[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było ich ponad tuzin.Niektórzy uzbrojeni w dzidy, inni w kusze i miecze.Ubrani byli w brudnordzawe mundury.Nie potrafili fruwać.Było to raczej kontrolowane opadanie.Mogli dokonywaćpewnych manewrów.Wydawali niesamowity pisk, jak wysokie, wibrujące tonykobzy.Dwóch z nich, uzbrojonych w kusze, wystrzeliło swoje pociski w locie, strzałyjednak nie sięgnęły celu i zaryły w śniegu.Jodl i jeszcze jeden centaur, stojącynieco z boku, odwrócili się i unieśli kusze.Nie chybili.Siła pocisków dilliańskichbyła tak duża, że dwaj trafieni napastnicy jakby cofnęli się w locie.Uderzyli oskalną ścianę i dalej już spadali bezwładnie.W tym samym czasie, pozostali napastnicy byli już na dole.Dwaj rzucili sięna Asama.Byli mali, ale niezmiernie silni.Jeden zaatakował głowę, drugi grzbiet.Pułkownik wspiął się na tylnych nogach i odwrócił się, strącając napastnika zgrzbietu.Odrzucił łuk, chwycił drugiego za grozne, wyciągające się ku niemuszpony i całą siłą swych potężnych ramion cisnął nim o skałę.Zanim Mavra zdążyła zorientować się w tym, co się dzieje, któryś z atakują-cych zwrócił się ku niej.Odczekała chwilę, a następnie ruszyła do przodu, uno-sząc oburącz miecz.Napastnik nadział się na nastawione ostrze.Trysnęła gęsta, czerwona ciecz.Stwór nie zginął jednak od razu.Na jego wykrzywionym, obrzydliwym pyskumalowała się przemożna nienawiść.Zdołał jakoś unieść prawą rękę zbrojną wostrą dzidę, podczas gdy ciężar jego ciała, nadzianego na miecz, spowodował, żeMavra straciła równowagę.W ułamku sekundy musiała podjąć decyzję.Przewra-70cając się mogła uczynić tylko jedno: przyspieszyła upadek i przetoczyła się.Dzidaprzebiła jej grubą, futrzaną kurtkę.Poczuła przeszywający ból w lewym boku.Była zbyt wściekła, żeby zwracać na to uwagę.Zerwała się tak szybko, jaktylko potrafiła, i zobaczyła, że istota przebita mieczem wciąż wiła się i coś beł-kotała.Opanowała ją furia.Uniosła się na zadnich nogach i opadła przednimi,uzbrojonymi w ciężkie podkowy, raz, drugi i trzeci, miażdżąc przeciwnika.Tymczasem wszyscy napastnicy byli już na ziemi i włączyli się do walki.Wal-czyli skutecznie.Dwa centaury leżały martwe, a z ich ciał sterczały dzidy i grotykusz.Asam wciąż się bronił, chociaż z długiej rany na lewym boku obficie ciekłamu krew.Stawał dęba, obracał się, atakował, wznosząc bojowe okrzyki.Jednemuze stworów udało się uskoczyć i starał się wzbić w powietrze, równocześnie celnierzucając dzidą.Ale rozszalały pułkownik tylko się skrzywił, bardziej z furii niż zbólu.Odwrócił się, wyszarpnął ostrze ze swego boku i cisnął dzidą w unoszącegosię już w powietrzu napastnika.Broń ugodziła przeciwnika, który zachwiał się wlocie, a następnie runął jak kamień w dół urwiska.Mavra zapomniała o bólu w bitewnym zamęcie.Nagle skórzaste skrzydła ude-rzyły ją w twarz i otrzymała tak potężny cios, iż zdawało jej się, że mózg jej wi-bruje wewnątrz czaszki, po czym ogarnęła ją ciemność.Nawet nie czuła, że pada.* * *Miała wrażenie, jak gdyby topiła się w morzu gęstego płynu, nie wiedziała,gdzie jest góra, a gdzie dół.Nie widziała nic poza mokrą, wirującą masą ota-czającą ją wokół.Starała się walczyć, starała się pokonać ten przemożny, przy-gniatający ją ruch, nie mogła jednak nic zrobić.Pojawił się ból.Tępe pulsowanie,przerywane ostrymi, ukłuciami, przed którymi nie potrafiła się obronić.Było jejna zmianę gorąco i zimno.Walczyła z wirującą, mokrą masą, starała się ją ode-pchnąć.Zdawało jej się, że w tej masie był ktoś jeszcze, dziwne kształty i twarze naprzemian