[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Crni znów go zignorował dochodząc najprawdopodobniej do wniosku, że jest to jedyna metoda na George'a.- Jutro albo ruszymy dalej, albo nie, wszystko zależy od pogody.Na pewno nie wyjdziemy wcześnie rano.Od tej chwili będziemy głównie iść na piechotę.Jeśli zgłodniejecie, to w szafce znajdziecie jedzenie.Zawartość kredensu zainteresuje przede wszystkim naszego profesora.- A! - George otworzył drzwiczki i z uznaniem przyglądał się temu, co okazało się być dość wszechstronnie zaopatrzonym minibarkiem.- Zakratowane okna są zupełnie zbyteczne, kapitanie Crni.Dzisiaj nigdzie się nie wybieram.- A gdyby nie kraty, dokąd by się pan wybrał, profesorze? Kiedy zechcecie już iść spać, moje panie, dajcie znać przez strażnika.Zaprowadzę was do waszego pokoju.Bardzo możliwe, że zechcę wam później zadać kilka pytań, ale to nic pewnego.Najpierw muszę się z kimś skontaktować.- A to niespodzianka - zauważył Petersen.- Sądziłem, że telefony nie działają.- Myślałem o radiu, majorze.Mamy radio.Tak naprawdę to mamy cztery radiostacje, w tym trzy wasze: jedna pańska i dwa bardzo nowoczesne zestawy von Karajanów.Spodziewam się, że książki kodowe też się nam przydadzą.Po jego wyjściu zapanowała głęboka i długa cisza przerwana jedynie odgłosem, jaki wydaje korek wyciągany z butelki.Pierwszy odezwał się Michael:- Radiostacje - zaczął z goryczą.- Książki kodowe.- Spojrzał z wyrzutem na Petersona.- Pan wie, co to znaczy, prawda?- Tak.Nic nie znaczy.Crni bawi się naszym kosztem.Znaczy to tylko tyle, że będziemy musieli zadać sobie trud zorganizowania nowego kodu.Jak myślisz, co oni zrobią, gdy odkryją, że nie ma tych książek? Zrobią właśnie to, o czym mówię i nie po to, żeby zabezpieczyć się przed wrogami, a raczej przed przyjaciółmi.Niemcy już dwukrotnie złamali kod, którego używamy między sobą.- Spojrzał na Harrisona.Harrison rozparł się w fotelu przy kominku i założywszy nogę na nogę, kontemplował kieliszek wina, który dopiero co wręczył mu George.- Jak na człowieka, co to go właśnie wyciągnięto z domowych pieleszy, czy też może porwano - co sprowadza się do tego samego - nie wydajesz się być specjalnie przybity.- Bo nie jestem - odparł Harrison z zadowoleniem.- Nie mam powodu.Nigdy nie sądziłem, że znajdę lepszą kwaterę od mojej chatki w górach, ale byłem w błędzie.Sam zobacz, prawdziwy kominek! Carpe diem, jak to ktoś powiedział.Jak myślisz, Peter, co tam przyszłość dla nas szykuje?- Nie umiem czytać w szklanych kulach.- Szkoda.Byłoby miło wiedzieć, że kiedyś jeszcze zobaczę białe skały Dover.- Nie rozumiem, dlaczego miałoby być inaczej.Nikt nie żąda twojej głowy.W końcu niczego chyba nie nabroiłeś, Jamie, co? Nie nadawałeś tajnych depesz obcymi kodami do kogoś, z kim się nie przyjaźnimy, prawda?- Oczywiście, że nie.- Harrison był kompletnie nieporuszony.- Nie jestem tego typu człowiekiem, nie mam żadnych tajemnic, a na i radiu i tak się nie znam.Więc twierdzisz, że może mi się jeszcze uda zobaczyć te białe skałki? Sądzisz, że ujrzę jeszcze moje stare pielesze na górze Prenj?- Chyba raczej nie.- Widzisz? Przepowiadasz mi przyszłość z całym przekonaniem i w dodatku bez szklanej kuli.- Do tego nie potrzebna mi szklana kula.Ktoś taki jak ty, człowiek wykonujący tak delikatne zadania, nigdy już nie zostanie zatrudniony w tym samym charakterze, gdy raz wpadnie w ręce wroga.Tortury, pranie mózgu, kaptowanie do roli podwójnego agenta i temu podobne rutynowe posunięcia.Już nigdy by ci nie zaufali.- Trochę przesadzają, nie uważasz? Nienaganna, kryształowa reputacja.W końcu nie moja wina, że mnie uprowadzili.Nigdy by się to nie zdarzyło, gdybyście lepiej mnie pilnowali.Tak, George, bardzo proszę, jeszcze się napiję.A teraz, kiedy już szczęśliwie się stamtąd wydostałem, nie mam najmniejszego zamiaru wracać, chyba że zawloką mnie siłą.Wtedy będę krzyczał i kopał jak to się przyjęło robić przy takich okazjach.- Podniósł kieliszek.- Twoje zdrowie, Peter.- Nabrałeś awersji do ludzi? Do czetników? Do Pułkownika? Do mnie?- Głębokiej awersji.Może nie do ciebie, choć muszę przyznać, że nie podoba mi się zbytnio to, co można by nazwać twoją polityką militarną.Jesteś dla mnie absolutną niewiadomą, Peter, lecz wolałbym mieć cię po swojej stronie niż przeciwko sobie.Jeśli zaś idzie o resztę, to gardzę nimi.Znalazłem się w dość niezwykłym położeniu jak na sojusznika, nie uważasz?- Ja też chyba napiję się wina, George.Cóż, Jamie, istotnie nieraz ostrożnie, ale jednoznacznie wyrażałeś brak entuzjazmu, ba! niezadowolenie nawet! Sądziłem jednak, że jak każdy wojskowy korzystasz z przypisanego mu prawa, by się rozwodzić nad różnymi aspektami żołnierskiego życia i głośno na nie utyskiwać.- W zamyśleniu pociągnął z kieliszka.- Można wnosić, Jamie, że było w tym coś niecoś więcej?- Coś niecoś! Dobre sobie! Dużo więcej! - Swobodny, w zgodzie z samym z sobą, Harrison popijał wino wpatrzony w płonące szczapy drewna.- Niezależnie od faktu, że przyszłość rysuje się niepewnie, winien jestem chyba wdzięczność kapitanowi Crniemu.On jedynie uprzedził moją decyzję, mój zamiar porzucenia góry Prenj i jej nieszczęsnych mieszkańców przy pierwszej dogodnej okazji.Gdyby nie wydarzenia kilku ostatnich godzin, odkryłbyś, że złożyłem już bardzo oficjalną prośbę o bardzo oficjalne odwołanie mnie ze stanowiska.Naturalnie jednak, zanim objawił się nam kapitan Crni, nie miałem zamiaru nikomu się z tego spowiadać.- Chyba się na tobie nie poznałem, Jamie.- Istotnie, chyba nie.- Rozejrzał się po pokoju, by sprawdzić, czy może ktoś jeszcze się na nim nie poznał, ale twarze zebranych nie potwierdzały tych obaw - jak magnes przyciąga opiłki żelaza, tak Harrison niepodzielnie skupiał na sobie uwagę wszystkich.- A więc nie lubiłeś, to znaczy, nie lubisz nas?- Zdawało mi się, że tę kwestię wyjaśniłem już nader jasno.Może nie jestem żołnierzem, a dobry Pan Bóg wie, że nie jestem, ale - chociaż wszystko na to wskazuje - nie jestem również błaznem.Jestem jako tako wykształcony, a praktycznie w każdej w miarę ważnej dziedzinie przeciętny żołnierz jest analfabetą.Och! nie jestem tak edukowany jak George! Nie bujam w obłokach rozmyślając o niebieskich migdałach, ani nie błądzę w gaiku Akademosa.- George, najwyraźniej głęboko dotknięty, sięgnął po butelkę.- Odebrałem bardzo praktyczne nauki.Zgadzasz się z tym, Lorraine?- Tak - uśmiechnęła się i wyrecytowała z pamięci: - Mgr inż., Cz.K.S.I.E., Cz.K.S.I.M.O, on jest całkiem nieźle wykształcony.Byłam kiedyś jego sekretarką.- No, no, no.Świat jest mały - skomentował Petersen, a Giacomo zasłonił twarz ręką.- Inżynier czy magister inżynier - wiadomo, o co chodzi.Reszta brzmi jakby zapadł na jakąś śmiertelną chorobę - stwierdził George.- Członek-korespondent Stowarzyszenia Inżynierów Elektryków i Członek-korespondent Stowarzyszenia Inżynierów Mechaników - wyjaśniła Lorraine.- Nie to jest ważne - niecierpliwił się Harrison.