[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byrne’a opuściła nagle ochota zrobienia wypadu z pokoju z pistoletami w ręku.Tom był uzbrojony w równie bezsilną broń jak on: parę pistoletów i kordelas, i zginął nieznaną śmiercią z niezrozumiałych powodów.Nagle Byrne’owi błysnęła nowa myśl; nieznajomy, który stukał do drzwi, a uciekł na jego widok tak pośpiesznie, przyszedł zapewne usunąć zwłoki.Ach tak! I to był przewodnik, który, wedle przyrzeczenia chudej wiedźmy, miał wskazać Anglikowi najkrótszą drogę do jego marynarza.Przyrzeczenie, jak się teraz przekonał, wielkiej wagi.Ten, który pukał do drzwi, miał zabrać ze sobą nie jedno, lecz dwa ciała.Marynarz i oficer wymaszerowaliby razem z gospody.Byrne był teraz zupełnie pewien, że umrze, nim ranek zaświta, w ten sam tajemniczy sposób; pozostaną po nim jedynie nietknięte zwłoki.Widok roztrzaskanej głowy, poderżniętego gardła lub rozwartej rany od postrzału byłby mu sprawił wielką ulgę i uspokoił wszystkie obawy.Dusza jego wołała do tego trupa, który go za życia nigdy nie opuścił w niebezpieczeństwie: „Czemuś mi nie powiedział, Tomie, czego się mam strzec? Czemuś mi nie powiedział!” Lecz on leżał na wznak, nieruchomy i sztywny, pogrążony w wyniosłym milczeniu; może, poznawszy wreszcie okropną tajemnicę, pogardzał rozmową z żywymi.Byrne nagle padł na kolana obok ciała i z suchymi oczami rozerwał gwałtownie koszulę na piersiach trupa, jak gdyby chciał wydrzeć przemocą tajemnicę wystygłego serca, które całe życie było mu tak wierne! Ale nie znalazł nic! Nic! Podniósł lampę do góry i na tej twarzy, która za życia wyrażała dobroć, z trudem zdołał odkryć niewielki znak, maleńki siniak na czole, skóra nawet nie była przecięta.Przyglądał mu się długo, jakby pogrążony w okropnym śnie.Potem zauważył, że ręce Toma były zaciśnięte, jak gdyby padł w walce na pięści.Przy bliższym przyjrzeniu się dojrzał, że skóra na kostkach u obu rąk była starta.Odkrycie tych ledwie widocznych śladów było dla Byrne’a bardziej jeszcze zdumiewające niż brak wszelkich oznak morderstwa.Więc Tom zginął, walcząc z czymś, czego można było dotknąć, a co zabijało nie raniąc, po prostu swym tchnieniem.Paląca trwoga zaczęła igrać wokoło serca Byrne’a niby ogniste języki, które zbliżają się i oddalają od swej ofiary, nim obrócą ją w popiół.Odsunął się od ciała, jak mógł najdalej, potem przybliżył się znów, rzucając ukradkiem trwożne spojrzenie w nadziei, że raz jeszcze dojrzy siniec na czole.Może nim ranek nadejdzie i na jego czole ukaże się ten dziwny znak.— Nie zniosę tego dłużej — szepnął sam do siebie.Tom był teraz dla niego przedmiotem budzącym grozę, widokiem, który go pociągał, ale jednocześnie wzmagał jego trwogę.Nie mógł po prostu patrzeć na niego.Wreszcie rozpacz wzięła w nim górę nad wzrastającą trwogą; oderwał się od ściany, o którą się opierał, i schwyciwszy trupa pod ramiona, począł go wlec do łóżka.Bose pięty marynarza ciągnęły się bez szelestu po podłodze.Trup był ciężki ciężarem martwych przedmiotów.Ostatnim wysiłkiem Byrne wciągnął go twarzą ku dołowi na brzeg łóżka, wtoczył go nań i wyciągnąwszy spod tej ciężkiej, nieruchomej masy prześcieradło, przykrył ją całą.Wreszcie zaciągnął zasłony z obu końców łóżka, tak że spotkawszy się, skryły go zupełnie przed jego wzrokiem.Chwiejnym krokiem zbliżył się do krzesła i padł na nie.Pot spływał mu po twarzy, a po chwili zdawało mu się, że w żyłach jego płynie strumień na wpół zmarzłej krwi.Objęła go w swoje całkowite posiadanie nieokreślona trwoga i obróciła jego serce w popielisko.Siedział wyprostowany w fotelu o wysokim oparciu, z lampą stojącą na ziemi u jego stóp, z pistoletami i kordelasem, leżącymi na końcu stołu koło lewego jego łokcia; oczy jego krążyły bezustannie wokoło ścian, po suficie, po podłodze, w oczekiwaniu jakiegoś tajemniczego a przerażającego zjawiska.To, co niosło śmierć w swym oddechu, czatowało za drzwiami.Lecz Byrne nie dowierzał już teraz ani ryglom, ani