ukazujące się i znikające.Niektóre były straszne jak maszkary, zbliża-jące się i oddalające, ale zawsze pozostające poza jej zasięgiem.Coś jazgotały iprzedrzezniały ją.Inne zjawy były bardziej znajome, choć nie mniej straszne.Ogromne istoty podobne do kotów z rozpłomienionymi ślepiami, małe istotkipodobne do mułów z cierpieniem w oczach, miniatury, ogromne skorpiony, maja-ki z przeszłości.Wśród tego wszystkiego pojawiła się drobna, bezbarwna postać odwróconado niej tyłem i nieświadoma tych okropnych rzeczy, które działy się dookoła.Sięgnęła ku niej, starała się ją przywołać, ale ciecz, w której zdawała się unosić,zupełnie to uniemożliwiała.W końcu udało jej się krzyknąć.Był to krzyk przerażenia i bezradności.Onmusi usłyszeć! Musi! Skoncentrowała cały swój umysł na tym osobniku.71Zatrzymał się.Chyba ją usłyszał i odwrócił się powoli.To była twarz NathanaBrazila.Patrzył na nią bardziej znudzony niż współczujący. Brazil! Musisz mi pomóc wyszeptała, wyciągając ku niemu rękę.Uśmiechnął się, wyjął z kieszeni monetę i rzucił ją w jej stronę. Cieszę się, że mogę ci pomóc odparł lekko. Zawsze do usług.Terazmuszę już iść.Wiesz przecież, że jestem bogiem.Mam zbyt wiele do roboty.Odwrócił się i zanurzył we mgle, nie słysząc jej krzyku oburzenia.Pochłonęłygo wijące się, mleczne opary i zniknął jej z oczu.Pozostała sama.Znowu sama, pogrążona w gęstej cieczy, wśród przepływają-cych wokół potworów, przedrzezniających ją, atakujących.Sama. Pomocy! zawołała w przestrzeń. Czy ktoś mi pomoże?Pojawiły się jakieś postacie.Sympatycznie wyglądające postacie ludzkie.Przystojny mężczyzna w średnim wieku i zaskakująco piękna kobieta.Wyciągnę-li do niej ręce, przyzywali ją, zachęcali, aby się u nich schroniła.Ruszyła w ichkierunku, ale nagle ukazał się czarny cień, wyłonił się z wiru i stanął pomiędzynimi a nią.Pojawił się ogromny anioł w białych szatach, uśmiechnął się do niej iwyciągnął ręce.Zawahała się, ale ruszyła naprzód.Przyjazna postać zaczęła jednak podlegaćprzerażającym zmianom.Przeobraziła się w jakąś okropną, obrzydliwą żabę, któ-ra bełkotała coś, śliniła się, odwróciła się od niej i pożarła jej rodziców, pękającze śmiechu.Czuła, że spada coraz niżej i niżej do jakiejś sztolni, wciąż zanurzona w płynie,który teraz wydzielał smród gnijących odpadków.Walczyła dalej z tym odrażającym fetorem, chciała się czegoś złapać, ale wo-kół nie było nic i nikogo.Zapadała się.Zapadała się coraz głębiej w brud i szlam ite okropne istoty pływały ciągle wokół niej, śmiejąc się, przedrzezniając, żartująci dokuczając.Pojawiła się twarda, żółtawa twarz otoczona białymi włosami.Uśmiechnęłasię i podała jej rękę.Ręka jednak rozpłynęła się, jak tylko Mavra jej dotknęła.Pozostały jedynie kości.Rozkład ogarniał powoli całą postać.Mavra czuła, żezapada się coraz głębiej w mule.Czuła się coraz bardziej samotna, coraz bardziejpewna, że już na zawsze pozostanie w tej bezdennej głębi rozpaczy i zgnilizny.Pojawiła się nowa twarz.Dobra twarz, twarz symbolizująca wszystkie rasyStarej Ziemi, przystojna twarz, mówiąca, że chce udzielić pomocy.Postać wy-ciągnęła rękę, chwyciła Mavrę i zaczęła ciągnąć w górę i w górę, wyzwalając jąz błota i mazi i przez chwilę Mavra myślała, że już została oswobodzona.Wi-działa czyste powietrze, gwiazdy i miliony mrugających, kłujących oczy światełwszędzie przed sobą.72Ciszę przerwał jakiś dzwięk.Głośna eksplozja gdzieś w pobliżu.Mavra pa-trzyła ze zgrozą, jak twarz jej zbawcy nagle rozpada się rozniesiona wybuchem.Chwyt zelżał. Gimball krzyknęła. Nie! Nie! Mój mąż [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Było ich ponad tuzin.Niektórzy uzbrojeni w dzidy, inni w kusze i miecze.Ubrani byli w brudnordzawe mundury.Nie potrafili fruwać.Było to raczej kontrolowane opadanie.Mogli dokonywaćpewnych manewrów.Wydawali niesamowity pisk, jak wysokie, wibrujące tonykobzy.Dwóch z nich, uzbrojonych w kusze, wystrzeliło swoje pociski w locie, strzałyjednak nie sięgnęły celu i zaryły w śniegu.Jodl i jeszcze jeden centaur, stojącynieco z boku, odwrócili się i unieśli kusze.Nie chybili.Siła pocisków dilliańskichbyła tak duża, że dwaj trafieni napastnicy jakby cofnęli się w locie.Uderzyli oskalną ścianę i dalej już spadali bezwładnie.W tym samym czasie, pozostali napastnicy byli już na dole.Dwaj rzucili sięna Asama.Byli mali, ale niezmiernie silni.Jeden zaatakował głowę, drugi grzbiet.Pułkownik wspiął się na tylnych nogach i odwrócił się, strącając napastnika zgrzbietu.Odrzucił łuk, chwycił drugiego za grozne, wyciągające się ku niemuszpony i całą siłą swych potężnych ramion cisnął nim o skałę.Zanim Mavra zdążyła zorientować się w tym, co się dzieje, któryś z atakują-cych zwrócił się ku niej.Odczekała chwilę, a następnie ruszyła do przodu, uno-sząc oburącz miecz.Napastnik nadział się na nastawione ostrze.Trysnęła gęsta, czerwona ciecz.Stwór nie zginął jednak od razu.Na jego wykrzywionym, obrzydliwym pyskumalowała się przemożna nienawiść.Zdołał jakoś unieść prawą rękę zbrojną wostrą dzidę, podczas gdy ciężar jego ciała, nadzianego na miecz, spowodował, żeMavra straciła równowagę.W ułamku sekundy musiała podjąć decyzję.Przewra-70cając się mogła uczynić tylko jedno: przyspieszyła upadek i przetoczyła się.Dzidaprzebiła jej grubą, futrzaną kurtkę.Poczuła przeszywający ból w lewym boku.Była zbyt wściekła, żeby zwracać na to uwagę.Zerwała się tak szybko, jaktylko potrafiła, i zobaczyła, że istota przebita mieczem wciąż wiła się i coś beł-kotała.Opanowała ją furia.Uniosła się na zadnich nogach i opadła przednimi,uzbrojonymi w ciężkie podkowy, raz, drugi i trzeci, miażdżąc przeciwnika.Tymczasem wszyscy napastnicy byli już na ziemi i włączyli się do walki.Wal-czyli skutecznie.Dwa centaury leżały martwe, a z ich ciał sterczały dzidy i grotykusz.Asam wciąż się bronił, chociaż z długiej rany na lewym boku obficie ciekłamu krew.Stawał dęba, obracał się, atakował, wznosząc bojowe okrzyki.Jednemuze stworów udało się uskoczyć i starał się wzbić w powietrze, równocześnie celnierzucając dzidą.Ale rozszalały pułkownik tylko się skrzywił, bardziej z furii niż zbólu.Odwrócił się, wyszarpnął ostrze ze swego boku i cisnął dzidą w unoszącegosię już w powietrzu napastnika.Broń ugodziła przeciwnika, który zachwiał się wlocie, a następnie runął jak kamień w dół urwiska.Mavra zapomniała o bólu w bitewnym zamęcie.Nagle skórzaste skrzydła ude-rzyły ją w twarz i otrzymała tak potężny cios, iż zdawało jej się, że mózg jej wi-bruje wewnątrz czaszki, po czym ogarnęła ją ciemność.Nawet nie czuła, że pada.* * *Miała wrażenie, jak gdyby topiła się w morzu gęstego płynu, nie wiedziała,gdzie jest góra, a gdzie dół.Nie widziała nic poza mokrą, wirującą masą ota-czającą ją wokół.Starała się walczyć, starała się pokonać ten przemożny, przy-gniatający ją ruch, nie mogła jednak nic zrobić.Pojawił się ból.Tępe pulsowanie,przerywane ostrymi, ukłuciami, przed którymi nie potrafiła się obronić.Było jejna zmianę gorąco i zimno.Walczyła z wirującą, mokrą masą, starała się ją ode-pchnąć.Zdawało jej się, że w tej masie był ktoś jeszcze, dziwne kształty i twarze naprzemian ukazujące się i