[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marsha kartkowała grube księgi i robiła to już od ponad kwadransa.Ustalanie dat, numerów partii i serii mięsa trwało dłużej, niż można się było spodziewać.Z początku Kim zaglądał jej przez ramię, ale im bardziej marzł, tym mniej był zainteresowany.W pomieszczeniu oprócz Marshy i Kima znajdowało się jeszcze dwóch innych ludzi.Ciągnęli gumowe węże i czyścili maszynę strumieniami pary.Byli tam już, gdy weszła Marsha z Kimem, ale nie próbowali nawiązać rozmowy.- Ach, mam! - triumfalnie oznajmiła Marsha.- Dwudziesty dziewiąty grudnia.Przebiegła palcem wzdłuż kolumny, aż odnalazła partię numer dwa.Potem przesunęła go poziomo, póki nie trafiła na właściwą serię: od jeden do pięciu.- Ojej - powiedziała.- Co się stało? - zapytał Kim.Podszedł bliżej, żeby zobaczyć.- To, czego się obawiałam - odparła Marsha.- Seria, która nas interesuje składała się z mieszaniny świeżej wołowiny bez kości z Higgins i Hancock oraz mrożonej mielonej wołowiny z importu.Jeśli chodzi o mięso importowane, to można najwyżej wskazać kraj pochodzenia.Oczywiście dla ciebie byłoby to bezużyteczne.- Co to jest Higgins i Hancock?- Miejscowa rzeźnia - odpowiedziała Marsha.- Jedna z większych.- A co z drugą partią?- Sprawdźmy - rzekła Marsha.Przerzuciła stronę.- Tu jest data.Jaki był numer partii i serii?- Szóstka, seria dziewięć czternaście - powiedział Kim, patrząc na swoją kartkę.- Okay, jest - wskazała Marsha.- Hej, jeśli mięso z dwunastego stycznia okaże się felerne, to mamy szczęście.Wszystkie partie pochodzą z Higgins i Hancock.Popatrz.Kim spojrzał na miejsce, które wskazywała mu Marsha.Z zapisu wynikało, że cała partia została wykonana ze świeżej wołowiny wyprodukowanej dziewiątego stycznia w rzeźni Higgins i Hancock.- Czy nie było tak, że oba kotleciki pochodziły z tej samej partii? - zapytała Marsha.- Według kucharza z Onion Ring nie - odpowiedział Kim.- Ale wziąłem próbki z obu kartonów i oddałem je do laboratorium.Wyniki powinny być w poniedziałek.- Zanim będą, przyjmijmy, że chodzi o mięso ze stycznia - zaproponowała Marsha.- Ponieważ tego drugiego i tak nie można prześledzić.Miejmy nadzieję, że uda nam się dowiedzieć, skąd trafiło do Higgins i Hancock.- Naprawdę? Chcesz powiedzieć, że możemy określić pochodzenie mięsa, zanim znalazło się w rzeźni?- Tak ten system został pomyślany - odparła Marsha.- Przynajmniej w teorii.Kłopot w tym, że w tych wielkich "kombo", gdzie wchodzi po dwa tysiące funtów wołowiny bez kości, miesza się mięso z wielu różnych krów.Cała sztuka polegałaby na tym, aby poprzez faktury kupna dotrzeć do ranczo lub farmy, skąd one pochodziły.Tak więc nasz następny krok to wizyta w Higgins i Hancock.- Oddaj mi tę cholerną księgę! - wrzasnął Jack Cartwright.Marsha i Kim podskoczyli ze strachu, gdy Jack wyszedł zza Marshy i wyrwał jej ciężką księgę.Szum pary pod ciśnieniem nie pozwolił im usłyszeć, że Jack wszedł do pomieszczenia i zaszedł ich od tyłu.- A jednak przekroczyła pani swoje uprawnienia, panno Baldwin! - zarechotał triumfalnie Jack z palcem wymierzonym oskarżycielsko w twarz Marshy.Ta wyprostowała się, usiłując odzyskać spokój.- O czym pan mówi? - zapytała, starając się nadać swemu głosowi władczy ton.- Mam prawo zapoznawać się z księgami.- Wierutna bzdura - zaprzeczył Jack, nadal wskazując ją palcem.- Ma pani prawo pilnować, czy księgi są prowadzone, ale same księgi stanowią prywatną własność spółki.I co ważniejsze, jako urzędnik departamentu rolnictwa nie ma pani prawa udostępniać ich zapisów osobom postronnym.- Wystarczy - odezwał się Kim.Wszedł między nich.- Jeżeli kogoś należy tu oskarżać, to mnie.Jack zignorował go.- Mogę panią zapewnić, panno Baldwin, że Sterling Henderson, szef rejonu z ramienia departamentu, niebawem usłyszy o pogwałceniu przez panią przepisów.Kim trzepnął Jacka w wystawiony bezczelnie palec i chwycił go za klapy białego kitla.- Słuchaj, ty tłusty bękarcie.Marsha złapała Kima za ramię.- Nie! - krzyknęła.- Zostaw go.Nie pogarszajmy sprawy.Kim niechętnie wypuścił Jacka.Ten wygładził na sobie ubranie.- Zabierajcie się stąd oboje - warknął - zanim wezwę policję i wsadzę was do pudła.Kim spojrzał ze złością na wiceprezesa Mercer Meats.Na jedną krótką chwilę człowiek ten stał się uosobieniem całej jego wściekłości.Marsha musiała pociągnąć Kima za rękaw.Jack patrzył za odchodzącymi.Jak tylko drzwi się zamknęły, podniósł księgi i wsunął je na odpowiednie półki.Następnie poszedł do przebieralni.Kim i Marsha już wyszli.Wrócił korytarzem do holu wejściowego.Zdążył jeszcze zobaczyć, jak samochód Marshy wyjeżdża z parkingu i przyspiesza na ulicy.- W ogóle nie zwrócili na mnie uwagi - poskarżył się strażnik.- Próbowałem im powiedzieć, że muszą się podpisać.- To nie ma znaczenia - skwitował Jack.Udał się do swojego gabinetu, skąd zatelefonował do Everetta.- I co, dowiedziałeś się czegoś? - zapytał Everett.- Moje podejrzenia się potwierdziły.Byli przy maszynie i przeglądali księgi.- Nie oglądali ksiąg receptur? - spytał Everett.- Strażnik twierdzi, że nie chodzili nigdzie indziej - odrzekł Jack.- Nie mogli więc widzieć ksiąg receptur.- Przynajmniej jedna dobra nowina - ucieszył się Everett.- Jeszcze tylko tego by brakowało, żeby ktoś wykrył, że przerabiamy przeterminowane kotleciki.A to się może zdarzyć, jeśli ktoś zacznie węszyć w księgach.- Teraz to nie nasze zmartwienie - uspokoił go Jack.- Zmartwieniem jest to, że tych dwoje może dotrzeć do Higgins i Hancock.Zanim ich zaskoczyłem, słyszałem, jak mówili coś o rzeźni.Sądzę, że należy ostrzec Daryla Webstera.- Wyśmienity pomysł - przyznał Everett.- Wspomnimy o tym Darylowi, kiedy zobaczymy go dziś wieczorem.Albo jeszcze lepiej od razu do niego zadzwonię.- Im szybciej, tym lepiej - poparł go Jack.- Kto wie, do czego jest zdolna ta dwójka, a zwłaszcza ten szalony lekarz.- Do zobaczenia u Bobby'ego Bo - powiedział Everett.- Mogę się nieco spóźnić - uprzedził Jack.- Muszę jeszcze pojechać do domu i przebrać się.- No to ruszaj się - ponaglił go Everett.- Chcę cię widzieć na spotkaniu Komitetu Prewencyjnego.- Zrobię, co mogę - odrzekł Jack.Everett odłożył słuchawkę i zaczął szukać numeru telefonu do Daryla Webstera.Był w swoim gabinecie na piętrze, który sąsiadował z garderobą.Nie zdążył jeszcze włożyć fraka.Kiedy zadzwonił Jack, zmagał się właśnie ze spinkami do mankietów.Everettowi nie co dzień zdarzało się nosić strój wieczorowy.- Everett! - dobiegł go głos Gladys Sorenson z sypialni.Gladys i Everett byli małżeństwem dłużej, niż Everett miałby ochotę komukolwiek się przyznać.- Pospiesz się, kochanie.Za pół godziny mamy być u Masonów.- Muszę jeszcze zadzwonić! - zawołał Everett.Wreszcie znalazł numer i prędko go wykręcił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl