[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co teraz będzie? A jeżeli nas wyrzuci, to czy to będzie pielęgniarka, która nas wy­rzuciła, czy też sen, który wyrzucił dwóch filozofów, którym śnił się szpital, gdzie między innymi był staruszek i roz­wścieczony motyl?- To o wiele prostsze - odparł Oliveira rozwalając się na ławce i przymykając oczy.- To tylko mój dom, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, i pokój Magi, oba razem jakoś złączone w moim śnie.Nawet nie pamiętam, kiedy to mi się śniło, zupełnie o tym nie myślałem i dzisiaj rano, myślałem o chlebie, nagle.- O chlebie już mi opowiadałeś.-.nagle przypominam sobie ten drugi sen, i chleb poszedł w diabły, bo to w ogóle nie nadaje się do porównywania: może to sen o chlebie natchnął mnie.Natchnął, popatrz tylko, co za słowo!- Nie wstydź się użyć go, jeżeli znaczy to, co, jak sądzę, znaczy.- Pomyślałeś o małym, na pewno.Skojarzenie się narzu­ca.Ale ja nie mam najmniejszego poczucia winy.Ja go nie zabiłem.- To nie takie proste - powiedział z zażenowaniem Etienne.- No chodź, pójdziemy do starego, dość tych kretyńskich snów.- Właściwie to nawet ci go nie mogę opowiedzieć - po­wiedział Oliveira zrezygnowany.- Wyobraź sobie, jakbyś zajechał na Marsa i jakby jakiś gość prosił cię, żebyś mu opisał popiół.Coś w tym stylu.- Idziemy wreszcie do starego, tak czy nie?- Jak chcesz.Niby skoro tu już jesteśmy.Zdaje się, że łóżko dziesięć.Trzeba mu było coś przynieść, to głupio tak przyjść.Może chociaż podarujesz mu jakiś rysunek.- Moje rysunki są na sprzedaż - odpowiedział Etienne.(112)123Prawdziwy sen kołysał się w żonie nieokreś­lonej, raczej po stronie jawy, ale nie było to jeszcze całkowite przebudzenie.Aby o nim mówić, należało znaleźć inne terminy, wykluczyć stanowcze śnić i zbu­dzić się, które właściwie nic nie znaczyły, umieścić się raczej w tej strefie, w której wraca dom dzieciństwa, salon i ogród, wszystko w jakimś przezroczystym czasie teraźniej­szym, w kolorach, w jakich jawią się rzeczy, gdy się ma dziesięć lat, czerwone takie rzeczy, szafir o barwie koloro­wych szkiełek, zieleń liści, zieleń zapachów, kolor i zapach połączone w całość na wysokości nosa i oczu, i ust.Ale we śnie salon z dwoma wychodzącymi na ogród oknami był równocześnie pokojem Magi.Zapomniane przedmieście Bu­enos Aires i rue du Sommerard przenikały w siebie łagodnie, nie jedno obok drugiego ani też jedno nachodzące na drugie, lecz stopione, przy czym ze sprzeczności przekreślonej bez wysiłku wyłaniała się świadomość tkwienia w czymś właś­ciwym, zasadniczym, tak jak kiedy jest się dzieckiem i nie ma się żadnych wątpliwości, że salon będzie trwał zawsze: jakaś przynależność nie do obalenia, W ten sposób dom w Burzaco i pokój na me de Sommerard były miejscem, a we śnie należało wybrać jego spokojniejszą część, to wydawało się jedynym sensem snu, tylko o to w nim szło - aby wybrać tę spokojniejszą część.W miejscu była jeszcze jedna osoba, jego siostra, która bez słów pomagała mu w szukaniu tej spokojnej części w taki sposób, w jaki czasem bierze się udział we śnie, właściwie nie będąc w nim, na podstawie podświadomego założenia, że dana osoba znajduje się i bie­rze udział: siła pozbawiona zewnętrznych objawów, coś, co jest lub też działa poprzez jakąś obecność, która może obyć się bez cech wizualnych.W ten sposób wraz z siostrą wybierali salon jako tę spokojną część miejsca, i było to dobrze wybrane, bo w pokoju Magi nie wolno było grać na pianinie ani też słuchać radia po dziesiątej wieczór, natychmiast stary z góry zaczynał walić w sufit albo ci z czwartego delegowali z pretensjami zezowatą karlicę.Nie mówiąc słowa, bo przecież obecność ich była niecałkowita, on i siostra wybrali salon wychodzący na ogród, wykluczając pokój Magi.W tym momencie Oliveira przebudził się, może po prostu dlatego, że Maga wsunęła mu nogę między nogi.W ciemności dotarła do niego jedynie świadomość, że sekun­dę przedtem byli z siostrą w salonie z dzieciństwa i że koniecznie musi się wyszczać.Odepchnąwszy Magę wstał i wyszedł na schody, po omacku zapalił marne światło w ubikacji i nie fatygując się zamykaniem drzwi, zaczął sikać, trzymając się ściany, aby nie usnąć i nie wlecieć w ten ohydny prewet; sam - pogrążony jeszcze w aurze snu, patrzył, nie widząc, na fontannę, która wytryskiwała mu spomiędzy palców i gubiła się w dziurze albo niepewnie spływała po czarnym fajansie.Może prawdziwy sen ukazał mu się dopie­ro wtedy, gdy poczuł, że się obudził, i gdy o czwartej nad ranem, odlewając się na piątym piętrze przy rue du Som­merard, wiedział, że salon wychodzący na ogród w Burzaco jest rzeczywistością, wiedział to tak, jak się wie nieliczne rzeczy niezaprzeczalne, jak się wie, że jest się sobą, że nikt inny, tylko właśnie ja myślę to, co myślę, wiedział bez najmniejszego zdziwienia ani zgorszenia, że jego życie, życie przytomnego człowieka, jest majakiem w porównaniu z soli­dnością i trwałością salonu, i jakkolwiek po powrocie do łóżka nie było już żadnego salonu, tylko pokój na rue Sommerard, wiedział, że miejscem jest salon w Burzaco, przepełniony zapachem jaśminu, który wnika przez oba okna, ten salon ze starym Blüthnerem, ze swym różowym dywanem, fotelikami w pokrowcach i siostrą, także w po­krowcu.Zrobił gwałtowny wysiłek, żeby jakoś wyjść z tej aury, zrezygnować z miejsca, które mamiło go, dość trzeźwy, aby mieć świadomość tego mamienia, aby odróżnić rzeczywistość od snu, ale podczas gdy strząsał ostatnie krople, gasił światło i trąc oczy szedł przez podest do pokoju, wszystko było minus, minus podest, minus drzwi, minus łóżko, minus Maga.Z wysiłkiem łapiąc oddech wy­mruczał: „Maga”, wymruczał: „Paryż”, może wymruczał: „Dziś”.Ciągle jeszcze majaczyło mu się coś dalekiego, jakaś próżnia, coś właściwie przeżytego.Wrócił w ten sen jak ktoś, kto szuka swojego miejsca i swojego domu po długiej wędrówce wśród deszczu i zimna.(145)124Zdaniem Morellego należało narzucić sobie po­ruszanie się poza granicami wszelkiej łaski.W miarę jak sam zaczął się do tego stosować, z łatwością dawało się stwierdzić zawrotne zwężenie jego romantycz­nego świata, widoczne nie tylko w małpim niemalże ubó­stwie postaci, ale i w zwykłym toku ich czynności, zwłaszcza zaś bezczynności.W końcu nie zdarzyło im się już nic, kręciły się w kółko wokół jakiegoś sarkastycznego komen­tarza na temat własnej nicości, udając zachwyt dla gro­teskowych bożyszcz, których odkryciem się chełpiły.Wszy­stko to jednak musiało wydawać się Morellemu ważne, wciąż bowiem piętrzył notatki na temat rzekomej konie­czności podjęcia ostatecznej, rozpaczliwej próby wyrwania się z koleiny immanentnej i transcendentnej etyki, w pogoni za jakąś nagością, którą określał jako osiową, nazywając ją od czasu do czasu progiem.Czego progiem jednak i dokąd wiodącym?Można było odnaleźć w tym zachętę, aby się przenicować i wprost osiągnąć piekący kontakt z rzeczywistością, bez pośrednictwa mitów, religii, systemów i siatek narzucających skalę.Ciekawe, że Morelli z entuzjazmem przyjmował wszel­kie nowe robocze hipotezy z dziedziny fizyki i biologii i występował jako człowiek przekonany, że stary dualizm zbankrutował w obliczu dowodów, iż kategorie takie jak materia i duch sprowadzają się obie do pojęcia energii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl