jest napaść! Masz te zdjęcia? Ten facet tylko do mnie zadzwonił. Więc czemu mówisz to mnie, a nie Cindy? On pozwie was oboje.Ale powiedział, że może jakoś dojdziecie do porozumie-nia. Tak powiedział? A może ty tak powiedziałeś? Jak to? O co chodzi? O szantaż.I wymuszenie. To nie ja.Ale może on.87 Może? Chce dwadzieścia tysięcy.I tak będzie pan do przodu o dziesięć.To chyba w po-rządku? Ale pewnie ten facet nie chce zmieniać ceny na umowie, co? Po co psuć sobie zeznanie podatkowe? I tak pan zarobił na tym domu. I przyszedłeś do mnie? Cindy nie ma pieniędzy. Skąd wiesz? Nie powiedziałaby ci nawet, gdzie jest wychodek. Już mówiłem, facet miał prywatnego detektywa.Człowieku, to boli!Don go puścił.Ale kiedy Bagatti chciał ruszyć do drzwi, znowu rzucił nim o ścianę.I znowu, i jeszcze raz, aż głowa agenta odłupała trochę tynku. Uważaj powiedział. To ściana nośna.Nie chcę jej wymieniać tylko dlatego,że zrobisz w niej dziurę. Panie, ja tylko przekazuję wiadomość! Jak się nazywa ten prawnik? Nie powiedział.Mówił, że się z wami skontaktuje. Nie chcę tutaj żadnych prawników.Pójdę do jego kancelarii i porozmawiamy alboniech od razu podaje nas do sądu, bo nie złamaliśmy prawa. Powiem mu. Nie, ja mu powiem.Daj mi jego numer. Mówił, że jeszcze zadzwoni.Niech się pan.Tym razem jego głowa nie odbiła się tak ładnie od tynku. Nie usztywniaj szyi poradził Don bo pózniej będzie bolało gorzej. Już boli! Dawaj numer. Puść mnie, to go napiszę.Don cofnął się, stając pomiędzy Bagattim i drzwiami.Agent drżącymi rękami wycią-gnął wizytówkę i zaczął bazgrać na niej numer telefoniczny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nie chciał wyglądać w niczyich oczach na fajtłapę.Nie znosił myśli, że mógłby pra-cować tylko na pokaz, tylko po to, żeby wyrobić sobie dobrą opinię.Pracował dla sa-mej pracy i żeby dobrze o sobie myśleć.Dlatego nigdy nie robił sobie przerw ani wol-nych dni, nawet jeśli chorował.Był najsurowszym pracodawcą w okolicy nie dawałsobie urlopów.Zauważył pannią Evelyn, stojącą przy płocie z metalowym dzbankiem w dłoni.Najego ściankach zebrały się krople wody; ściekały cienkimi strużkami, skapywały na zie-mię.Zawartość dzbanka musiała być lodowata.A dzień był upalny, trzydzieści stopni Don zapragnął tego dzbanka z całego serca i duszy.I zgodziłby się go przyjąć z rąkwariatki. Proszę pana! zawołała.Poczłapał do płotu, starając się nie patrzeć pożądliwie na dzbanek.Staruszka podałamu wysoki metalowy kubek, też pokryty gęstymi kropelkami. Jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak ciężko pracował. Dzięki temu dobrze sypiam. Wypił jednym haustem.Lemoniada, odrobinękwaśna, nie za bardzo, i odrobinę słodka, ale nie zanadto.Dobrze, że żadna z tych staru-szek nie jest jego babcią.Już dawno by się do nich wprowadził. Możesz wypić cały dzbanek, młodzieńcze.Chciał. Dzięki powiedział i uniósł dzbanek do ust.Jego ciało wchłonęło lemoniadę takszybko, że już teraz zaczął się pocić.Wypił wszystko i wytarł usta rękawem, odrobinęczystszym niż ręce. Przepraszam.Mam maniery robotnika. Nie wspominając już o apetycie.85Poklepał się po brzuchu, w którym przelewała się teraz chłodna lemoniada. Dziękuję za życzliwość. Cieszymy się, że nas posłuchałeś.Oho. Ależ nie posłuchałem.Wskazała stertę śmieci. Wygląda to tak, jakbyś go burzył. Usuwam tylko niepotrzebne rzeczy. Posmutniała. I zburzę dobudowaneściany.Ale nie ruszę samego domu.Zamierzam go odremontować. Och! Więc chyba ta lemoniada mi się nie należała. Dostałeś ją, bo jej potrzebowałeś, a my jesteśmy chrześcijankami. Dziękuję.Naprawdę była mi potrzebna. Zawsze należy się rewanżować; była tolekcja, którą Don otrzymał w dzieciństwie.Więc: Skoro tu jestem.jeśli będę mógłpaniom pomóc, proszę mi dać znać. Pomożesz nam, jeśli zburzysz ten dom. Więc to panie powinny go kupić i wynająć ekipę rozbiórkową. Oddał dzbanek. Bardzo dziękuję.Dotknął palcami nieistniejącego ronda kapelusza, tak jak to robił jego ojciec, odwró-cił się i pomaszerował z powrotem. Zrobiłybyśmy to, gdybyśmy mogły! zawołała za nim.Dlaczego na takich do-mach nie ma znaków ostrzegawczych?UWAGA: DZIWNE STARUSZKI I ZNIKAJCE