[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.SamCerdyk usiłował zebrać ludzi do ataku pod południowym zakolem wału, lecz gdykonni ruszyli na nich, Sasi podali tyły.Spodziewali się łatwej rozprawy z garstkąwłóczników i nie byli gotowi do walki z kawalerią.Nie pod górę i nie z kawaleriąArtura.Może inni wojowie na koniach nie obudziliby w nich lęku, lecz wiedzieli, coznaczy widok tego białego płaszcza, hełmu z gęsimi piórami i tarczy jaśniejącejniczym poranne słonko.Zmierć przybyła i żaden Sas nie palił się na jej spotkanie.Po jakimś czasie piechota Artura zjawiła się na przełęczy.Sasi trzymającystok z północnej strony wzgórza uciekli, a znużeni włócznicy wdrapali się na wałyprzy wtórze ogłuszających wiwatów.Słysząc to i widząc nowe włócznie nad wałami,nasi wrogowie uznali, że dość się nawojowali jak na ten dzień.Kolumny odeszły, aMynydd Baddon było bezpieczne na czas jeszcze jednej wędrówki słońca po niebie.Artur zerwał hełm z głowy, popędzając zmęczoną Llamrel ku naszymmasztom sztandarowym.Powiał wiatr, a kiedy mój pan uniósł wzrok, ujrzał obokswojego niedzwiedzia jelenia z księżycem, lecz szeroki uśmiech na jego twarzy nieuległ zmianie.Nie rzekł nic na temat sztandarów, kiedy zeskoczył z konia.Zpewnością wiedział, iż Ginewra jest ze mną, Balin bowiem widział ją w Aquae Sulis idwaj moi posłańcy mogli mu o niej powiedzieć, lecz udawał, że nie ma o niczympojęcia.Uściskał mnie jak za dawnych czasów, jakby między nas nie wkradł sięchłód.Cala jego melancholia prysła.Twarz znów miał pełną życia, werwy, któraudzieliła się moim ludziom, skupionym wokół niego, by wysłuchać wieści, chociażnajpierw zażądał ich od nas.Widział nieżywych Sasów na zboczu i chciał siędowiedzieć, jak i kiedy zginęli.Moi ludzie z przesadą relacjonowali klęskę wroga,lecz było to wybaczalne, a on śmiał się głośno, usłyszawszy, jak poprzedniego dniazepchnęliśmy płonące wozy w dół wzgórza.- Dobra robota, Derflu - pochwalił mnie.- Dobra robota.- To nie moja zasługa, panie - powiedziałem.- Ale jej.- Ruchem głowywskazałem sztandar Ginewry.- To wszystko jej robota.Byłem gotów zginąć, ale onamiała inne zdanie.- Nie inaczej niż zawsze - rzekł cicho, lecz nie pytał więcej.Ginewra się nie pokazała, a on nie pytał, gdzie się podziewa.Natomiastspotkał się z Borsem, wyściskał go i przepytał.Dopiero wtedy wszedł na wał iogarnął wzrokiem saski obóz.Stał tak przez długi czas, ukazując się upadłemu naduchu wrogowi, lecz wreszcie przyzwał mnie i Borsa.- Nigdy nie planowałem tu walczyć, lecz to takie dobre miejsce jak każdeinne.Po prawdzie lepsze niż wiele innych.Czy oni są tu wszyscy? - spytał Borsa.Ten znów się upił, oczekując saskiego szturmu, ale teraz wyłaził ze skóry,żeby język mu się nie plątał.- Wszyscy, panie.Może z wyjątkiem garnizonu z Caer Ambra.Mieli ścigaćCulhwcha.- Wskazał brodą wschodnie wzgórze, z którego schodziły następne grupySasów, dołączając do obozujących.- Może to oni, panie? A może tylko plądrującezagony?- Garnizon z Caer Ambra nie wpadł na ślad Culhwcha - rzekł Artur.- Jegoposłaniec dotarł do mnie wczoraj.Jest niedaleko, jak i Cuneglas.Za dwa dniprzybędzie nam pięciuset wojowników, tak że Sasi będą górować nad nami jedynie wstosunku dwa do jednego.- Roześmiał się.- Dobra robota, Derflu!- Dobra robota? - zapytałem, nieco zaskoczony.Oczekiwałem nagany za to, żedałem się złapać w pułapkę tak daleko od Corinium.- Gdzieś musieliśmy z nimi walczyć - wyjaśnił.- A ty wybrałeś pole bitwy.Mamy tu przewagę pozycji.- Mówił głośno, żeby natchnąć otuchą moich żołnierzy.-Zjawiłbym się wcześniej, jeno nie byłem pewien, czy Cerdyk połknął przynętę.- Przynętę, panie? - Nie mogłem się połapać, o czym mówi.- Ciebie, Derflu, ciebie.- Znów się roześmiał i zeskoczył z wału.- Cała wojnazasadza się na przypadkach, prawda? I przez przypadek znalazłeś miejsce, w którymmożemy ich pobić.- Chcecie powiedzieć, panie, że opadną z sił, wspinając się na wzgórze?- Tak głupi to nie będą - rzekł radośnie.- Nie, lękam się, iż musimy zejść nadół i walczyć z nimi w dolinie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.SamCerdyk usiłował zebrać ludzi do ataku pod południowym zakolem wału, lecz gdykonni ruszyli na nich, Sasi podali tyły.Spodziewali się łatwej rozprawy z garstkąwłóczników i nie byli gotowi do walki z kawalerią.Nie pod górę i nie z kawaleriąArtura.Może inni wojowie na koniach nie obudziliby w nich lęku, lecz wiedzieli, coznaczy widok tego białego płaszcza, hełmu z gęsimi piórami i tarczy jaśniejącejniczym poranne słonko.Zmierć przybyła i żaden Sas nie palił się na jej spotkanie.Po jakimś czasie piechota Artura zjawiła się na przełęczy.Sasi trzymającystok z północnej strony wzgórza uciekli, a znużeni włócznicy wdrapali się na wałyprzy wtórze ogłuszających wiwatów.Słysząc to i widząc nowe włócznie nad wałami,nasi wrogowie uznali, że dość się nawojowali jak na ten dzień.Kolumny odeszły, aMynydd Baddon było bezpieczne na czas jeszcze jednej wędrówki słońca po niebie.Artur zerwał hełm z głowy, popędzając zmęczoną Llamrel ku naszymmasztom sztandarowym.Powiał wiatr, a kiedy mój pan uniósł wzrok, ujrzał obokswojego niedzwiedzia jelenia z księżycem, lecz szeroki uśmiech na jego twarzy nieuległ zmianie.Nie rzekł nic na temat sztandarów, kiedy zeskoczył z konia.Zpewnością wiedział, iż Ginewra jest ze mną, Balin bowiem widział ją w Aquae Sulis idwaj moi posłańcy mogli mu o niej powiedzieć, lecz udawał, że nie ma o niczympojęcia.Uściskał mnie jak za dawnych czasów, jakby między nas nie wkradł sięchłód.Cala jego melancholia prysła.Twarz znów miał pełną życia, werwy, któraudzieliła się moim ludziom, skupionym wokół niego, by wysłuchać wieści, chociażnajpierw zażądał ich od nas.Widział nieżywych Sasów na zboczu i chciał siędowiedzieć, jak i kiedy zginęli.Moi ludzie z przesadą relacjonowali klęskę wroga,lecz było to wybaczalne, a on śmiał się głośno, usłyszawszy, jak poprzedniego dniazepchnęliśmy płonące wozy w dół wzgórza.- Dobra robota, Derflu - pochwalił mnie.- Dobra robota.- To nie moja zasługa, panie - powiedziałem.- Ale jej.- Ruchem głowywskazałem sztandar Ginewry.- To wszystko jej robota.Byłem gotów zginąć, ale onamiała inne zdanie.- Nie inaczej niż zawsze - rzekł cicho, lecz nie pytał więcej.Ginewra się nie pokazała, a on nie pytał, gdzie się podziewa.Natomiastspotkał się z Borsem, wyściskał go i przepytał.Dopiero wtedy wszedł na wał iogarnął wzrokiem saski obóz.Stał tak przez długi czas, ukazując się upadłemu naduchu wrogowi, lecz wreszcie przyzwał mnie i Borsa.- Nigdy nie planowałem tu walczyć, lecz to takie dobre miejsce jak każdeinne.Po prawdzie lepsze niż wiele innych.Czy oni są tu wszyscy? - spytał Borsa.Ten znów się upił, oczekując saskiego szturmu, ale teraz wyłaził ze skóry,żeby język mu się nie plątał.- Wszyscy, panie.Może z wyjątkiem garnizonu z Caer Ambra.Mieli ścigaćCulhwcha.- Wskazał brodą wschodnie wzgórze, z którego schodziły następne grupySasów, dołączając do obozujących.- Może to oni, panie? A może tylko plądrującezagony?- Garnizon z Caer Ambra nie wpadł na ślad Culhwcha - rzekł Artur.- Jegoposłaniec dotarł do mnie wczoraj.Jest niedaleko, jak i Cuneglas.Za dwa dniprzybędzie nam pięciuset wojowników, tak że Sasi będą górować nad nami jedynie wstosunku dwa do jednego.- Roześmiał się.- Dobra robota, Derflu!- Dobra robota? - zapytałem, nieco zaskoczony.Oczekiwałem nagany za to, żedałem się złapać w pułapkę tak daleko od Corinium.- Gdzieś musieliśmy z nimi walczyć - wyjaśnił.- A ty wybrałeś pole bitwy.Mamy tu przewagę pozycji.- Mówił głośno, żeby natchnąć otuchą moich żołnierzy.-Zjawiłbym się wcześniej, jeno nie byłem pewien, czy Cerdyk połknął przynętę.- Przynętę, panie? - Nie mogłem się połapać, o czym mówi.- Ciebie, Derflu, ciebie.- Znów się roześmiał i zeskoczył z wału.- Cała wojnazasadza się na przypadkach, prawda? I przez przypadek znalazłeś miejsce, w którymmożemy ich pobić.- Chcecie powiedzieć, panie, że opadną z sił, wspinając się na wzgórze?- Tak głupi to nie będą - rzekł radośnie.- Nie, lękam się, iż musimy zejść nadół i walczyć z nimi w dolinie [ Pobierz całość w formacie PDF ]