[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapewne miał w tym jakiś cel, ale czy będzie mi dane go poznać?No cóż, stanąłem z nimi twarzą w twarz, choć tylko na moment.Dobry Boże.teraz jestem zagubiony w przestrzeni i w czasie, w obu wymiarach.Przez szum panelu dosłyszał przerywane trzaski zakłóceń.Zauważył kratkę osłony głośnika.System łączności? Ale z kim? A może: z czym?Wyciągnął rękę i na próbę pokręcił gałką.Żadnych do­strzegalnych zmian.Wcisnął przycisk umieszczony przy krawędzi tablicy rozdzielczej.Raptem wszystkie odczyty zmieniły się.Statek zadygotał.Parsons poczuł przytłumioną wibrację silników odrzutowych.Jesteśmy w ruchu, pomyślał.Wskazó­wki omiotły tarcze zegarów, liczniki zniknęły.Nie pokazywały już żadnych liczb.Zamigotało czerwone światełko i nagle wskaźniki zaczęły się wolno przesuwać.Najwyraźniej włączył się jakiś mechanizm zabezpiecza­jący.W iluminatorze ponad urządzeniami sterowniczymi widać było gwiazdy.Nagle jeden z jasnych punktów zaczął się szybko powiększać.Parsons dostrzegł, że ma on wyraźnie czerwony odcień.Czerwona Planeta? Mars?Wziął głęboki, niezbyt równy oddech i znów zaczął eks­perymentować przy urządzeniach sterowniczych.Pod nim rozciągała się wyschnięta, czerwona równina.Nie rozpoznawał jej.Daleko z prawej strony widać było góry.Ostrożnie spróbo­wał ustawić dysze.Statek opadł gwałtownie, ale udało mu się wyrównać jego położenie.Zawisł nad spękanym od słońca gruntem.Ujrzał ciągnące się bez końca bruzdy wyżłobione w wypalonej przez słońce glinie.Żadnego ruchu.Żadnych oznak życia.Zrobił sporo błędów, ale udało mu się w końcu wylądować.Ostrożnie odryglował klapę włazu wejściowego.Owiał go drażniący nozdrza podmuch, który wdarł się do statku.Poczuł zapach zerodowanej gliny.Rozrzedzone powiet­rze było dość ciepłe.Kiedy Parsons wyskoczył ze statku, stopy zatonęły mu w sypkim podłożu, aż stracił równowagę.Po raz pierwszy w życiu stał na obcej planecie.Przyglądając się niebu dostrzegł na horyzoncie nikłe obłoki.Czy mu się zdawało, czy rzeczywiście pośród nich zauważyłptaka? Nie mógł tego potwierdzić, bo czarna plamka szybko zniknęła.Otaczała go przerażająca cisza.Zaczął iść.Zwietrzałe kamienie rozpadały się w pył pod jego stopami.Było kompletnie sucho, ani śladu wody.Schylił się i podniósł garść piasku.Był szorstki w dotyku.Na prawo od siebie ujrzał stos usypany ze żwiru i głazów.W chłodnym cieniu wyrosły na nim szare liszaje, wy­glądające jak wykwity kamieni.Wdrapał się na największy z głazów.W oddali zobaczył coś, co mogłoby być sztuczną konstrukcją - jakby szczątki masywnego szańca zagłę­bionego w pustynię.Ruszył w tamtym kierunku, przy­pomniał sobie jednak o statku.Lepiej było nie tracić go z oczu.Idąc przed siebie, natknął się na jeszcze inną oznakę życia - na nadgarstku dostrzegł muchę.Pokręciła się i zniknęła.Pomyślał, że woli obecność nawet tego szkod­liwego owada niż otaczającą go martwą pustkę.Nawet tak nikła forma życia dodawała otuchy w tym przerażającym otoczeniu.Skoro jednak mogła tu się pojawić mucha, to musi też istnieć jakaś forma substancji organicznej.Możliwe, że w innej części planety istnieją jakieś osiedla, kolonie karne.chyba że przybył tu na długo przed ich istnieniem, lub długo po nim.Skoro opanował sztukę sterowania statkiem.Wtem coś zaiskrzyło w oddali.Skierował się w tamtą stronę.Zbliżając się, rozróżnił kształt pionowej płyty.Tablica pamiątkowa? Zdyszany wdrapał się na pochyłość, zapadając się w sypkim piasku.W słabym, czerwonawym blasku słońca ujrzał przed sobą granitowy blok osadzony bezpośrednio w piasku.Pokrywająca go zielona patyna niemal całkowicie przysłaniała to, czego błysk zobaczył z daleka.Na środku kamiennego obelisku widniała metalowa płytka.Dostrzegł na niej napis, niegdyś zapewne wyryty głęboko, lecz teraz niemal całkowicie zatarty.Przykucnął, usiłując goodczytać.Większość liter była nie do odcyfrowania, lecz na samej górze, tam, gdzie były one większe i wy raźniej sze, odczytał słowo:PARSONSJego własne nazwisko! Przypadek? Przyjrzał mu się z nie­dowierzaniem, ściągnął koszulę i zaczął nią wycierać na­gromadzony piasek i brud.Przed swoim nazwiskiem odsłonił jeszcze jedno słowo:JIMNie ulegało wątpliwości, że płytka, umieszczona na tym pustkowiu, była poświęcona jemu.Do głowy przyszła mu nagle dziwaczna, szalona myśl, że może stał się wielką postacią historyczną, znaną na wszystkich planetach.Legen­darnym bohaterem, upamiętnionym pomnikiem.Jak bóstwo.Gorączkowo zaczął wycierać koszulą mniejsze litery pod spodem.Kiedy mógł je już odczytać, przekonał się, że tabliczka nie jest poświęcona jemu, tylko do niego adresowana.Poczuł się głupio.Przysiadł na piasku i oczyścił napis do końca.Dowiedział się z niego, w jaki sposób sterować statkiem.Była to instrukcja obsługi.Każde zdanie powtórzono, najwidoczniej w trosce o to, by napis łatwiej oparł się niszczycielskiemu działaniu czasu.Zastanowił się, kto mógł przewidzieć, że ten kamienny blok będzie tu stał przez setki, a może przez tysiące lat.Dopóki ja się nie zjawię, przyszło mu do głowy.Cienie wśród dalekiego łańcucha gór wydłużyły się.Na niebie słońce zaczęło chylić się ku zachodowi.Dzień dobiegał końca.Z powietrza wyparowało ciepło.Wzdrygnął się.Spo­jrzał do góry i dostrzegł jakiś kształt, przysłonięty lekką mgłą.Srebrzysty dysk żeglujący ponad chmurami.Patrzył na niego długo, czując mocne bicie serca.Księżyc przemierzającyniebo tego świata.O wiele bliższy niż ten, który znał.Mógł zresztą wydawać się większy dlatego, że Mars był o wiele mniejszy od Ziemi.Przysłaniając oczy przed blaskiem za­chodzącego słońca, uważnie przyglądał się tarczy księżyca, jego pooranej bruzdami powierzchni.To był jego Księżyc.Luna.Nic w nim się nie zmieniło; płaszczyzna, którą tyle razy oglądał, pozostała ta sama.Nie był na Marsie.Był na Ziemi.Wylądował na własnej planecie.Na starej, umierającej Ziemi, pozbawionej wody, dożywającej kresu.Konała zmę­czona, jak przedtem Mars, na skutek suszy.Zostały tylko pustynne, czarne muchy i liszaje na kamieniach.I skały.Trwało to chyba bardzo długo, wystarczająco, by zniknęły niemal wszystkie pozostałości po ludzkiej cywilizacji z daw­nych wieków.Została tylko ta płyta, wzniesiona przez podróżników poruszających się w czasie, jak on sam.Przez ludzi, którzy go poszukiwali, podążali jego tropem, by ponownie nawiązać zerwany kontakt.Możliwe, że zostawili wiele takich wskazówek jak ta płyta.Jego nazwisko.Ostatnie słowo, napisane, by uratować człowieka, gdy wszystko inne zginęło.O zachodzie słońca wrócił na statek.Zanim wszedł do środka, zatrzymał się, by po raz ostatni spojrzeć za siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl