[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy się dowiedział, że chodzi o wskazanie angielskiemu marynarzowi drogi w górach do niejakiego Gonzalesa, przymknął na chwilę zdrowe oko, jak gdyby się namyślał.Potem otworzył je z żywością i rzekł:— Można, można.To się da zrobić.Na dźwięk imienia Gonzalesa, miejscowego przywódcy powstania przeciw Francuzom, przyjazny pomruk rozległ się wśród zgromadzonych około drzwi.Rozpytując się, czy droga jest bezpieczna, Byrne z radością dowiedział się, że już od kilku miesięcy francuscy żołnierze nie ukazywali się w tych okolicach; nie spotykało się teraz nawet najmniejszego oddziału tych bezbożnych polizones.Właściciel winiarni, dając te objaśnienia, zakrzątnął się, aby nalać wina do glinianego dzbanka.Postawił go przed heretyckim Anglikiem i zgarnął z niedbałością pełną powagi drobną monetę, rzuconą na stół przez oficera w uznaniu obyczajowego prawa, że kto wchodzi do winiarni, ten musi kupić wina.Jedyne jego oko było w bezustannym ruchu, jak gdyby miało zastąpić oba, lecz gdy Byrne zaczął się rozpytywać, czy można wynająć muła, oko to nieruchomie zatrzymało się na drzwiach, oblężonych przez ciekawych.W pierwszym ich rzędzie, na samym progu stał człowiek w szerokim płaszczu i żółtym kapeluszu.Była to maleńka osoba, istny homunculus.Byrne opisuje go stojącego w śmiesznie tajemniczej a pewnej siebie pozie, z płaszczem zakrywającym usta i brodę, zarzuconym zawadiacko na lewe ramię, a żółty kapelusz o szerokich skrzydłach siedział na bakier na jego kanciastej małej główce; stał, zażywając często tabaki.— Muła? — powtórzył gospodarz, nie odrywając wzroku od tej dziwacznej, zatabaczonej figurki… — Nie, seńor oficerze! Nie znajdzie się muła w tej biednej wioszczynie.Sternik, który przysłuchiwał się rozmowie ze zwykłą u marynarzy obojętnością na nowe otoczenie, przerwał ze spokojem:— Niech wasza miłość mi wierzy: na taką wyprawę najlepiej wyruszyć wierzchem na podeszwach.Musiałbym i tak gdzieś tego muła po drodze zostawić, gdyż kapitan mówił mi, że większość drogi stanowią ścieżki dostępne tylko dla kóz.Maleńki człowieczek zrobił krok naprzód i rzekł poprzez fałdy płaszcza, który zdawał się ukrywać szydercze jego zamysły:— Tak jest, senor.Zbyt są uczciwi w tej wiosce, aby mieć na usługi pańskie choćby jednego muła.Mogę to zaświadczyć.W tych czasach muła lub inne czworonogie zwierzę i wszystko, co do ich utrzymania potrzebne, posiadać mogą tylko albo łajdacy, albo też bardzo mądrzy ludzie.Lecz temu dzielnemu marynarzowi przyda się przewodnik, którego wynajdzie wan mój szwagier, ten oto Bernardino, karczmarz i alkad najpobożniejszej i najgościnniejszej z wiosek.I tak też wypadło zrobić, jak pisze w swym opowiadaniu Byrne.Pogadawszy jeszcze trochę, przyprowadzono wreszcie chłopaka w podartym płaszczu i w spodniach z koźlej skóry.Angielski oficer poczęstował całą wieś i podczas gdy wieśniacy pili, wyruszył w drogę z Tomem Kubańczykiem; towarzyszył im przewodnik.Maleńki człowieczek w płaszczu zniknął.Byrne odprowadził marynarza do końca wioski.Pragnął go uczciwie wyprawić w drogę i byłby poszedł z nim jeszcze dalej, lecz marynarz radził mu wracać, aby ani chwili dłużej nie zatrzymywać statku bez koniecznej potrzeby w pobliżu wybrzeża w taki niezachęcający poranek.Gdy się rozstawali, dzikie i pochmurne niebo zwisało nad ich głowami, a kamieniste pola i krzewy stanowiły ponure tło ich pożegnania.— Za cztery dni — takie były ostatnie słowa Byrne’a — okręt przypłynie i jeśli tylko pogoda pozwoli, łódź przybije do brzegu.Jeżeli nie będzie to możliwe, musisz sobie radzić na lądzie, jak będziesz mógł, dopóki po ciebie nie przypłyniemy.— Dobrze.Niech tak będzie — odparł Tom i ruszył w drogę.Byrne widział go, wchodzącego na wąską ścieżynkę.W sukiennej kurtce marynarskiej, z parą pistoletów za pasem, z kordelasem u boku i z grubym kijem w ręku wyglądał na dzielnego człowieka, umiejącego dać sobie radę w niebezpieczeństwie.Odwrócił się na chwilę, aby przesłać ręką pożegnanie, i Byrne raz jeszcze dojrzał krzaczaste jego bokobrody i zacną twarz, opaloną na brązowo.Chłopak w spodniach z koziej skóry, pnąc się na przedzie, wyglądał, jak Byrne opowiada, na fauna lub młodego satyra; zatrzymał się chwilę, czekając na marynarza, i znów w podskokach ruszył dalej.Obaj zniknęli mu z oczu.Byrne zawrócił.Wioska była ukryta w zagłębieniu terenu, więc miejsce to zdawało się największą pustką na świecie, miejscem przeklętym, smutnym i jałowym.Uszedł zaledwie parę jardów, gdy nagle zza krzaka ukazała się maleńka postać Hiszpana w płaszczu.Byrne stanął jak wryty.Tamten uczynił tajemniczy ruch maleńką ręką, wystającą spod płaszcza.Kapelusz miał przekrzywiony na bok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Gdy się dowiedział, że chodzi o wskazanie angielskiemu marynarzowi drogi w górach do niejakiego Gonzalesa, przymknął na chwilę zdrowe oko, jak gdyby się namyślał.Potem otworzył je z żywością i rzekł:— Można, można.To się da zrobić.Na dźwięk imienia Gonzalesa, miejscowego przywódcy powstania przeciw Francuzom, przyjazny pomruk rozległ się wśród zgromadzonych około drzwi.Rozpytując się, czy droga jest bezpieczna, Byrne z radością dowiedział się, że już od kilku miesięcy francuscy żołnierze nie ukazywali się w tych okolicach; nie spotykało się teraz nawet najmniejszego oddziału tych bezbożnych polizones.Właściciel winiarni, dając te objaśnienia, zakrzątnął się, aby nalać wina do glinianego dzbanka.Postawił go przed heretyckim Anglikiem i zgarnął z niedbałością pełną powagi drobną monetę, rzuconą na stół przez oficera w uznaniu obyczajowego prawa, że kto wchodzi do winiarni, ten musi kupić wina.Jedyne jego oko było w bezustannym ruchu, jak gdyby miało zastąpić oba, lecz gdy Byrne zaczął się rozpytywać, czy można wynająć muła, oko to nieruchomie zatrzymało się na drzwiach, oblężonych przez ciekawych.W pierwszym ich rzędzie, na samym progu stał człowiek w szerokim płaszczu i żółtym kapeluszu.Była to maleńka osoba, istny homunculus.Byrne opisuje go stojącego w śmiesznie tajemniczej a pewnej siebie pozie, z płaszczem zakrywającym usta i brodę, zarzuconym zawadiacko na lewe ramię, a żółty kapelusz o szerokich skrzydłach siedział na bakier na jego kanciastej małej główce; stał, zażywając często tabaki.— Muła? — powtórzył gospodarz, nie odrywając wzroku od tej dziwacznej, zatabaczonej figurki… — Nie, seńor oficerze! Nie znajdzie się muła w tej biednej wioszczynie.Sternik, który przysłuchiwał się rozmowie ze zwykłą u marynarzy obojętnością na nowe otoczenie, przerwał ze spokojem:— Niech wasza miłość mi wierzy: na taką wyprawę najlepiej wyruszyć wierzchem na podeszwach.Musiałbym i tak gdzieś tego muła po drodze zostawić, gdyż kapitan mówił mi, że większość drogi stanowią ścieżki dostępne tylko dla kóz.Maleńki człowieczek zrobił krok naprzód i rzekł poprzez fałdy płaszcza, który zdawał się ukrywać szydercze jego zamysły:— Tak jest, senor.Zbyt są uczciwi w tej wiosce, aby mieć na usługi pańskie choćby jednego muła.Mogę to zaświadczyć.W tych czasach muła lub inne czworonogie zwierzę i wszystko, co do ich utrzymania potrzebne, posiadać mogą tylko albo łajdacy, albo też bardzo mądrzy ludzie.Lecz temu dzielnemu marynarzowi przyda się przewodnik, którego wynajdzie wan mój szwagier, ten oto Bernardino, karczmarz i alkad najpobożniejszej i najgościnniejszej z wiosek.I tak też wypadło zrobić, jak pisze w swym opowiadaniu Byrne.Pogadawszy jeszcze trochę, przyprowadzono wreszcie chłopaka w podartym płaszczu i w spodniach z koźlej skóry.Angielski oficer poczęstował całą wieś i podczas gdy wieśniacy pili, wyruszył w drogę z Tomem Kubańczykiem; towarzyszył im przewodnik.Maleńki człowieczek w płaszczu zniknął.Byrne odprowadził marynarza do końca wioski.Pragnął go uczciwie wyprawić w drogę i byłby poszedł z nim jeszcze dalej, lecz marynarz radził mu wracać, aby ani chwili dłużej nie zatrzymywać statku bez koniecznej potrzeby w pobliżu wybrzeża w taki niezachęcający poranek.Gdy się rozstawali, dzikie i pochmurne niebo zwisało nad ich głowami, a kamieniste pola i krzewy stanowiły ponure tło ich pożegnania.— Za cztery dni — takie były ostatnie słowa Byrne’a — okręt przypłynie i jeśli tylko pogoda pozwoli, łódź przybije do brzegu.Jeżeli nie będzie to możliwe, musisz sobie radzić na lądzie, jak będziesz mógł, dopóki po ciebie nie przypłyniemy.— Dobrze.Niech tak będzie — odparł Tom i ruszył w drogę.Byrne widział go, wchodzącego na wąską ścieżynkę.W sukiennej kurtce marynarskiej, z parą pistoletów za pasem, z kordelasem u boku i z grubym kijem w ręku wyglądał na dzielnego człowieka, umiejącego dać sobie radę w niebezpieczeństwie.Odwrócił się na chwilę, aby przesłać ręką pożegnanie, i Byrne raz jeszcze dojrzał krzaczaste jego bokobrody i zacną twarz, opaloną na brązowo.Chłopak w spodniach z koziej skóry, pnąc się na przedzie, wyglądał, jak Byrne opowiada, na fauna lub młodego satyra; zatrzymał się chwilę, czekając na marynarza, i znów w podskokach ruszył dalej.Obaj zniknęli mu z oczu.Byrne zawrócił.Wioska była ukryta w zagłębieniu terenu, więc miejsce to zdawało się największą pustką na świecie, miejscem przeklętym, smutnym i jałowym.Uszedł zaledwie parę jardów, gdy nagle zza krzaka ukazała się maleńka postać Hiszpana w płaszczu.Byrne stanął jak wryty.Tamten uczynił tajemniczy ruch maleńką ręką, wystającą spod płaszcza.Kapelusz miał przekrzywiony na bok [ Pobierz całość w formacie PDF ]