murom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Byrne’a opuściła nagle ochota zrobienia wypadu z pokoju z pistoletami w ręku.Tom był uzbrojony w równie bezsilną broń jak on: parę pistoletów i kordelas, i zginął nieznaną śmiercią z niezrozumiałych powodów.Nagle Byrne’owi błysnęła nowa myśl; nieznajomy, który stukał do drzwi, a uciekł na jego widok tak pośpiesznie, przyszedł zapewne usunąć zwłoki.Ach tak! I to był przewodnik, który, wedle przyrzeczenia chudej wiedźmy, miał wskazać Anglikowi najkrótszą drogę do jego marynarza.Przyrzeczenie, jak się teraz przekonał, wielkiej wagi.Ten, który pukał do drzwi, miał zabrać ze sobą nie jedno, lecz dwa ciała.Marynarz i oficer wymaszerowaliby razem z gospody.Byrne był teraz zupełnie pewien, że umrze, nim ranek zaświta, w ten sam tajemniczy sposób; pozostaną po nim jedynie nietknięte zwłoki.Widok roztrzaskanej głowy, poderżniętego gardła lub rozwartej rany od postrzału byłby mu sprawił wielką ulgę i uspokoił wszystkie obawy.Dusza jego wołała do tego trupa, który go za życia nigdy nie opuścił w niebezpieczeństwie: „Czemuś mi nie powiedział, Tomie, czego się mam strzec? Czemuś mi nie powiedział!” Lecz on leżał na wznak, nieruchomy i sztywny, pogrążony w wyniosłym milczeniu; może, poznawszy wreszcie okropną tajemnicę, pogardzał rozmową z żywymi.Byrne nagle padł na kolana obok ciała i z suchymi oczami rozerwał gwałtownie koszulę na piersiach trupa, jak gdyby chciał wydrzeć przemocą tajemnicę wystygłego serca, które całe życie było mu tak wierne! Ale nie znalazł nic! Nic! Podniósł lampę do góry i na tej twarzy, która za życia wyrażała dobroć, z trudem zdołał odkryć niewielki znak, maleńki siniak na czole, skóra nawet nie była przecięta.Przyglądał mu się długo, jakby pogrążony w okropnym śnie.Potem zauważył, że ręce Toma były zaciśnięte, jak gdyby padł w walce na pięści.Przy bliższym przyjrzeniu się dojrzał, że skóra na kostkach u obu rąk była starta.Odkrycie tych ledwie widocznych śladów było dla Byrne’a bardziej jeszcze zdumiewające niż brak wszelkich oznak morderstwa.Więc Tom zginął, walcząc z czymś, czego można było dotknąć, a co zabijało nie raniąc, po prostu swym tchnieniem.Paląca trwoga zaczęła igrać wokoło serca Byrne’a niby ogniste języki, które zbliżają się i oddalają od swej ofiary, nim obrócą ją w popiół.Odsunął się od ciała, jak mógł najdalej, potem przybliżył się znów, rzucając ukradkiem trwożne spojrzenie w nadziei, że raz jeszcze dojrzy siniec na czole.Może nim ranek nadejdzie i na jego czole ukaże się ten dziwny znak.— Nie zniosę tego dłużej — szepnął sam do siebie.Tom był teraz dla niego przedmiotem budzącym grozę, widokiem, który go pociągał, ale jednocześnie wzmagał jego trwogę.Nie mógł po prostu patrzeć na niego.Wreszcie rozpacz wzięła w nim górę nad wzrastającą trwogą; oderwał się od ściany, o którą się opierał, i schwyciwszy trupa pod ramiona, począł go wlec do łóżka.Bose pięty marynarza ciągnęły się bez szelestu po podłodze.Trup był ciężki ciężarem martwych przedmiotów.Ostatnim wysiłkiem Byrne wciągnął go twarzą ku dołowi na brzeg łóżka, wtoczył go nań i wyciągnąwszy spod tej ciężkiej, nieruchomej masy prześcieradło, przykrył ją całą.Wreszcie zaciągnął zasłony z obu końców łóżka, tak że spotkawszy się, skryły go zupełnie przed jego wzrokiem.Chwiejnym krokiem zbliżył się do krzesła i padł na nie.Pot spływał mu po twarzy, a po chwili zdawało mu się, że w żyłach jego płynie strumień na wpół zmarzłej krwi.Objęła go w swoje całkowite posiadanie nieokreślona trwoga i obróciła jego serce w popielisko.Siedział wyprostowany w fotelu o wysokim oparciu, z lampą stojącą na ziemi u jego stóp, z pistoletami i kordelasem, leżącymi na końcu stołu koło lewego jego łokcia; oczy jego krążyły bezustannie wokoło ścian, po suficie, po podłodze, w oczekiwaniu jakiegoś tajemniczego a przerażającego zjawiska.To, co niosło śmierć w swym oddechu, czatowało za drzwiami.Lecz Byrne nie dowierzał już teraz ani ryglom, ani murom [ Pobierz całość w formacie PDF ]