- Rzecz w tym, że nauczono mnie obserwować, analizować i oceniać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Crni znów go zignorował dochodząc najprawdopodobniej do wniosku, że jest to jedyna metoda na George'a.- Jutro albo ruszymy dalej, albo nie, wszystko zależy od pogody.Na pewno nie wyjdziemy wcześnie rano.Od tej chwili będziemy głównie iść na piechotę.Jeśli zgłodniejecie, to w szafce znajdziecie jedzenie.Zawartość kredensu zainteresuje przede wszystkim naszego profesora.- A! - George otworzył drzwiczki i z uznaniem przyglądał się temu, co okazało się być dość wszechstronnie zaopatrzonym minibarkiem.- Zakratowane okna są zupełnie zbyteczne, kapitanie Crni.Dzisiaj nigdzie się nie wybieram.- A gdyby nie kraty, dokąd by się pan wybrał, profesorze? Kiedy zechcecie już iść spać, moje panie, dajcie znać przez strażnika.Zaprowadzę was do waszego pokoju.Bardzo możliwe, że zechcę wam później zadać kilka pytań, ale to nic pewnego.Najpierw muszę się z kimś skontaktować.- A to niespodzianka - zauważył Petersen.- Sądziłem, że telefony nie działają.- Myślałem o radiu, majorze.Mamy radio.Tak naprawdę to mamy cztery radiostacje, w tym trzy wasze: jedna pańska i dwa bardzo nowoczesne zestawy von Karajanów.Spodziewam się, że książki kodowe też się nam przydadzą.Po jego wyjściu zapanowała głęboka i długa cisza przerwana jedynie odgłosem, jaki wydaje korek wyciągany z butelki.Pierwszy odezwał się Michael:- Radiostacje - zaczął z goryczą.- Książki kodowe.- Spojrzał z wyrzutem na Petersona.- Pan wie, co to znaczy, prawda?- Tak.Nic nie znaczy.Crni bawi się naszym kosztem.Znaczy to tylko tyle, że będziemy musieli zadać sobie trud zorganizowania nowego kodu.Jak myślisz, co oni zrobią, gdy odkryją, że nie ma tych książek? Zrobią właśnie to, o czym mówię i nie po to, żeby zabezpieczyć się przed wrogami, a raczej przed przyjaciółmi.Niemcy już dwukrotnie złamali kod, którego używamy między sobą.- Spojrzał na Harrisona.Harrison rozparł się w fotelu przy kominku i założywszy nogę na nogę, kontemplował kieliszek wina, który dopiero co wręczył mu George.- Jak na człowieka, co to go właśnie wyciągnięto z domowych pieleszy, czy też może porwano - co sprowadza się do tego samego - nie wydajesz się być specjalnie przybity.- Bo nie jestem - odparł Harrison z zadowoleniem.- Nie mam powodu.Nigdy nie sądziłem, że znajdę lepszą kwaterę od mojej chatki w górach, ale byłem w błędzie.Sam zobacz, prawdziwy kominek! Carpe diem, jak to ktoś powiedział.Jak myślisz, Peter, co tam przyszłość dla nas szykuje?- Nie umiem czytać w szklanych kulach.- Szkoda.Byłoby miło wiedzieć, że kiedyś jeszcze zobaczę białe skały Dover.- Nie rozumiem, dlaczego miałoby być inaczej.Nikt nie żąda twojej głowy.W końcu niczego chyba nie nabroiłeś, Jamie, co? Nie nadawałeś tajnych depesz obcymi kodami do kogoś, z kim się nie przyjaźnimy, prawda?- Oczywiście, że nie.- Harrison był kompletnie nieporuszony.- Nie jestem tego typu człowiekiem, nie mam żadnych tajemnic, a na i radiu i tak się nie znam.Więc twierdzisz, że może mi się jeszcze uda zobaczyć te białe skałki? Sądzisz, że ujrzę jeszcze moje stare pielesze na górze Prenj?- Chyba raczej nie.- Widzisz? Przepowiadasz mi przyszłość z całym przekonaniem i w dodatku bez szklanej kuli.- Do tego nie potrzebna mi szklana kula.Ktoś taki jak ty, człowiek wykonujący tak delikatne zadania, nigdy już nie zostanie zatrudniony w tym samym charakterze, gdy raz wpadnie w ręce wroga.Tortury, pranie mózgu, kaptowanie do roli podwójnego agenta i temu podobne rutynowe posunięcia.Już nigdy by ci nie zaufali.- Trochę przesadzają, nie uważasz? Nienaganna, kryształowa reputacja.W końcu nie moja wina, że mnie uprowadzili.Nigdy by się to nie zdarzyło, gdybyście lepiej mnie pilnowali.Tak, George, bardzo proszę, jeszcze się napiję.A teraz, kiedy już szczęśliwie się stamtąd wydostałem, nie mam najmniejszego zamiaru wracać, chyba że zawloką mnie siłą.Wtedy będę krzyczał i kopał jak to się przyjęło robić przy takich okazjach.- Podniósł kieliszek.- Twoje zdrowie, Peter.- Nabrałeś awersji do ludzi? Do czetników? Do Pułkownika? Do mnie?- Głębokiej awersji.Może nie do ciebie, choć muszę przyznać, że nie podoba mi się zbytnio to, co można by nazwać twoją polityką militarną.Jesteś dla mnie absolutną niewiadomą, Peter, lecz wolałbym mieć cię po swojej stronie niż przeciwko sobie.Jeśli zaś idzie o resztę, to gardzę nimi.Znalazłem się w dość niezwykłym położeniu jak na sojusznika, nie uważasz?- Ja też chyba napiję się wina, George.Cóż, Jamie, istotnie nieraz ostrożnie, ale jednoznacznie wyrażałeś brak entuzjazmu, ba! niezadowolenie nawet! Sądziłem jednak, że jak każdy wojskowy korzystasz z przypisanego mu prawa, by się rozwodzić nad różnymi aspektami żołnierskiego życia i głośno na nie utyskiwać.- W zamyśleniu pociągnął z kieliszka.- Można wnosić, Jamie, że było w tym coś niecoś więcej?- Coś niecoś! Dobre sobie! Dużo więcej! - Swobodny, w zgodzie z samym z sobą, Harrison popijał wino wpatrzony w płonące szczapy drewna.- Niezależnie od faktu, że przyszłość rysuje się niepewnie, winien jestem chyba wdzięczność kapitanowi Crniemu.On jedynie uprzedził moją decyzję, mój zamiar porzucenia góry Prenj i jej nieszczęsnych mieszkańców przy pierwszej dogodnej okazji.Gdyby nie wydarzenia kilku ostatnich godzin, odkryłbyś, że złożyłem już bardzo oficjalną prośbę o bardzo oficjalne odwołanie mnie ze stanowiska.Naturalnie jednak, zanim objawił się nam kapitan Crni, nie miałem zamiaru nikomu się z tego spowiadać.- Chyba się na tobie nie poznałem, Jamie.- Istotnie, chyba nie.- Rozejrzał się po pokoju, by sprawdzić, czy może ktoś jeszcze się na nim nie poznał, ale twarze zebranych nie potwierdzały tych obaw - jak magnes przyciąga opiłki żelaza, tak Harrison niepodzielnie skupiał na sobie uwagę wszystkich.- A więc nie lubiłeś, to znaczy, nie lubisz nas?- Zdawało mi się, że tę kwestię wyjaśniłem już nader jasno.Może nie jestem żołnierzem, a dobry Pan Bóg wie, że nie jestem, ale - chociaż wszystko na to wskazuje - nie jestem również błaznem.Jestem jako tako wykształcony, a praktycznie w każdej w miarę ważnej dziedzinie przeciętny żołnierz jest analfabetą.Och! nie jestem tak edukowany jak George! Nie bujam w obłokach rozmyślając o niebieskich migdałach, ani nie błądzę w gaiku Akademosa.- George, najwyraźniej głęboko dotknięty, sięgnął po butelkę.- Odebrałem bardzo praktyczne nauki.Zgadzasz się z tym, Lorraine?- Tak - uśmiechnęła się i wyrecytowała z pamięci: - Mgr inż., Cz.K.S.I.E., Cz.K.S.I.M.O, on jest całkiem nieźle wykształcony.Byłam kiedyś jego sekretarką.- No, no, no.Świat jest mały - skomentował Petersen, a Giacomo zasłonił twarz ręką.- Inżynier czy magister inżynier - wiadomo, o co chodzi.Reszta brzmi jakby zapadł na jakąś śmiertelną chorobę - stwierdził George.- Członek-korespondent Stowarzyszenia Inżynierów Elektryków i Członek-korespondent Stowarzyszenia Inżynierów Mechaników - wyjaśniła Lorraine.- Nie to jest ważne - niecierpliwił się Harrison.- Rzecz w tym, że nauczono mnie obserwować, analizować i oceniać [ Pobierz całość w formacie PDF ]