znikające.Niektóre były straszne jak maszkary, zbliża-jące się i oddalające, ale zawsze pozostające poza jej zasięgiem.Coś jazgotały iprzedrzezniały ją.Inne zjawy były bardziej znajome, choć nie mniej straszne.Ogromne istoty podobne do kotów z rozpłomienionymi ślepiami, małe istotkipodobne do mułów z cierpieniem w oczach, miniatury, ogromne skorpiony, maja-ki z przeszłości.Wśród tego wszystkiego pojawiła się drobna, bezbarwna postać odwróconado niej tyłem i nieświadoma tych okropnych rzeczy, które działy się dookoła.Sięgnęła ku niej, starała się ją przywołać, ale ciecz, w której zdawała się unosić,zupełnie to uniemożliwiała.W końcu udało jej się krzyknąć.Był to krzyk przerażenia i bezradności.Onmusi usłyszeć! Musi! Skoncentrowała cały swój umysł na tym osobniku.71Zatrzymał się.Chyba ją usłyszał i odwrócił się powoli.To była twarz NathanaBrazila.Patrzył na nią bardziej znudzony niż współczujący. Brazil! Musisz mi pomóc wyszeptała, wyciągając ku niemu rękę.Uśmiechnął się, wyjął z kieszeni monetę i rzucił ją w jej stronę. Cieszę się, że mogę ci pomóc odparł lekko. Zawsze do usług.Terazmuszę już iść.Wiesz przecież, że jestem bogiem.Mam zbyt wiele do roboty.Odwrócił się i zanurzył we mgle, nie słysząc jej krzyku oburzenia.Pochłonęłygo wijące się, mleczne opary i zniknął jej z oczu.Pozostała sama.Znowu sama, pogrążona w gęstej cieczy, wśród przepływają-cych wokół potworów, przedrzezniających ją, atakujących.Sama. Pomocy! zawołała w przestrzeń. Czy ktoś mi pomoże?Pojawiły się jakieś postacie.Sympatycznie wyglądające postacie ludzkie.Przystojny mężczyzna w średnim wieku i zaskakująco piękna kobieta.Wyciągnę-li do niej ręce, przyzywali ją, zachęcali, aby się u nich schroniła.Ruszyła w ichkierunku, ale nagle ukazał się czarny cień, wyłonił się z wiru i stanął pomiędzynimi a nią.Pojawił się ogromny anioł w białych szatach, uśmiechnął się do niej iwyciągnął ręce.Zawahała się, ale ruszyła naprzód.Przyjazna postać zaczęła jednak podlegaćprzerażającym zmianom.Przeobraziła się w jakąś okropną, obrzydliwą żabę, któ-ra bełkotała coś, śliniła się, odwróciła się od niej i pożarła jej rodziców, pękającze śmiechu.Czuła, że spada coraz niżej i niżej do jakiejś sztolni, wciąż zanurzona w płynie,który teraz wydzielał smród gnijących odpadków.Walczyła dalej z tym odrażającym fetorem, chciała się czegoś złapać, ale wo-kół nie było nic i nikogo.Zapadała się.Zapadała się coraz głębiej w brud i szlam ite okropne istoty pływały ciągle wokół niej, śmiejąc się, przedrzezniając, żartująci dokuczając.Pojawiła się twarda, żółtawa twarz otoczona białymi włosami.Uśmiechnęłasię i podała jej rękę.Ręka jednak rozpłynęła się, jak tylko Mavra jej dotknęła.Pozostały jedynie kości.Rozkład ogarniał powoli całą postać.Mavra czuła, żezapada się coraz głębiej w mule.Czuła się coraz bardziej samotna, coraz bardziejpewna, że już na zawsze pozostanie w tej bezdennej głębi rozpaczy i zgnilizny.Pojawiła się nowa twarz.Dobra twarz, twarz symbolizująca wszystkie rasyStarej Ziemi, przystojna twarz, mówiąca, że chce udzielić pomocy.Postać wy-ciągnęła rękę, chwyciła Mavrę i zaczęła ciągnąć w górę i w górę, wyzwalając jąz błota i mazi i przez chwilę Mavra myślała, że już została oswobodzona.Wi-działa czyste powietrze, gwiazdy i miliony mrugających, kłujących oczy światełwszędzie przed sobą.72Ciszę przerwał jakiś dzwięk.Głośna eksplozja gdzieś w pobliżu.Mavra pa-trzyła ze zgrozą, jak twarz jej zbawcy nagle rozpada się rozniesiona wybuchem.Chwyt zelżał. Gimball krzyknęła. Nie! Nie! Mój mąż [ Pobierz całość w formacie PDF ]