DZIURY.STRZE%7ł SI NIEBEZ-PIECZNIE STUKNITEJ BEZDOMNEJ KOBIETY.Aha, nie zapominajmy: POCA-AUNKI W NIECZYNNYCH TOALETACH SUROWO WZBRONIONE.Teraz musiał zdecydować, co dalej.Zerwać resztę tynków? Zburzyć ścianę międzykuchnią na piętrze a pokojem? Nie miał ochoty na ciężką pracę, choć lemoniada go od-świeżyła.Może nawet za bardzo.Ruszył do łazienki na tyłach domu.Nadal w niej był, kiedy ktoś zapukał do frontowych drzwi, głośno i natarczywie.Chwileczkę, jak rany.Przekornie zaczął myć ręce, zamiast rzucić się do drzwi.Musi pa-miętać, żeby kupić mydło i parę ręczników.Wyszedł, wycierając ręce o spodnie; zanimzdołał dotrzeć do drzwi, usłyszał, że Sylvie wita gościa.Wszedł do salonu, w którymtrzymał wszystkie narzędzia, i stanął twarzą w twarz z kolegą Cindy. Witani pana powiedział facet.Jak on się nazywa? Ryan Bagatti pomógłmu gość, całkiem jakby słyszał jego myśli. Pamięta pan? Jakżebym mógł zapomnieć? Don przeszedł obok niego i wyjrzał przez drzwi.Sylvie stała na trzecim schodku, gotowa do ucieczki. Dzięki, że wpuściłaś do domuobcego.86 Niezle się panu powodzi zauważył Bagatti. Ma pan gosposię, choć na traw-niku zrobił się śmietnik. Nie jestem gospodynią oznajmiła Sylvie. Jest niczym warknął Don. Kupiłem ją razem z domem.Ale ma własne zaję-cia. Cindy o niej wie? spytał Bagatti, wcielenie niewinności. Pewnie się dowie za jakieś piętnaście minut. O rety, ależ pan ostry.Przyszedłem tu, bo jestem przyjacielem Cindy. Innymi słowy, ona nie wie, że pan tu jest? Ktoś telefonował do agencji, a jej nie było.Jest chora.Od czasu jak podpisaliścieumowę. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Aha, może pan jej wyśle kartkę albo co. Ktoś dzwonił do agencji przypomniał Don.Wiedział, że to coś paskudnego,i chciał, żeby Bagatti wreszcie to powiedział. Ten facet, co tu mieszkał.Właściwie jego prawnik.Zdaje się, że nabrał podejrzeń,gdy się dowiedział, w jaki sposób Cindy to załatwiła i jak zbijała cenę.Powiedział, żechce osiemdziesiąt. Dom nie jest tyle wart. No, o tym zdecyduje sąd.Przynajmniej tak to ujął ten prawnik.Nasłał na nią de-tektywa.Ma zdjęcia, jak pan z nią wchodzi do domu.I wychodzi.Jak się całujecie w sa-mochodzie.To chyba dowodzi, że można mówić o zmowie. Widziałeś te zdjęcia, Bagatti? Dlaczego miałbym je widzieć?Don chwycił go za ramiona i popchnął.Bagatti walnął głową o ścianę.Natychmiaststracił ten głupi uśmieszek. Chyba nie wyraziłem się jasno powiedział Don. Czy to ty zrobiłeś te zdję-cia, Bagatti? Prywatny detektyw, przecież mówię.To jest napaść! Masz te zdjęcia? Ten facet tylko do mnie zadzwonił. Więc czemu mówisz to mnie, a nie Cindy? On pozwie was oboje.Ale powiedział, że może jakoś dojdziecie do porozumie-nia. Tak powiedział? A może ty tak powiedziałeś? Jak to? O co chodzi? O szantaż.I wymuszenie. To nie ja.Ale może on.87 Może? Chce dwadzieścia tysięcy.I tak będzie pan do przodu o dziesięć.To chyba w po-rządku? Ale pewnie ten facet nie chce zmieniać ceny na umowie, co? Po co psuć sobie zeznanie podatkowe? I tak pan zarobił na tym domu. I przyszedłeś do mnie? Cindy nie ma pieniędzy. Skąd wiesz? Nie powiedziałaby ci nawet, gdzie jest wychodek. Już mówiłem, facet miał prywatnego detektywa.Człowieku, to boli!Don go puścił.Ale kiedy Bagatti chciał ruszyć do drzwi, znowu rzucił nim o ścianę.I znowu, i jeszcze raz, aż głowa agenta odłupała trochę tynku. Uważaj powiedział. To ściana nośna.Nie chcę jej wymieniać tylko dlatego,że zrobisz w niej dziurę. Panie, ja tylko przekazuję wiadomość! Jak się nazywa ten prawnik? Nie powiedział.Mówił, że się z wami skontaktuje. Nie chcę tutaj żadnych prawników.Pójdę do jego kancelarii i porozmawiamy alboniech od razu podaje nas do sądu, bo nie złamaliśmy prawa. Powiem mu. Nie, ja mu powiem.Daj mi jego numer. Mówił, że jeszcze zadzwoni.Niech się pan.Tym razem jego głowa nie odbiła się tak ładnie od tynku. Nie usztywniaj szyi poradził Don bo pózniej będzie bolało gorzej. Już boli! Dawaj numer. Puść mnie, to go napiszę.Don cofnął się, stając pomiędzy Bagattim i drzwiami.Agent drżącymi rękami wycią-gnął wizytówkę i zaczął bazgrać na niej numer telefoniczny [ Pobierz całość w formacie PDF ]